Artykuły

Wypadłam z pędzącego pociągu

- Lubię swój wiek, moje opadające powieki, uśmiecham się do starzejącego się ciała. Jestem naturalna, jedyne, co sztuczne w moim ciele, to trzy implanty w szczęce - inaczej miałabym krzywy zgryz, (śmiech) Czuję się dojrzałą, dwustuprocentową kobietą - mówi aktorka MAŁGORZATA FOREMNIAK.

Radziła sobie z plotkami, fotografami śledzącymi ją, jej rodzinę, mężczyzn.

Nie dała dała rady dopiero, gdy zawiedli najbliżsi, ufała im, a oni sprzedali jej prywatność

Odizolowała się. Zamknięta w domu uczyła się być sama. I samotna.

Ne lubi słowa depresja, woli "transformacja". I zaznacza: Nie będzie użalania się o opowieść, ile ten kryzys mi dał, 47-letnia Małgorzata Foremniak w szczerej rozmowie o tym, jak osoba publiczna odzyskała siebie prywatną.

Twój STYL: "Foremniak chodzi o kulach! Kupiła apartament! Spotyka się z biznesmenem X". Na portalu o gwiazdach jest o Pani 387 wiadomości i kilka tysięcy komentarzy. Taka sława to sukces?

Małgorzata Foremniak: Nie, nie! Aktorstwo to mój zawód, a popularność to część tego kontraktu. Mogę grać dzięki ludziom, jestem dla widza. Choć chciałabym, żeby zainteresowanie moją osobą kończyło się wraz z napisami końcowymi w filmie. Przyjmuję, że jest inaczej.

TS: Są na pewno plusy. Kiedy żyje się Pani łatwiej dzięki nazwisku?

MF: Tak, przyznaję. Nie chodzi o darmowe wakacje czy gadżety. Raczej o codzienne sytuacje: uśmiechnięta urzędniczka bierze ode mnie długopis i sama wypełnia skomplikowane dokumenty, gdy ja się nie mogę połapać. Generalnie widzę więcej uśmiechu wokół siebie. Może więcej życzliwości? Gdy moi rodzice ciężko chorowali, dotarłam do wspaniałych lekarzy W takich momentach doceniałam, że nie jestem anonimowa.

TS: Pamięta Pani, kiedy po raz pierwszy zrobił się wokół Pani szum?

MF: Mój tata zbierał wszelkie wycinki o mnie, stąd mam notatkę ze znanego dwutygodnika sprzed ponad 20 lat. Miałam wtedy 26 lat, zagrałam w serialu Bank nie z tej ziemi. I nagle w rankingu najpopularniejszych aktorów znalazłam się w pierwszej trójce, między takimi nazwiskami jak Marek Kondrat i Piotr Fronczewski. Mój brat ekscytował się: "Foremniak, ledwo zaczęłaś być aktorką, a zobacz, ilu widzów na ciebie głosowało!". Co wtedy czułam? Cieszyłam się ostrożnie. Przyznaję, czasem popularność jest przyjemna, wyrazy uznania przecież chyba każdego przyjemnie łaskoczą. Ale druga strona "kariery" to bycie non stop na świeczniku.

Bywają i trudne momenty. Rok temu zmarł po długiej chorobie mój tata. Brałam wtedy udział w programie Mam talent. Weszłam na krótką przerwę do garderoby, zadzwonił telefon, usłyszałam, że tata odszedł. Zapaliłam dwa papierosy, poprawiłam make-up i wyszłam na plan. Trzeba było uśmiechać się i żartować z uczestnikami. Taki właśnie mam zawód. Naprawdę ciężko jest wtedy, gdy rozpoznawalność zabiera ci poczucie bezpieczeństwa.

TS: W jakich sytuacjach czuła się Pani czy nadal czuje zagrożona?

MF: Prawdę mówiąc to już opowieść o przeszłości. Bo flesze skierowane na mnie przygasły. Cieszę się, że już nie jestem dla mediów tak interesująca jak kiedyś. Ale zaliczyłam gorzkie lekcje. I nie chodzi o hejty w internecie - nic czytam ich już od dawna. Choć do dziś bawią mnie hasła z tamtych czasów w stylu: "Stara proca jeszcze trzeszczy". (śmiech) Może i stara, ale z jak dobrego zrobiona materiału! Mam duży dystans do siebie i umiem się z siebie śmiać. Bardziej niż kloaczne wypowiedzi w sieci raniły artykuły w brukowcach, "superraporty" o moim życiu osobistym poparte zdjęciami paparazzich. Najbardziej dotyka to naszych najbliższych. Przyznaję, nieraz otwierał mi się nóż w kieszeni, kiedy widziałam zatroskane twarze moich rodziców.

TS: Jak walczyła Pani z natrętnymi paparazzi? Wychodziła tylnymi drzwiami, zatrudniła ochronę?

MF: Starałam się zachowywać normalnie, nie wzbudzać sensacji. Ale czułam się jak zwierzyna łowna. Faceci z lufami obiektywów podglądali moją rodzinę przez okno, śledzili w sklepie, u lekarza. Pamiętam wizytę u fryzjera. Wyszłam na chwilę na podwórko z tyłu salonu. Nagle podnosi się klapa jednego z kontenerów: "Pani Małgosiu, dzień dobry" - i błysk flesza. Jechałam nad morze, a "obstawa" z aparatami już czekała. Ktoś z hotelu poinformował media o moich wakacjach. Ludzie nie mają oporów przed sprzedawaniem cudzej prywatności. Moje dzieci zdenerwowane stawały w obronie, pokazując "myśliwym" środkowy palec. Wojna z nimi? Tylko raz zdecydowałam się pozwać do sądu gazetę. Pomagałam chorym dzieciom, a ktoś oczerniał mnie w kontekście tej akcji. Niszczył wizerunek, na który pracowałam latami. Wygrałam.

TS: Straciła Pani kiedyś pracę czy kontrakt reklamowy przez plotki? MF: Skończyło się na rozmowie, w której wyjaśniłam bzdury na mój temat. To mnie irytowało, krzywdziło zawodowo, ale prawdziwie bolesne okazało się nie zachowanie mediów, tylko bliskich ludzi. Donosili na przykład, gdy wybierałam się z nimi na wspólną kolację, umawiali bez mojej wiedzy ustawki w restauracji. Oburzałam się, gdy robiono nam zdjęcia, a to najbliżsi mnie sprzedali. Ludzie, którym ufałam.

TS: Wiele było takich osób wokół?

MF: Powiedzmy wystarczająca liczba, żeby bolało.

TS: Po co? Dla sławy, dla pieniędzy? Dwa lata temu w mediach szeroko komentowano, że oszukiwał i prześladował Panią pewien mężczyzna. Najpierw był fanem, potem zaprzyjaźniliście się, podawał się za Pani agenta.

MF: Sprawa przeciwko temu człowiekowi toczy się w sądzie.

TS: Jak Pani dzieci reagowały na sensacje o życiu prywatnym mamy?

MF: Nigdy nie musiałam się im tłumaczyć. Przy okazji moich życiowych perturbacji, rozstań - zawsze otwarcie rozmawiałam z dziećmi. Mają dystans do "newsów".

TS: Ale złośliwi komentują, że skoro miała Pani tyle związków, zafundowała dzieciom niestabilność, zabrała bezpieczeństwo...

MF: Łatwo kogoś osądzać. Ale warto się zastanowić nad sobą, zanim rzuci się kamieniem. Czy żałuję, że z dziećmi tak wiele razem przeszliśmy? Nasza rodzinna historia nic jest prosta. Córka przeżyła śmierć swojego taty, mojego pierwszego męża. Z drugim mężem wzięliśmy dwójkę dużych już dzieci na wychowanie. One także miały skomplikowaną przeszłość. Dotknęło nas wiele problemów, ale to nas wzmocniło. Jesteśmy blisko. Mogłabym czuć się winna z powodu decyzji, które podjęłabym z premedytacją, z wygody, chęci jakichkolwiek korzyści kosztem innych. Ale jeśli człowiek, decyduje się na coś, co wydaje mu się najlepsze, to potem nie żałuje. Każdy z nas musi przejść ważne dla niego lekcje. I trzeba je przerobić, bo inaczej będą się wciąż powtarzać.

TS: Czy patrząc wstecz, odkryła Pani już, jaki błąd popełniała?

MF: Byłam zbyt otwarta, ufna. Foremka wesoła, Foremka opiekuńcza. Dopóki ktoś cię nie oszuka, nie wierzysz, że można kłamliwie manipulować w imię przyjaźni czy miłości. Dostałam wiele razy między oczy. Ważne, że na te oczy przejrzałam (śmiech) i zobaczyłam, kto naprawdę jest po mojej stronie. Efekt? Trzeba było zrobić tzw. przecinkę lasu, no i - powiedzmy - w lesie zostały same pnie i kilka drzew solidnych. Ale jaka to jest lekcja, jaki materiał do mojej pracy! W Teatrze Stu w "Kolacji z Gustavem Klimtem" gram kobietę, która przeżyła wielką miłość, zawód, wielką samotność, zdradę, ale wyszła z tego. Są to poniekąd również moje doświadczenia.

TS: Spróbuję wprost: jak wygląda życie po zdradzie?

MF: To taki moment, gdy kąpiesz się w łazience bez zapalania światła, bo nie chcesz spojrzeć na swoje ciało - odrzucone. Nie warto użalać się nad sobą.

TS: Co się właściwie wydarzyło?

MF: Jakieś dwa lata temu poczułam się jak wyrzucona z pędzącego pociągu na bosaka.

TS: Mówi Pani o rozstaniu z mężczyzną?

MF: Nie, mówię o sytuacji, która przydarzyła mi się ze stalkerami. Żyjesz i nie zdajesz sobie sprawy, że ktoś inteligentnie rozkłada ci życie na części. Niszczy twoje relacje z przyjaciółmi, znajomymi, miesza w kontaktach zawodowych, narażając cię nawet na ich utratę. A przede wszystkim sączy w ciebie kropla po kropli permanentne poczucie strachu i zagrożenia z zewnątrz. Inteligentnie i konsekwentnie jego chory umysł osacza z każdej strony. Coraz głębiej wpadasz w pułapkę. Boisz się już prawie wszystkiego. Ale nie możesz się schować, bo masz taki zawód. Musisz grać, wychodzić na scenę, na plan. Absurdalne. Mózg masz przeorany. Najbezpieczniej czujesz się w przestrzeni, gdzie sama jesteś dla siebie towarzyszem. Ale grozi ci jedno - samotność.

TS: Można nauczyć się samotności?

MF: Otwierałam oczy i marzyłam, żeby znowu była noc. Żeby spać. Uciec od lęku, że sobie nie poradzę. Nie ufałam ludziom, bałam się utraty pracy - choć to odwieczny strach aktora. Za dużo złych rzeczy się nazbierało, straciłam odporność. Strach jest najgorszy, paraliżuje. Gdy żyjesz w takim napięciu, organizm zaczyna się buntować. Przyzwyczaiłam się już do bólu brzucha. Wiedziałam, że ciało choruje, bo psychicznie jestem słaba. Najtrudniej było przed wschodem słońca, wtedy lęki były najgorsze. Ale np. zaprzyjaźniłam się o czwartej rano z odgłosem pierwszego tramwaju. Kiedy wjeżdżał na most, mówiłam mu "dzień dobry", (śmiech) Najcieplejszym miejscem w moim życiu była podgrzewana podłoga w łazience.

TS: Już wie Pani, gdzie jest granica wytrzymałości, bólu?

MF: Kiedy sięga się dna, potem już jest tylko lepiej. Zawsze jest moment krytyczny. Możesz utonąć albo się wynurzyć. Któregoś dnia nad ranem pomyślałam: "Czy kogoś obchodzi, że w jakimś pokoiku jest strzępek kobiety i wali łbem o mur. Do kur... nędzy, Foremniak, albo wóz, albo przewóz!".

TS: Co Pani wtedy zrozumiała?

MF: Że w tym szaleństwie jest metoda. Że jestem mocarzem. W życiu są wybuchy, tąpnięcia - tracimy pracę, miłość, zdrowie - ale te katastrofy z duchowego punktu widzenia tak naprawdę pokazują nam, jak jesteśmy silni. Bo budujemy się od nowa. Moja córka, studentka psychologii, powiedziała mi: "Mamo, czy wiesz, że miałaś głęboką depresję". Może lepiej, że nie wiedziałam? Zresztą nie lubię tego słowa - wolę "transformacja". Każdy kryzys jest szansą na powtórne narodziny. Jestem przykładem, że można z tego wyjść. Ucząc się samotności, uczymy się być sami z sobą. Stawałam się partnerem dla samej siebie - tolerancyjnym, cierpliwym, pobłażliwym.

TS: Dlaczego uciekała Pani przed ludźmi, przecież byli jacyś przyjaciele?

MF: Tak, byli i bardzo mnie wspierali. Ale ja nie lubię się żalić, a już na pewno nie dzieciom. Ja, wojownik. No, może coś tam gęgałam. (śmiech) Zaczęłam pomagać sobie terapią, bo wielu spraw nie wyczyści się samemu. Czytałam i czytam dużo książek o rozwoju. Zawsze mnie to interesowało, np. mózg ludzki jest fascynującą, nieprawdopodobną maszyną! Wiedzy o nim powinni uczyć w szkołach.

TS: Na jakim etapie życia jest Pani teraz?

MF: Na bardzo dobrym. Uśmiecham się. Kiedy jest się dojrzałą, rzeczy wielkie okazują się czasem małe, a małe stają się wielkimi. Ktoś powiedział: "Żeby zacząć prawdziwie żyć, trzeba najpierw chociaż raz za życia umrzeć". Dlatego uwielbiam dziś tort beżowy, zapach chleba, zwykłe spotkanie, korki w mieście, to, że coraz gorzej widzę itd. Można tak wyliczać.

TS: Nie boi się Pani dojrzałości?

MF: Lubię swój wiek, moje opadające powieki, uśmiecham się do starzejącego się ciała. Jestem naturalna, jedyne, co sztuczne w moim ciele, to trzy implanty w szczęce - inaczej miałabym krzywy zgryz, (śmiech) Czuję się dojrzałą, dwustuprocentową kobietą. Gdy chcę, wkładam jedwabną bieliznę, piękną sukienkę, szpilki, jadę do filharmonii na spotkanie z Mozartem, a potem zapraszam się na kawę i koniak. Ale uwielbiam też wiejskie wesela, na których pije się zmrożony samogon i zagryza go kaszanką z ogórkiem. Mogę wejść na Kilimandżaro i spać z robalami, ale też obudzić się pod dachami Paryża i sięgnąć po ostrygę. Lubię być sama. I lubię ludzi. Ale bez przesady, (śmiech)

TS: Gdyby ktoś teraz podglądał Panią?

MF: Zobaczyłby, jak czasem w moim mieszkaniu na Powiślu tańczę sama przed lustrem przy Franku Sinatrze. Która kobieta tego nie robi? Dojrzałby, że bywam bałaganiarą, dopiero gdy nie mam już pół czystego talerzyka, chwytam za zmywak. Że jem na stojąco przed otwartą lodówką, gdy wracam padnięta z pracy, a rano w kuferku w kropki taszczę warzywa i potem gotuję zupę. Albo cały dzień na kanapie oglądam film za filmem. Są okresy, kiedy kompletnie odcinam się od gazet, komputera, telewizora, radia - rozmawiam tylko z kilkoma osobami, czytam książki, żyję w ciszy. Najlepiej mi wtedy ze sobą, a przecież kiedyś nie wyobrażałam sobie samotnictwa. Jest też mój drugi świat - na wsi, sto kilometrów od Warszawy. Tam mam osła, muły, kobyłkę, trzy psy, kota. Od niedawna stoją też ule i zamierzam nauczyć się pszczół. Moja babcia była pszczelarką. Na tej wsi po prostu jestem. Sprzątam pajęczyny, przeganiam muchy - jestem mało glamour. Ostatnio zepsuło mi się szambo, nie miałam pojęcia, że trzeba wsypywać do niego jakieś glony, by spraw-

nie działało. Ratował mnie jak zwykle sąsiad. Czasem na wieś wpada rodzina, znajomi, robimy ognisko. Cieszę się, że są ze mną. Kiedyś nie mogłam tam być sama w ciszy. A teraz godzinami gapię się na las przez okno w sypialni.

TS: Nie chciałaby Pani dzielić tego zachwytu z mężczyzną? I nie martwić się chemikaliami do szamba?

MF: Fajnie byłoby, gdyby obok pojawił się ktoś.

TS: Ktoś, czyli kto?

MF: Mężczyzna, który ma piękną, dojrzałą duszę, a gdyby jeszcze tak w całkiem seksownym ciałku, byłoby cool. (śmiech) Nie wiem, na kogo i jak zareaguje moje serce. Może być ciężko. Szukam kogoś, kto mnie dopełni.

TS: Nie rozumiem.

MF: Dla mnie związek to nie dwie połówki ale dwie całości. Ja mam swój świat. Mój partner ma swój. Jeśli coś dostanę, to będzie wartość dodana. Ale jeśli odejdzie, nadal będę czuła się pełna. Bo znalazłam drugą połówkę w sobie. Wcześniej moje braki, problemy miał rozwiązywać partner. A to iluzja, sama muszę dać sobie wsparcie. "Nie zapominaj o sobie, oddając się mężczyźnie. Doceniaj siebie", powtarzam córkom. To częsty błąd kobiet: matkujemy, opiekujemy się, tworzymy gniazdko, nie widzimy, że facet nie wspiera, że myśli o sobie, bo na okrągło go usprawiedliwiamy. Kiedyś widziałam mężczyznę nie takim, jaki on był, tylko jakim chciałabym, żeby był. Rezygnowałam z siebie. Wkurza mnie mój odruch dawania. Jak powiedział Jung: "Chcesz być dobra czy cała?". Wybieram najpierw to drugie. Mnie teraz interesuje wymiana.

TS: A co Pani może zaproponować?

MF: Zapisałam w telefonie fragment wywiadu z Pawłem Pawlikowskim (reżyser filmów "Ida" i "Lato miłości" - przyp. red.). Rozczuli! mnie. Pytany o ideał kobiety, mówi: "Zmysłowa, ale intelektualna, ambitna, ale ciepła, z poczuciem humoru, choć w gruncie rzeczy poważna, taka urwiska, chuliganka zarazem dająca oparcie. Musi też mieć coś w oczach i słowiańską duszą". No to chyba ja! (śmiech) Mniej rozedrgana niż kiedyś. Dziś łapię dystans. Przyjmuję i błogosławię, cokolwiek się dzieje. Bycie królową życia nie jest kwestią posiadania, ale kwestią charakteru. Życic jest falą. U mnie wszystko wyglądało jak tsunami - i w pracy, i w rodzinie, i w miłości. Były wzloty albo upadki. Z wiekiem ta fala jest spokojniejsza, i to właśnie jest dojrzałość. Teraz miło mnie kołysze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji