Artykuły

Damy i Huzary

Znowu więc jesteśmy w zaczarowanym kręgu fredro­wskiej poezji, humoru i tem­peramentu. Teatr im. Żerom­skiego obdarzył nas wysta­wieniem "Dam i Huzarów", jedynej żołnierskiej komedii Aleksandra Fredry, który sam przecież był wojakiem nie lada i nosił oficerskie szlify.

Przypomnijmy sobie co o tej komedii pisał Tadeusz Boy-Żeleński z okazji wysta­wienia jej przez Teatr Na­rodowy w roku 1925, w set­ną rocznicę premiery:

"Byli po świecie, w zakre­sie komedii, więksi od Fre­dry twórcy - nie ma z pe­wnością większego odeń ar­tysty. Te Damy i Huzary uchodzą raczej za jeden z pomniejszych jego utworów - a cóż to za Klejnocik czystej wody! Niby to drob­ne, niby to błahe, ale kiedy się wpatrzyć w misterne dzierganie nitek, kiedy się wsłuchać w rytmikę dialogu, kiedy się wczuć w to prze­dziwne zmieszanie sentymentu z humorem, doznaje się tego, co może wyrazić tylko jedno słowo: rozkosz!"

Cóż można dodać do tych uwag wielkiego znawcy teatru i jego uroków? To chyba, że teatr kielecko-radomski nie tylko nie zepsuł nam płynącej ze sztuki rozkoszy, lecz przeciwnie: tak podał nam tę, uroczą awanturę rodzinną (bo przecież huzarzy to także wielka rodzina), w ta­kim tempie i gwarze, z taką bezpośredniością i żywiołowością, nie gubiąc ani nie tłumiąc jed­nocześnie sentymentalno-poetyckiej warstwy utworu - że tyl­ko przyklasnąć należy przedsta­wieniu i życzyć sobie, że jak najliczniejsi widzowie, a zwła­szcza młodzi, pospieszyli do tea­tru, aby zanurzyć się w nie­powtarzalnej atmosferze twórczo­ści Fredry, tak bardzo polskiej, a jednocześnie ludzkiej.

Wielki udział w tym powodze­niu ma z pewnością reżyser - Wojciech Skibiński - który umiał tak rozegrać aktorów i na­pełnić scenę ruchem i gwarem, a nie zapomniał jednak o fi­nezji dialogów i przy pomocy reżyserskiej inwencji wypunkto­wał, a nawet wzbogacił humor sztuki.

Aktorzy nie zawiedli re­żysera. Grali con amore, tak jak Fredrę grać należy. Sta­nisław Moskalewicz jest, jak zwykle, plastyczny i mocno zrośnięty z odtwarzaną pos­tacią Majora, niezawodny w odruchach i trochę improwi­zowanych gierkach. Sekun­dują mu jego komilitoni: Zbigniew Plato jako Rot­mistrz, Edward Kusztal - Porucznik i Zbigniew Krężałowski - Kapelan. Prowa­dzą oni swoje role pewnie i zabawnie. Jedyne zastrze­żenie dotyczy Porucznika w wykonaniu Edwarda Kusztala, który, najmłodszy prze­cież z żołnierskiej gromad­ki, jest najmniej energiczny, trochę nawet mdły, a do tego zamazuje tekst.

Urocze niewieście okupantki męskiego rezerwatu grają Hanna Zielińska (Pani Orgonowa) - bardzo wyraź­na, ekspresyjna - praw­dziwa Herod-baba, Elżbieta Cegielska (Pani Dyndalska) - nieodrodna siostra Orgonowej, kandydatka na Herod-babę, Janusza Skubiejska (Panna Aniela), podstępna uwodzicielka Bogu ducha winnego Rotmistrza oraz Ja­nina Utrata (liryczna i wdzię­czna Zosia). Wyróżniam wśród tych ról Januszę Sku­biejską, która z wielką ma­estrią gra scenę uwodzenia Rotmistrza, jest pełna ciągle zmieniającego się wyrazu, subtelna w intonacji i ge­ście. Scena między nią a Rotmistrzem to miniaturka ekspresji i dobrego smaku.

Głównym postaciom sztuki to­warzyszą oczywiście przedstawi­ciele służebnej warstwy ówczes­nego społeczeństwa - pokojówki i ordynansi. Kamila Łukasze­wicz, którą pamiętamy z "Derbów w Pałacu", gra pokojówkę Fruzię leciutko i smacznie. To samo da się powiedzieć o jej partnerkach (Józia i Zuzia), nie ujawnionych w afiszu teatral­nym.

Dzielnych wiarusów Grzegorza i Rembę grają Mieczysław Bie­lecki i Tadeusz Krasnodębski. Obaj tworzą postacie w miarę marsowe i w miarę ciepłe, jak całe to fredrowskie wojsko. Bie­lecki w swoich tarapatach miło­snych jest bardzo sympatyczny i zabawny.

Podoba mi się scenografia Andrzeja Sadowskiego. Przy widocznym dążeniu do oszczędności (najwięcej kłopo­tów sprawiają zawsze pie­niądze, których nie mamy!) umiał za pomocą pomysło­wej i pomysłowo umieszczo­nej w przestrzeni scenicznej symboliki wyeksponować na­strój danej odsłony, osiąga­jąc przy tym interesujący efekt plastyczny. Także ko­stiumy aktorów są przyjem­nym dla oka akcentem wi­dowiska.

Publiczność premierowa bardzo spontanicznie i dłu­go oklaskiwała przedstawie­nie, przy czym okazało się, że orkiestra dęta ma rze­czywiście wielką siłę i jest znakomitym stymulatorem (pobudzaczem?) entuzjazmu, publiczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji