Artykuły

Grzechy przeciw farsie

Niedobry to omen, gdy reży­ser przenosi sztukę salonowa w "plener", fotele zastępując kopa­mi siana. Jeszcze gorszy, gdy każe ćwierkać ptaszkom, pianie koguta czyni efektem natarczy­wym i denerwującym, a precy­zyjny dialog mąci, czy nawet niszczy, burzliwym hałasem. Zdarzyło się to już kilkakrotnie ze sztukami Fredrowskimi i nig­dy nie osiągało pożądanego skutku. Jest to też symptom re­żyserskiego obezwładnienia i niemocy. Jawny dowód, że twór­com przedstawienia zabrakło na­prawdę pożywnego pomysłu, a ich poczucie humoru nie wytrzy­mało ostrzejszej próby.

Zbigniew Wróbel, który wysta­wił "Damy i huzary" w Teatrze na Woli, oraz scenograf tego przedstawienia, Michał Czernaew mają pewne - pozorne, nieste­ty! - usprawiedliwienia. "Damy i huzary" zacinają się w nastro­ju urlopowym. Oficerowie, ra­zem ze swymi ordynansami, szu­kają pełnego odpoczynku. Można sobie wyobrazić, że jest lato, dzień upalny. Gdzie szukać spo­koju, jeśli nie w ogrodzie, na leżakach, w niekrępujących wa­runkach? Można tu nawet umieścić szachownice, na której Rotmistrz z Kapelanem rozegra­ją ulubione partyjki. Ale takie uplasowanie przestrzenne wyma­gało konsekwencji. By się uchro­nić od dezorientujących sprzecz­ności, trzeba było rozważyć, czy przeniesienie w "plener" nie za­szkodzi przebiegowi akcji. Po­myślanej przecież w przestrzeni zamkniętej! Dotyczy to, na przy­kład, scen Majora z Orgonową i Zosią.

Słusznie skrytykowano pomysł reżyserski, by tekst Fredrowskiej farsy "okrasić" fragmentami pieśni narodowych. Autor "Dam i huzarów" nie był obojętny na sprawy teatru muzycznego. Wie­lokrotnie próbował pisać wode­wile. Raz nawet naszkicował operę. Ale w "Damach i huzarach" jego zamiary były inne, ściśle określone. Przyjął technikę i konstrukcje, sposób budowania akcji - czysto farsowe. Wypro­wadził z tego założenia konse­kwencje, których nie można ominąć.

Otóż w farsie sprawą najistot­niejszą jest "matematyczny" dia­log. Oraz sytuacje tak zaskaku­jące, by ich zasadniczą motywa­cję stanowiła śmieszność. Umie­jętność posługiwania się owymi atutami zapewniła "Damom i hu­zarom" trwałe życie na scenie polskiej. A także zagranicznej, czego dowodem mogą być m. in. odkrycia Zenona Ciesielskiego, dotyczące inscenizacji tej sztuki w teatrach szwedzkich począw­szy od roku 1855!

Gdy więc dialog ściśle farsowy zostaje przerwany pieśnią, sama materia utworu stawia opór. Gubią się najlepsze pointy, za­traca śmieszność sytuacji. Nie dość, że w rozgardiaszu, wywo­łanym przez zmianę sytuacji przestrzennej, zatracony został komiczny efekt polegający na zmianie postawy Majora wobec Zosi. Widzowie tracą ponadto jasne pojęcie o huzarach Fred­rowskich. Już na wstępie kaza­no im śpiewać pieśni narodowe. A nawet przesuwać się w mar­szowym pochodzie. Jakże mamy uwierzyć, iż tuż po odśpiewaniu owych pieśni ci sami oficerowie znajdą się w sytuacjach, które tylko estetyka farsowa może uzasadnić?

Prof. Stanisław Pigoń udowad­niał przekonywająco, że ta far­sa nie ma i mieć nie może nic wspólnego z autentyzmem histo­rycznym. Otóż wprowadzenie motywu pieśni narodowych bu­rzy ową perspektywę. I to w sposób szkodliwy dla samego spektaklu. Niepodobieństwa sy­tuacyjne mogą znaleźć uzasad­nienie w klimacie farsy. Pozwa­la to zapomnieć, że pani Orgo­nową swata córkę rodzonemu bratu, a Porucznik ze skompli­kowanych powodów pcha Zosię w ramiona Majora. Możemy się śmiać tylko wtedy, gdy owych postaci nie traktujemy serio. Ale jak to zrobić, skoro twórcy spek­taklu każą im intonować marsze zaczerpnięte z "Wyboru pieśni na­rodowych" (Poznań 1882) ?

Nadmiar reżyserskiej inwencji utrudnia zadania aktorów. Euge­niusz Kamiński miał wszelkie dane, by wybornie zagrać Rot­mistrza. Gest, ruchy, postawa, intonacje były zdecydowanie hu­zarskie. Cóż z tego, skoro w jed­nej z najdowcipniej napisanych scen kazano miłośnikowi konnej jazdy demonstrować jej arkana na czworakach! Czyżby pan Rot­mistrz - i jego, sprytna prze­cież, partnerka - nie odróżniali konia od domowego pieska?

Józef Fryźlewicz, nie najlepiej obsadzony w roli Majora, jest tak zdolnym aktorem, iż na ogół może budzić uznanie. Nie je­go więc wina, jeśli przepadły niuanse dialogu w rozmowie z panią Orgonową, czy w przeło­mowej scenie z Zosią.

Zmarnowano po części szan­se, jakie stwarzał talent aktorek grających damy. Niedawno mie­liśmy okazję podziwiać w tym samym teatrze pyszną grę Barbary Rachwalskiej oraz Danuty Nagórnej w "Pannie Maliczewskiej". Nie za ich więc przyczyną - ani ostatniej w owym terce­cie Barbary Horawianki jako pan­ny Anieli - tym razem gra nie zabrzmiała pełniej. Poza kil­koma scenami.

Na pewno trudnym proble­mem jest sceniczna ekspresja młodej pary. Może z tego powo­du, że kryją się tutaj momen­ty autobiograficzne, poeta znalazł się na gruncie raczej niepewnym? Ratunkiem byłoby pełne zachowanie techniki farsowej, co - oczywiście - nie jest łatwe. Ale możliwe. Przypomnijmy sce­nę z subretkami, natychmiast oczarowanymi Porucznikiem. Myślę, że powinien on być bar­dzo męski, odznaczać się nieod­partym urokiem - także psy­chicznej natury - pogodnym, wesołym, ufnym. Nie musi być zanadto młody. Nie zaszkodziła­by różnica wieku - a więc i doświadczenia - z dziecinną Zo­sią! Ton na pół żartobliwy wo­bec ukochanej ułatwiłby rozwią­zanie trudnych zadań. I niewypadanie z konwencji.

Nie znać tego było w grze Krzysztofa Kołbasiuka i Doroty Stalińskiej. Pod koniec porusza­li się nawet po niebezpiecznej krawędzi melodramatu. Staliń­ska ratowała się dobrym wyczu­ciem dialogu. Ale i ją urzekł dyskretny czar sentymentalnej piosenki.

Sprawa subretek... Fruzia, Zuzia i Józia "tańczą" w utworze uroczy balet przyspieszonego a harmonijnego ruchu. Reżyser, chcąc z tego atutu korzystać, musi nadać ich scenom tonacje zrytmizowaną. Niestety, w przedstawieniu na Woli zabrak­ło w tym kierunku wyraźniejszej inicjatywy. Wieszanie bielizny na sznurach niczego nie załatwiało i wcale nie było potrzebne. Ani zabawne. Szkoda wykonawczyń pełnych zapału: Krystyny Chmielewskiej, Iwony Głębickiej, Anny Borowiec.

Para ordynansów ma w "Da­mach i huzarach" znaczenie kon­trapunktu. Pamiętniki Fredrow­skie, świadczą, z jaka przenikli­wością i humorem obserwował w 1813 roku kapitan Fredro swo­ich podkomendnych. Otóż w przedstawieniu Teatru na Woli Eugeniusz Robaczewski w roli Remba, mimo nieudanego kos­tiumu zachowuje ton, jaki sobie można wyobrazić. Wacław Ko­walski w efektowniejszych sy­tuacjach Grzegorza, nawet w w scenach flirtu, gra postać z całkiem innej parafii.

Najszczęśliwsze rozwiązania znalazł Marian Rułka jako Ka­pelan. Jest opanowany, spokojny, pełen umiaru i zdrowego roz­sądku. Dobrze serwuje słynne "nie uchodzi", jest to najlepszy wykonawca tej roli, jakiego od wielu lat oglądałem. Jedna tylko scena rozmija się z całością: ta, w której Kapelan rzuca nagle chustkę, trzymaną w rękach, i najniepotrzebniej zaprzecza za­sadom uprzejmości oraz opano­wania.

Jeśli mimo wszelkich przery­sowań, a także niedociągnięć, spektakl chwilami sprawia sa­tysfakcje i przyjemność, zasługa to aktorów. A także - świetne­go a klarownego komizmu, któ­ry zawiera tekst. Nie trzeba go - broń Boże - upiększać i bogacić. W jednej z pierwszych scen komedii oficerowie cieszą się, że wyprawili z dworu Klucznicę, by się całkowicie uchronić przed kobiecym gadulstwem. Ale reżyser tu wkroczył, Klucznicę (graną przez Marię Czubasiewicz), zachował, nawet dodał jej scen­ki pantomimiczne z mało wy­twornymi gestami (niektórzy inscenizatorzy ulegają niezdrowej pokusie: gdy autor kogoś wymie­ni, zaraz go chwytają za słowo, z aluzji tworząc żywą postać).

Tylko że w omawianym spekta­klu reżyser jakby o własnych poczynaniach zapomniał, zacho­wując wzmiankę o wyprawieniu owej gosposi...

Stefan Treugutt przewidywał, że autor "Ślubów" i "Zemsty" nie zainteresuje młodych reżyserów, gdyż jego utwory są tak sce­niczne... iż nie nadają się jako materiał "twórczych" insceniza­cji. Ale i ten ironiczny sąd był - okazuje się - zanadto optymistyczny. Nawet i Fredrę się przerabia. Nawet i tu się uży­wa fałszywie dobranych narzędzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji