Artykuły

Dialog zaczyna się od wojny

- W teatrze krew nie leje się naprawdę, można spierać się bezkarnie. O wiarę i Kościół też. Gdzie, jak nie w teatrze? - pyta Paweł Łysak, nowy dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie.

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera na warszawskiej Pradze ma piękną legendę z lat 70., wyremontowany budynek i sporo do nadrobienia. Powołany bez konkursu przez prezydent stolicy Hannę Gronkiewicz-Waltz poprzedni dyrektor, filmowiec Robert Gliński, nie poradził sobie w teatrze. Nowy szef Paweł Łysak, dziś 50-latek, został wyłoniony w konkursie. W 2001 r. Łysak z Pawłem Wodzińskim zostali dyrektorami Teatru Polskiego w Poznaniu. Wystawili m.in. słynne "4.48 Psychosis" Sarah Kane w reżyserii Grzegorza Jarzyny (w koprodukcji z TR Warszawa). Po konflikcie z konserwatywnymi samorządowcami zrezygnowali z dyrekcji w Poznaniu. W 2006 r. Łysak został dyrektorem w Bydgoszczy. Ostatnio wyreżyserował tam "Popiełuszkę" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i "Wiśniowy sad" Czechowa - o kryzysie.

W programie nowego sezonu Powszechnego są m.in.: "Szczury" Gerharta Hauptmanna w reżyserii Mai Kleczewskiej i cykl poświęcony tożsamości Warszawy z "Grochowem" według Andrzeja Stasiuka w reżyserii Piotra Cieplaka. Nie zabraknie klasyki: "Lalkę" Prusa zaadaptuje Wojciech Faruga, "Fantazego" Słowackiego pokaże Michał Zadara, "Wojną i pokojem" Tołstoja o konflikcie za naszą wschodnią granicą chce opowiedzieć Marcin Liber.

A pierwszą premierą nowej dyrekcji będą "Dzienniki Majdanu" Natalii Worożbyt w reżyserii Wojtka Klemma. Podstawą scenariusza są spisane na gorąco relacje uczestników protestów na kijowskim Majdanie. W spektaklu mają zamienić się w odległe wspomnienia. Ukraina przyszłości ma przypominać zakład produkcyjny. Na zewnątrz wciąż trwa wojna. Czyja to kolonia? Kto z niej czerpie zyski? Czy każda rewolucja zostanie zdradzona? - pytają twórcy spektaklu.

ROZMOWA Z PAWŁEM ŁYSAKIEM, dyrektorem Teatru Powszechnego w Warszawie:

WITOLD MROZEK: Czujesz się pionierem teatru politycznego?

PAWEŁ ŁYSAK: Pionierem? Raczej późnym pogrobowcem zapomnianej tradycji teatru politycznego Leona Schillera. Tylko wszyscy dookoła myśleli kiedyś, że to egzotyka.

Kiedyś?

- W latach 90. Dużo mówiło się o tym, że nie ma pieniędzy na służbę zdrowia czy policję. A ja, młody reżyser, miałem nagle dysponować sporą pulą publicznych pieniędzy. Teatr jest opłacany przez społeczeństwo - podatników, samorząd. To niesie ze sobą obowiązki. Zawsze zadaję sobie pytanie: czy to, co mam do powiedzenia, jest słuszne? Czy warto te pieniądze na to wydać? Czy zachowuję się odpowiedzialnie, proponując dany tytuł czy pomysł? To duża odpowiedzialność.

Skąd to się wzięło?

- Może stąd, że jestem z rodziny nauczycielskiej. Moi dziadkowie, sześcioro rodzeństwa dziadka, siedmioro babci - prawie wszyscy byli nauczycielami. Etos budowania i służby w podstawowym, najbliższym środowisku, lokalnej społeczności.

Skoro ten społeczny rys był dla ciebie oczywisty, to dlaczego innym wydawał się egzotyczny?

- To był taki moment. W latach 80. używało się aluzji, mówiło między wierszami. Nagle straciło to rację bytu. Teatr nie umiał mówić o rzeczywistości, nie wiedział jak. Bywał oderwany od życia społecznego - może w obawie o to, by nie stać się teatrem-gazetą. Twórcy nie bardzo umieli wtedy znaleźć swój język. Były wyjątki: Jerzy Grzegorzewski, wielki artysta, robił teatr wybitny, bardzo odrębny i specyficzny. Ale duża część sobie nie radziła, szczególnie my, młodzi.

Debiutowałeś na początku lat 90. w warszawskim Dramatycznym. Parę lat później z Pawłem Wodzińskim założyliście Towarzystwo Teatralne. Skąd pomysł, by o Polsce przełomu XX i XXI w. opowiadać tekstami anglosaskich brutalistów?

- Pierwszą myślą było: znajdźmy naszych autorów! Pojechaliśmy do Andrzeja Stasiuka, żeby napisał sztukę. No, napisał - dużo później i nie dla nas.

Teraz Powszechny jednak wystawi prozę Stasiuka.

- Bardzo cenię jego pisarstwo, dlatego pomysł Piotra Cieplaka, który odpowiedział na nasze hasło o tożsamości Warszawy propozycją inscenizacji "Grochowa", przyjąłem z entuzjazmem.

Dalej razem z Wodzińskim przeskoczyłeś z teatru niezależnego do publicznej instytucji. Teatr Polski w Poznaniu miał być jak TT?

- Chyba nie. Chcieliśmy zrobić teatr, który nie będzie się bał trudnych tematów. Byliśmy młodzi, chcieliśmy dobrze, a zbudowaliśmy wiele murów. Kiedy przyszedłem później do teatru w Bydgoszczy, założyłem sobie, że będę budował mosty. Robiąc coś z ludźmi, pracując dla miasta - trzeba szukać wspólnoty, porozumienia z widzem.

Czy w Bydgoszczy nie bałeś się, że wyrzucą cię jak z Poznania?

- Z Poznania odeszliśmy sami. Wiceprezydent namawiał, żebyśmy zostali, ale czuliśmy, że nie mamy wsparcia. Potem była Bydgoszcz - jak się okazało, miasto wielkich możliwości. Gdy przychodzi się w nowe miejsce, bywa, że pojawiają się wrogowie i człowiek zaczyna walczyć. W Bydgoszczy mówiłem sobie od początku: jestem tu dla wszystkich. I chcę się porozumieć ze wszystkimi - przynajmniej spróbować.

Czy bałem się, że mnie wyrzucą? Dojeżdżałem z Warszawy, tam zostawiłem małe dzieci, żonę. Myślałem: zaprosili mnie, żebym robił teatr. Jeżeli przestaną mnie chcieć - wyjadę. Zaprosiłem do współpracy grupę wspaniałych młodych aktorów i Pawła Sztarbowskiego.

O teatrze w Bydgoszczy, jedynym w mieście, mówiłeś: "Taki teatr ma obowiązki wobec wszystkich, a jednocześnie może być teatrem zaangażowanym". W jaki sposób?

- Gdy mówię: "porozumieć się ze wszystkimi", to nie chodzi o zgniłe kompromisy. Jako twórca i dyrektor powinienem wszystkich traktować jak partnerów. Wykładać swoje racje, ale też słuchać. W teatrze nie wszystko wszystkim musi się podobać i nie wszyscy muszą być zadowoleni. Teatr powinien skłaniać do dyskusji i przemyśleń, ale też zachwycać. Koniec końców chodzi o to, żebyśmy wszyscy - widownia, artyści - stawali się lepsi. Mądrzejsi. Dlatego trzeba się komunikować z widzami, traktować ich poważnie. Myślę o kulturze jako schodach - jak już ktoś na nie wszedł, powinien iść coraz wyżej.

A co jest na górze tych schodów?

- Może Leon Schiller? Teatr wymaga wysiłku od wszystkich. Ktoś wymęczy się w teatrze, ale to zmieni jego życie. Kiedyś jeden z widzów powiedział mi, że mój spektakl tak go zdenerwował, że musiał go zobaczyć jeszcze raz, bo nie mógł przestać o nim myśleć.

Gdy robiłeś w Bydgoszczy "Popiełuszkę", widzowie zdenerwowali się przed obejrzeniem spektaklu. Okazał się niezbyt kontrowersyjny.

- Jest pewien zakres obszarów zakazanych. Dziś należą do nich wiara i Kościół. Długo były to sprawy tożsamości seksualnej, a za komuny czymś takim był sojusz ze Związkiem Radzieckim. Każda wypowiedź na temat czegoś takiego to naruszenie. Miałem zawsze głębokie przekonanie, że właśnie w teatrze warto o tych obszarach dyskutować.

Dlaczego?

- W teatrze krew nie leje się naprawdę. Można spierać się bezkarnie. Teatr to nie tylko "wypowiedź artystyczna". Teatr to dialog. Jako reżyser czuję się niekomfortowo, gdy dialogu nie ma - gdy ludzie siedzą dwie godziny, a potem klaszczą i wychodzą. Teatr powinien stwarzać miejsce do dyskusji.

Twój Popiełuszko był ucieleśnieniem humanistycznych cnót. Nie wojownikiem wiary, dla którego między religią a polityką nie ma wyraźnej granicy.

- Z Małgosią Sikorską-Miszczuk dużo rozmawialiśmy o tym, co nazywa się "wojną polsko-polską". Jako licealista zostałem ukształtowany przez pierwszą "Solidarność", w którą mocno się zaangażowałem. Dziś ludzie, którzy byli wtedy razem, podzielili się i toczą rytualne konflikty. W Bydgoszczy ksiądz Jerzy wydał mi się ikoną, która może połączyć dwa obozy - być świętym Kościoła katolickiego i świętym ruchów społecznych walczących o wolność. To miała być przypowieść o wolności, miłości i dobroci.

Z perspektywy kobiet walczących o prawo do decydowania o własnym ciele, ograniczone pod wpływem Kościoła, ksiądz to chyba kiepski symbol pojednania?

- Pojednać nas mogą wspólne sprawy. Z aborcją też tak jest - gdy rozmawiamy teoretycznie, ludzie mają różne niewzruszone opinie, a zupełnie ina-czej jest, gdy mówi się o indywidualnych przypadkach. Wtedy jest inna rozmowa. W czasach infotainmentu jesteśmy szczuci przez media i polityków. W teatrze powinno być inaczej.

Teatr nie jest podatny na infotainment? Na chwytliwe tytuły i liczenie klików?

- Niestety, jest bardzo podatny. Moje pokolenie sporo tu zawiniło. W latach 90. były problemy z widownią - myślało się więc o klasyce w ten sposób, że trzeba skracać, upraszczać, robić tak, "żeby młodzi ludzie zrozumieli". Ale łatwo przyzwyczaić do tego ludzi i wtedy trzeba jeszcze bardziej upraszczać. Błędne koło.

Sam mówisz klasyką o współczesnych problemach. Jak "Wesele" o antysemityzmie - to Rachela z gwiazdą Dawida i "Jude raus".

- Klasyka uczy nas życia. W konkretnych przypadkach czasem bywa ciekawie i pięknie, czasem za prosto, to już kwestia talentu. W klasyce najbardziej interesuje mnie to, co współczesne. Problem to uleganie modom. Kantor mówił, że wąskie ścieżki awangardy zmieniają się w szerokie autostrady. Gdy nowe pomysły stają się obowiązkowymi patentami - okazuje się, że wszystko może być płytkie.

Będzie druga Bydgoszcz na Pradze, gdzie mieści się Powszechny?

- Nie. Bydgoszcz jest tylko jedna i Praga jest tylko jedna. Przez lata była odrębna. Mam nadzieję, że wspólnota wokół teatru będzie praską wspólnotą.

Chcesz robić teatr dzielnicowy?

- To powinno być jedno z oblicz Powszechnego. Nie tylko sprawy świata, Polski, narodu czy projekty i koprodukcje, które planujemy. Jest też Stadion, Kamionek... To ważne, gdzie teatr się znajduje, czym żyją przychodzący do niego ludzie. W Powszechnym, tak jak w Bydgoszczy, będę się starał stworzyć najlepszy teatr, jaki potrafię. Nie staniemy się z moim zastępcą Pawłem Sztarbowskim innymi ludźmi, z innym gustem, ale mamy świadomość, że to zupełnie różne miejsca.

"Czyszczenie" kamienic czy Stadion Narodowy jako symbol pewnego stylu polityki - to sprawy nie tylko dzielnicowe.

- No właśnie. Warszawa, jak to wschodnia stolica, jest pełna kontrastów. Bieda z bogactwem to jeden z ważniejszych. Chcielibyśmy w Powszechnym zająć się tożsamością warszawską. Co to znaczy, że się mieszka w Warszawie, gdy cała Polska tu przyjeżdża? Jacy jesteśmy i jacy moglibyśmy być? Pytając o przeszłość i teraźniejszość, musimy wciąż stawiać pytania dotyczące wspólnej przyszłości. Może to najważniejsze zadanie teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji