Artykuły

Fredro w bieliźnie

"Swego czasu pociągała mnie komedia, ale Polacy są tak smutnym narodem...". To zwierzenie Janusza Nyczaka zapisałam kilka lat temu, gdy otrzymał Nagrodę im. Konrada Swinarskiego. Już wtedy było po części prawdziwe. Nyczak nie rozstał się z komedią. Owszem, sięgał przede wszystkim po Szekspira, Czechowa, Wyspiańskiego, ale i do Arystofanesa, Goldoniego, Bałuckiego. Dość przypomnieć "Dom otwar­ty", który w roku 1984 przygotował w poznańskim Teatrze Nowym, przed­stawienie ważne i oryginalne, także wobec tradycji. Bałucki, poprzez Gombrowicza czytany, okazał się bliski Rymkiewiczowskim ,,rozważa­niom o istocie i przymiotach ducha polskiego". Nie kryję, że na premierę tych "Dam i huzarów" jechałam z pewnym oczekiwaniem. "Aleksander Fre­dro jest w złym humorze", głośny esej Jarosława Marka Rymkiewicza, dał teatrowi możliwości interpretacyjne, z których skorzystało dotąd niewie­lu reżyserów. Może więc, po Tadeuszu Bradeckim, skorzysta i Nyczak? Spróbuje pójść tropem gorzkiej tragikomedii naszego narodowego bytu i samoświadomości? Tylko czy podda mu się akurat ten tekst, najczęś­ciej spośród sztuk Fredry wystawiany, kwalifikowany rozmaicie, jako komedia, krotochwila, farsa? Sam Rymkiewicz przywołał go w swej książce tylko raz, stawiając za przykład techniki narracyjnej jeden z dia­logów pomiędzy Zofią i Edmundem. I nie na nim, lecz na innych kome­diach zbudował konkluzję:"... to, co o człowieku - o nas - mówił on, ten Fredro, zbyt już jest okrutne. I może nigdy ta jego wiedza naszą się nie stanie, bo samych siebie się lękamy".

Pierwsze minuty przedstawienia, i wątpliwości rozstrzygnięte. Reżyser wybrał inną drogę. Najpierw jest świtanie. W półmroku bieleje sznur, na nim rząd męskich gaci. Znak, że to teren huzarów. Wchodzi zaspany Edmund (Paweł Binkowski), przeciąga się, robi "pompkę", myje się w wiadrze, rozpryskując wodę. Za nim następni. Pogaduszki, oglądanie broni. Trwa to wszystko dłuższą chwilę. Spowolniony rytm, rozbudowana etiuda zbiorowa, niemal obrazek rodzajowy. Gdzie galopada farsy, komizm?? Gdzie sceneria z epoki? Nie znać dbałości o styl, koloryt, jeśli już, to w kostiumach. Ani to dom szlachecki, dworek, ani "duży pokój". A już na pewno nie pałacowe, wykwintne wnętrze, jakie było w przedsta­wieniu Andrzeja Łapickiego w Teatrze Polskim (pisano, że Łucja Kossa­kowska "przeniosła widzów na wyżyny Comedie Francaise"). Odwrotnie. Sceneria jest neutralna. Prowizorka z surowego drzewa, szczątkowe ściany, zastawki, trochę mebli. I podwieszona pod sufitem materia z pościelową koronką. Biele, beże, brązy, nawet miłe dla oka. Jednak sens tej przestrzeni ujawnia się stopniowo. "Cóż to za baby! Co za gmachy! Co za graty!". Wraz z damami na scenę wkracza życie. I scenografia ożywa. Zjeżdża ściana z trzema wejściami, zamyka się prze­strzeń gry. Trochę tak, jakby reżyser dawał sygnał, że dopiero teraz się zacznie. I rzeczywiście. Pierwsze zderzenie płci, temperamentów. Wstęp do odwiecznych umizgów, magnetyzmów, podchodów i uników. Obie strony mierzą siły i szanse. Panowie, stropieni inwazją kobiecości, szacują ją jednak z ukradka. Panie nie pozostają dłużne. Pokojówki strzelają oczami, aż obcesowo adorują Edmunda, tego "najlepszego". Apetyty erotyczne rosną. Ten motyw rozwija Nyczak konsekwentnie przez cały spektakl. Fruzia (Dorota Lulka) wprost chwali się, że zna porucznika "z bliska". Aniela i Rotmistrz (Michał Grudziński) dialog o koniach rozgrywają jak zastępczy akt miłosny. Scena pożegnania młodych jest już tyl­ko logicznym następstwem tak akcentowanej sity Erosa. U Fredry Zofia i Edmund "rozchodzą się". U Nyczaka, z inicjatywy dziewczyny, chowają się w kryjówce pod podłogą. Wypłoszy ich stamtąd, rozespanych, do­piero finałowy rwetes. I znów ożywa wtedy scenografia. Tym razem ścia­na unosi się co góry, odsłania, niby zaskoczone, damy przy wieczornej toalecie. Cały smak w tym, że robią ją przed lustrem z ramą świecących żarówek, takim, jakiego i dzisiaj używa się do charakteryzacji w teatra­lnych garderobach... Mamy więc dobitny znak. Gra męsko-damska, i tylko gra, jest skończona.

Zgoda. Można i tak. Taki kierunek interpretacji reżyserskiej wydaje mi się być bliski temu, co niegdyś zaproponował Zygmunt Hubner w "Zemś­cie". Było to bodaj najśmieszniejsze przedstawienie fredrowskie, jakie oglądałam, aktorski koncert na jeden, wciąż ten sam temat - wzajemne­go przyciągana się i odpychania tego co żeńskie i męskie. Fredro, jakby sprowadzony do kwintesencji komizmu. Intencje Nyczaka wydają się podobne, jednak wybrane przezeń środki - inne. Przy czym rzecz nie tylko we wspomnianych zabiegach inscenizacyjnych (jest jeszcze pro­wizoryczna, zaciągana przez aktorów kurtynka).

W całym przedstawieniu przeplatają się i - co tu kryć - walczą chwilami w sposób nie zawsze chyba przez reżysera zamierzony, dwie poetyki. Pierwsza to farsa, nieraz na cieniutkiej granicy szarży, z całym, klasycz­nym już arsenałem chwytów. Należy do nich choćby "lazzi" z doniczką wędrującą z rąk do rąk, strzelanina drzwi ogrywanych przez panny słu­żące, wreszcie bitwa "na" bieliznę". Nieśmiały, lekko znerwicowany Ka­pelan (Aleksander Machalica), z pozoru gapa, walczy jak lew ze spada­jącą nań lawiną damskich pantalonów, nim z płaczem skapituluje. W tej samej poetyce farsy utrzymana jest postać Orgonowej. To baba-dragon, która kocha się w efektach "od kulisy do kulisy". W brawurowej interpretacji Sławy Kwaśniewskiej wszystkie jej spazmy modne, okrzyki i omdlenia są tą samą, skuteczną i niezawodną, bronią. Obezwładniają każdego, a zwłaszcza męskiego przeciwnika. Najpierw brata, Majora (Jerzy Stasiuk), który pod dobroduszną fizjonomią pyknika, kryje sangwiniczny temperament i niezbyt wiele rozsądku. Sceny pomiędzy nimi, w których Orgonowa forsuje kolejne przeszkody na drodze do uprag­nionego zamążpójścia córki, należą do najzabawniejszych w przedsta­wieniu. Ale śmiało konkurują z nimi te, w których druga z dam, Aniela, rozgrywa swoje batalie. Dla odmiany, są to batalie ciche... Komizm tej postaci, pysznie granej przez Kazimierę Nogajównę, jest już znacznie bardziej dyskretny. Łagodna, zastygła w staropanieństwie Aniela, cała w błękitach i różach, w krótkiej sukience, spod której wyłażą koronkowe majtasy - wygląda i zachowuje się tak, jakby do trzech nie potrafiła zli­czyć. Ale - co aktorka wyraźnie zaznacza w kapitalnej scenie z Rotmi­strzem - jest w tym zachowaniu nie tyle lęk przed mężczyznami, co metoda. To prawda, że stosowana dość nieskutecznie... Trzecia z kolei siostra, Dyndalska (Daniela Popławska), reprezentuje jeszcze inny typ kobiety - jadowitą "żmijkę". Obrotna, mocna w języku, ma swoje saty­sfakcje małej intrygantki.

Przyznam się, że właśnie ten tercet damski bawił mnie w przedstawieniu najbardziej. Mniej natomiast grono huzarów, w porównaniu z paniami mało wyrafinowane, gdy idzie o taktykę. Płynęło to zapewne i stąd, że nie wszyscy aktorzy wykorzystali możliwości, jakie daje tekst, pozosta­jąc przy dość monotonnym powtarzaniu tych samych rozwiązań. Słowo jeszcze o parze amantów. Wprowadza ona do przedstawienia inny ton, subtelniejszy, bliższy lirycznej komedii. I mimo że reżyser łamie go, bo w muzyce stanowiącej tło wyznń, słychać odgłosy wiejskiego życia, to przecież jest w duetach młodych jakaś aura aura miłosnego "zaczadzenia".

Wydaje mi się, że Nyczak modeluje ją wyraźnie na wzór poetyckiego klimatu jednego z najlepszych swoich przedstawień - "Awantury w Chioggi" Goldoniego. "Zainteresował mnie Goldoni - powiedział kiedyś - bo był dla mnie kwintesencją teatralności, samym teatrem." Teraz tej kwintesencji poszukał Nyczak we Fredrze, w "Damach i huzarach". W jednym z esejów pisał Jerzy Stempowski o wiecznym źródle nowości Fredry "nie mieszczącego się w żadnych szablonowych pojęciach, w żadnych utartych mniemaniach, będącego dla każdego pokolenia zagadnieniem, na które współczesna ani starsza krytyka nie dała zado­walającej odpowiedzi". Miał, oczywiście, rację. Dla teatru, co potwierdza ten spektakl, Fredro nadal jest "zagadnieniem". Wyzwaniem.

P.S. Program do "Dam i huzarów" zupełnie jest pozbawiony klasy. Nie chodzi tylko o "Sztukę obłapiania", drukowaną we fragmentach i bez żad­nego komentarza, ale także o szatę graficzną i rubrykę "ogłoszeń matry­monialnych". "Artysta - cytuję - poszukuje pilnie modela z modelką do ambitnej twórczości erotycznej. Eliminacje w klubie "Pod Lulką" na Kaponierze. Poznań."...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji