Najtrudniejsza rola
- To bardzo trudna rola. Nigdy nie gram jej "na zimno", nawet się nie staram tak grać... Ale to rola najważniejsza w moim dotychczasowym zawodowym życiu - MAREK RACHOŃ o postaci w spektaklu "Oskar i Róża" w Teatrze Śląskim.
Dziennik Zachodni: Miło pogratulować sukcesu, ale proszę zdradzić, czy tak intymna i w gruncie rzeczy wyczerpująca dla aktora inscenizacja, jak spektakl pt. "Oskar i Róża" dobrze znosi przeniesienie w inną przestrzeń?
Marek Rachoń: Różnice są, to oczywiste, ale dotyczą przede wszystkim spraw technicznych - innej emisji głosu, ustawienia niektórych sytuacji. Napięcie emocjonalne pozostaje takie samo, czego doświadczyliśmy z Aliną Chechelską wiele razy; nasz spektakl wystawiany był już na różnych scenach w Polsce, także w teatrach Ukrainy. Pewnie, że najlepiej gra się w domu, ale my ten teatralny dom w jakimś sensie wozimy ze sobą. Scenograficzna podłoga i ściany podróżują przecież z nami i pozwalają odnaleźć się w obcych przestrzeniach.
DZ: Jak odebrała sztukę warszawska publiczność?
MR: Po pierwsze stawiła się w nadkomplecie, po drugie była wzruszona. My zawsze wyczuwamy, kiedy milczenie jest obojętnością, a kiedy wzruszeniem. To jest tekst, który wymaga zaangażowania i od nas, i od publiczności. A widzowie w Fabryce Trzciny reagowali fantastycznie. Niektóre osoby dziękowały nam osobiście. Najbardziej wstrząsnęła mną rozmowa z kobietą, której dwuletni synek umarł niedawno na raka.
DZ: Co panu powiedziała?
MR: Zanim porozmawialiśmy o spektaklu, poprosiła: Niech mi pan nie współczuje.
DZ: Podziwiam pana odporność. Pewnie nauczono pana bronić się przed nadmiarem wzruszeń, ale przecież co spektakl obcuje pan z myślą i opowiadaniem o śmierci. Trudno nie zauważyć, ile ciepła daje pan Oskarowi od siebie!
MR: To bardzo trudna rola. Nigdy nie gram jej "na zimno", nawet się nie staram tak grać... Ale to rola najważniejsza w moim dotychczasowym zawodowym życiu.