Artykuły

Królowa w oknie pałacu

"Czarodziejski flet" w reż. Jerzego Lacha w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Jacek Marczyński w Ruchu Muzycznym.

Dziwne, że nikt wcześniej nie wpadł na pomysł wykorzystania dla opery dziedzińca pałacu w Wilanowie. Jego fasada może być tłem dla wielu spektakli. Jest też wystarczająco dużo miejsca, by zbudować widownię, a oddalenie od ruchliwych ulic sprawia, że nie przeszkadza samochodowy hałas. Można, co prawda, zapytać, jak do Czarodziejskiego fletu przystaje architektura XVII-wiecznej rezydencji królewskiej, ale tę operę Mozarta inscenizowano już na tysiące sposobów.

Realizatorzy wciąż próbują rozwikłać sens opowieści, pozornie prostej, a obdarzonej tyloma zagadkami. A może nie należy zagłębiać się w jej symbolikę i zastanawiać się nad nielogicznościami akcji lub niedookreśleniem postaci? Trzeba całą historię opowiedzieć wartko i atrakcyjnie. Takie założenie przyjął reżyser Jerzy Lach, który pamiętał, że widowisko w plenerze rządzi się innymi prawami niż tradycyjny spektakl.

Jeśli miałbym powiedzieć, o czym był Czarodziejski flet w Wilanowie, znalazłbym się w kłopocie. Przy dźwiękach uwertury na dachu pałacu pojawiły się postaci ludzi-ptaków o ogromnych białych skrzydłach, nie miało to jednak znaczenia dla akcji, bo Jerzy Lach ograniczył się do obrazkowego przedstawienia treści, bez głębszej interpretacji. W pamięci pozostał natomiast szereg pięknych obrazów. Wizualną atrakcyjność wykreowały świetlne wizualizacje na fasadzie pałacu. Najbardziej tajemniczo wypadł moment, gdy Tarnino przybywszy do krainy Sarastra puka do trzech bram. Za każdym razem, dzięki grze świateł, następowała przemiana wilanowskiego pałacu.

Takich pomysłów starczyło głównie na pierwszą część widowiska. Akt II był wizualnie uboższy, jakby realizatorzy chcieli jak najmniejszym wysiłkiem dobrnąć do finału. W porównaniu z ubiegłorocznym Don Giovannim, wystawionym w tym samym miejscu, ta inscenizacja wypadła jednak znacznie korzystniej. WOK zbiera doświadczenia, ale ma jeszcze sporo do opanowania, zwłaszcza w kwestii nagłośnienia: balansu między solistami a orkiestrą, jakości dźwięku, słyszalności chóru i orkiestry. Dopracowania wymaga sposób rozmieszczenia śpiewaków w tak dużej przestrzeni.

Natomiast z wyjątkiem Dariusza Górskiego (Sarastro), którego bas brzmiał w plenerze zbyt anemicznie, reszta solistów wypadła bardzo dobrze. Tenor Aleksandra Kunacha (Tarnino) zachował szlachetność i czystość, Tomasz Rak bawił się postacią Papagena, kreśląc ją środkami aktorskimi i wokalnymi. Paminę Anny Mikołajczyk cechowała naturalność i liryzm, zaznaczył swą obecność Wojciech Parchem (Monostatos), a Aleksandra Resztik budziła podziw wokalną pewnością i precyzją koloratur Królowej Nocy. Jej efektowne wysokie F, wzmocnione nagłośnieniem, miało w sobie tajemniczą moc. Moment gdy Królowa Nocy pojawiała się w oknie pałacu na pierwszym piętrze, należał do szczególnie efektownych. Takie sceny budzą chęć obejrzenia kolejnego widowiska w Wilanowie. Która z finezyjnych oper Mozarta nadaje się do tego, by pokazać ją w tak dużej przestrzeni? Oto jeszcze jeden problem, który musi rozwiązać Warszawska Opera Kameralna, jeśli chce ów zwyczaj kontynuować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji