Artykuły

Ciotunia

Po raz pierwszy "Ciotu­nia" ukazała się na scenie w teatrze lwowskim 16 czerwca 1834 r. w cztery miesiące po "Zemście" i na rok przed "Dożywociem". "Pełna humoru, świeżego dowcipu, niezliczonych jak z rękawa sypiących się konceptów komedyjka nie­ocenionego polskiego Mo­liera" - pisał o "Ciotuni" dziewiętnastowieczny re­cenzent lwowskiej gazety. Mniej więcej do lat 70 ubiegłego wieku komedie hrabiego Fredry - prócz kontuszowej "Zemsty" - grywane były w kostiu­mach współczesnych i traktowane jako sztuki współczesne. Szybko jed­nak zaczęły nabierać his­torycznej dostojności. Nie bez udziału historyków literatury, którzy z Fredrą wyjątkowo źle sobie radzi­li i niejedno kapitalne głupstwo palnęli na jego temat. Nie udało się wprawdzie z autora "Ślu­bów panieńskich" i "Dam i huzarów" zrobić jeszcze jednego wieszcza - mimo, trzeba to przyznać, usil­nych starań - ale ubrązowiono go i upozowano na "kamienną osobę". Ten pełen nabożeństwa stosunek do Fredry wbrew pozorom trwa do dziś. Mimo "Ob­rachunków fredrowskich" Boya Żeleńskiego, który w okresie międzywojennym rozegrał prawdziwą batalię o Fredrę-komediopisarza, przeciw Fredrze-moralizatorowi, nauczycielowi narodu; mimo lat, które, upływając, wiele z "problemów Fredry" niejako au­tomatycznie niwelują. Nie wykształcił się u nas styl grywania Fredry, bo­wiem mniej więcej od stu­lecia kolejne wystawienia spotykają się, na ogół z tą samą reakcją krytyki - są zbyt mało fredrowskie. Znaczy to zawsze mniej więcej tyle - albo są dostojne a więc mało zabaw­ne, gubią humor tego rasowego komediopisarza, są zabawne, ale wte­dy brak im dostojeństwa. A to było i jest źle przyj­mowane. I tak zamknęliś­my Fredrę w błędnym kole, z którego zaledwie od czasu do czasu wyrywa się jakiś reżyser na tyle odważny, żeby nastawić karku pod ciosy i na tyle utalentowany, żeby kome­dia Fredry, tracąc ciężar narodowej świętości, zyska­ła w zamian świeżość i hu­mor. Udane powojenne in­scenizacje można wyliczyć jednym tchem. Znajdą się w ich liczbie - śliczne, fi­nezyjne przedstawienie "Męża i żony" Bohdana Ko­rzeniewskiego z lat 50 a także niedawne "Damy i huzary" Adama Hanuszkie­wicza, spektakl niezbyt do­brze przyjęty przez recen­zentów, bardzo natomiast lubiany przez publiczność. Nad wystawieniem "Cio­tuni" w Teatrze Polskim ciążą wszystkie nasze kom­pleksy związane z Fredrą. Komedia ta nie jest arcy­dziełem; kiedyś bardzo nie­doceniana, doczekała się z czasem sprawiedliwszego osądu. Jest to drobiazg, można by powiedzieć, gdy­by nie szacunek dla au­tora, komedyjka, rzecz bar­dzo kameralna i nie da­jąca reżyserowi pola do inscenizacyjnych popisów. Zagrano ją natomiast na dużej scenie, w monumen­talnych, jak na nasze dzi­siejsze odczucia dekorac­jach TERESY ROSZKOW­SKIEJ. Reżyser JOANNA KOENIG uszanowała au­torski podział na trzy akty; dzielą te akty dwie długie przerwy. Wszystkiego tego ogromnie miła "Ciotunia" po prostu nie wytrzymuje. To tak jakby ktoś chciał Mussetowskie "Nie igra się z miłością" zagrać na tle malborskiego zamku. Jest w tym jakiś brak proporcji, jakieś "zadęcie", któ­rego przyczyny są jasne - no bo przecież to Fredro; niemniej jednak w tym wypadku zrozumieć nie znaczy tyle co wybaczyć. W tym z rozmachem pomyślanym spektaklu komedia więdnie; niezbyt za­wiłe intrygi trzech par - na siłę rozciągnięte w cza­sie - tracą smak i pieprzyk. A nie jest to zwiet­rzała ramotka. Doskonale można sobie wyobrazić współczesną młodą wdów­kę, która ukrywa powtór­ne małżeństwo traktując własnego męża jak fawo­ryzowanego gościa w swo­im domu. Inny młody czło­wiek nieobojętny na jej wdzięki i majątek chętnie by usunął faworyta sprzed oczu pięknej pani. Intry­guje, angażując do pomocy zakochaną w nim dziew­czynę. Na majątek i mło­dość Aliny miałby też ochotę zaprzysiężony stary kawaler, który od 16 lat, emabluje jej ciotkę, pannę Małgorzatę, nie mogąc się zdecydować na ostateczny krok. W tym wszystkim ciotunia, panna Małgorza­ta, osoba już pięćdziesię­cioletnia, zwodzona cynicz­nie przez dwóch młodych, pewna władzy nad starym dostaje zawrotu głowy od sukcesów. Wszystko się jednak kończy zgodnie z rozsądkiem. Czy to takie staroświeckie? Nie sądzę. A gdyby tę "Ciotunię" za­grać tak, jakby rzecz się działa nie pod dachem modrzewiowego dworu szlacheckiego, obciążonego tyloma tradycjami, lecz we francuskim salonie? Ale wtedy mogłoby komuś przyjść do głowy, że Fre­dro, to nie tylko "polski Molier" lecz i "polski Sardou" a to byłaby już pro­fanacja.

Aktorzy, oczywiście - co w stworzonych przez reżysera warunkach mogli­by robić innego - też ce­lebrują. STANISŁAW JASIUKIEWICZ sięga wręcz do tradycji Alojzego Żół­kowskiego, Wincentego Ra­packiego, czy Jana Króli­kowskiego, tworząc postać jakby żywcem przeniesio­ną ze słynnych warszaw­skich "Rozmaitości" poło­wy ubiegłego wieku. To rola zagrana konsekwent­nie, z inwencją aktorską i bogactwem technicznym. Tylko czemu Szambelan Kawalerski jest już tak zramolały?

Pannę Małgorzatę, cio­tunię, gra JUSTYNA KRECZMAROWA, i ona trochę za silnie przyciska pedał charakterystyczności, ale ładnie mówi wiersz, ładnie nosi kostium, jest dobra w geście, stylowa w roli Flory, spiskującej ze Zdzisławem (ANDRZEJ ANTKOWIAK) zobaczyliś­my HANNĘ ZEMBRZUSKĄ, Edmunda, ukrywają­cego się męża Aliny (KRY­STYNA KRÓLÓWNA) gra JERZY PIWOWARCZYK, służącego - MACIEJ BORNIŃSKI.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji