Artykuły

Tadeusz Pluciński: To nie ja miałem kobiety, to kobiety miały mnie

- Dziennikarze stworzyli mi wizerunek płytkiego, cynicznego idioty, który właśnie wrócił z sex shopu - Tadeusz Pluciński w rozmowie z Violetta Ozminkowski w Gazecie Wyborczej.

Na opinię pierwszego amanta PRL-u pracował latami: cztery razy żenił się z miłości i jak twierdzi, z miłości, ale już do innych, się rozwodził. Raz udało mu się nawet zrobić z byłej żony Ilony przyszywaną babcię swoich dzieci i teściową, bo ożenił się z córką jej następnego męża, aktora Czesława Wołłejki, Jolantą. W księgarniach pojawiła się właśnie książka o znamiennym tytule "Na wieki wieków amant" - rozmowa Tadeusza Plucińskiego z Magdaleną Adaszewską. A w naszym magazynie aktor, który w ubiegłym tygodniu skończył 88 lat, wspomina m.in. płomienny romans z Kaliną Jędrusik.

Zdjęcie Tadeusza Plucińskiego z filmu "Hydrozagadka" Andrzeja Kondratiuka za czasów PRL-u było sprzedawane w kioskach Ruchu spod lady. Po Warszawie krążyły legendy, że kiedy szedł na przyjęcie z kumplami, a miał cynk od przyjaciół, że są trzy panienki do wyrwania, koledzy nie mieli szans, bo wszystkie trzy rzucały się na niego. Kiedyś zażartował z Julia Iglesiasa, który chwalił się, że spał z trzema tysiącami kobiet, że musi jeszcze porządnie popracować, żeby go dogonić, i łatka playboya została z nim na zawsze.

Zawsze w nienagannie skrojonej marynarce, niezwykle szarmancki wobec kobiet, z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie, co pokazują liczne anegdoty. Jak ta, gdy spotkał w SPATIF-ie koleżankę, Annę Chodakowską, z którą nigdy nie grał. Kiedy się przywitali, wyznała mu, że śnił się jej niedawno. Zapytał: Nago? Nie - odpowiedziała lekko zdziwiona. W takim razie to nie mogłem być ja - pokręcił głową.

Był uczniem Leona Schillera i Erwina Axera, świetnym aktorem teatralnym, ale największą popularność przyniosły mu filmy "Poszukiwany poszukiwana" Stanisława Barei, "Brunet wieczorową porą", "Kariera Nikodema Dyzmy" i "Stawka większa niż życie".

Mieszka na Grochowie w niewielkim apartamencie. Dzieciom oddał swoje cztery pokoje z tarasem i widokiem na Wisłę, bo jak mówi, się rozmnażają. Dla niego i Kuby (pies rottweiler) najważniejsza jest codzienna rutyna: trzy spacery dziennie i ćwiczenia w pobliskim parku połączone z podpatrywaniem przy tej okazji ładnych dziewczyn.

- Przestań do mnie mówić na pan, bo z Kubą będziesz miała do czynienia.

Nie wygląda groźnie, choć jest duży, nawet jak na rottweilera.

- On ma 13 lat, ja 88, więc jesteśmy niemal w tym samym wieku. Zobacz, nawet nie posiwiał.

Rzeczywiście, dałabym mu o połowę mniej.

- Kiedy go czasem pytam, jak mu się to udaje, że nie siwieje, mówi, że ja sobie dobrze radzę, to mu wystarczy. Zawsze miałem rottweilery, bywa, że spotykają mnie na spacerze znajomi i się dziwią: Nie do wiary, pan ciągle z tym samym pieskiem!, a ja na to: Owszem, tak już od czterdziestu lat.

Ty też nieźle się trzymasz

- Szkoda, że nie chciałaś zrobić ze mną rozmowy, kiedy się puszczałem!

Bałam się. Chodziła za tobą legenda, że jeśli tylko zechcesz, możesz mieć każdą.

- Naprawdę nie wiem dlaczego, nic takiego specjalnego nie robiłem.

A to spojrzenie?

- Normalnie patrzę.

Mężczyźni nie patrzą teraz tak magnetycznie na kobiety, a one nie rozrywają przed nimi publicznie swoich bluzek, jak Kalina Jędrusik na twój widok.

- Wszyscy nam mówili, że musimy kiedyś trafić na siebie. Ona szalona, prowokująca, ja już wtedy z opinią playboya. Spotkaliśmy się w końcu w Teatrze Współczesnym, gdy graliśmy razem w "Operze za trzy grosze". I wpadłem po uszy.

A przecież nie miała nachalnej urody, nie była nawet aż tak zgrabna, jak się dziś uważa.

- Koneserzy kobiecych wdzięków pewnie mogliby jej wiele zarzucić, ale za to jaką miała fantazję, jakie poczucie humoru, jakie zmysłowe usta, zachrypnięty głos, biust. Była naszą Marilyn Monroe. Nie znam faceta, który potrafiłby obojętnie przejść obok niej.

To nie jest dobre usprawiedliwienie dla romansu z żoną przyjaciela.

- Tak było. Położyłem na szali moją przyjaźń z jej mężem, Staszkiem Dygatem, wspaniałym pisarzem, którego znałem od lat, jeszcze z czasów, gdy był mężem aktorki Dziuni Nawrockiej.

Nie próbowałeś walczyć z tym uczuciem?

- No pewnie, ale jak to zwykle bywa, im bardziej walczyłem, tym bardziej się zakochiwałem. Nie znałem wcześniej takich kobiet, nie umiałem z niej zrezygnować.

Ktoś doniósł mężowi?

- Na to wygląda, bo pewnego dnia Staszek zadzwonił i powiedział, że ma do mnie poważną sprawę. Spotkaliśmy się w SPATiF-ie, zamówiliśmy koniak i wtedy poprosił mnie, żebym powiedział prawdę o sobie i Kalinie. Odruchowo krzyknąłem: Z Kaliną? Ja? Co za bzdury!

Nieźle zagrane, uwierzył?

- Widziałem, że odetchnął z ulgą, bo plotkowano, że kochałem się z Kaliną u nich w domu, a on był impotentem i z radością się temu schowany za ścianą przyglądał. A to, że tak niefortunnie zakochałem się w jego żonie, nie robiło jeszcze z niego impotenta. Poza tym nigdy nie kochaliśmy się u nich w domu.

Plotkowano też, że Kalina była o ciebie zazdrosna i policzkowała cię za każde miłe słowo, które powiedziałeś koleżance na scenie.

- To prawda, kilka razy przylała mi w gębę.

Broniłeś się?

- Powiedziałem tylko: Kalina, wiesz, że ja nie oddaję Ale wracając do naszej sceny rozrywania przez nią bluzki, to pamiętam, że miała miejsce już po tym, jak nasz romans wygasł całkowicie i wybrałem się z nową dziewczyną do SPATiF-u. Wtedy weszła Ona. Zauważyła nas i zrobiło się groźnie, była przecież nieprzewidywalna. Ale podeszła tylko do dziewczyny, po czym zaczęła ją głaskać po głowie i powiedziała: Ładna jesteś, ładna ale cycków takich, jak ja to nie masz! I jednym ruchem rozdarła na sobie bluzkę, z której wyskoczyły bujne piersi.

Adorowałeś tylko te z dużym biustem?

- Zdziwisz się, ale zupełnie nie interesowały mnie laleczki bez skazy. Rozmiar biustu też się nie liczył. Piękne kobiety bez poczucia humoru, intelektu nigdy na mnie nie działały. Interesuje cię facet, który nie potrafi cię zabawić, zainteresować, bo nie ma żadnych pasji? Co z tego, że jest przystojny?

Po czym poznawałeś, że to coś więcej niż adoracja?

- Kiedy spokojnie z nią zasypiałem w swoim łóżku każdego dnia i czułem się bezpiecznie.

Spałeś tak jedną noc, drugą, kilka lat i ?

- Każdy zna to na pamięć, nie chcę się powtarzać. Za każdym razem wierzyłem, moje kobiety też, że się zmienię. Że się ustatkuję. I kiedy jest jeszcze gorąco, kiedy miłość jeszcze tak nie powszednieje, dawałem radę. Ale potem te wszystkie pytania, gdzie wychodzę, o której wrócę, zaczynają męczyć. Lubiłem być żonaty. Ale lubiłem też wolność.

Prawdziwy skarb taki mąż.

- Masz rację, nie da się tego pogodzić.

Kto zrywał?

- Zawsze żony. Po jakimś czasie łapały mnie na kłamstwach, bo często, z czego nie jestem dumny, były przeze mnie oszukiwane. Wtedy na ogół krzyczały, że chcą rozwodu. A ja mówiłem z ulgą: Proszę bardzo. Brałem szczoteczkę do zębów i wychodziłem. Zostawiałem im mieszkania, ale na odchodnym dodawałem jeszcze: Kochanie, to, co uznasz za stosowne, przyślij mi, proszę, do teatru.

Musiały mieć wielką klasę, żeby nie podpalić ci na przykład samochodu.

- O tak. Były wyjątkowe. Przypominam sobie, jak któregoś razu zniknąłem swojej pierwszej żonie Bożenie na cały tydzień. Spotkałem inną kobietę i zwariowałem tak mocno, że straciłem zwyczajnie poczucie czasu. Ocknąłem się w dniu przedstawienia i gdy zbliżałem się już do teatru, zobaczyłem, że stoi przed wejściem. Nie mogłem zdezerterować, bo musiałem wejść do budynku, byłem więc gotowy na najgorsze. I chcąc uprzedzić jej atak, zapytałem dość bezczelnie: Coś się stało? Ale nie posypały się na mnie żadne gromy, powiedziała tylko, że przyszła sprawdzić, czy żyję, i odeszła.

Nie miałeś wyrzutów sumienia?

- Miałem, i to wielkie. Zdecydowaliśmy się na rozstanie dopiero po czterech latach i możesz wierzyć lub nie, ona nigdy mi nie wypominała tego tygodnia. Wiele lat później mój przyjaciel Benek Ładysz namawiał mnie, żebym ożenił się z nią drugi raz, bo uważał, że jest wspaniałą kobietą, a ja wtedy byłem znów sam. Kiedy się w końcu zgodziłem na spotkanie, oznajmił mi, że nic z tego, bo rozmawiał z nią i odmówiła. Nie chciała, żebym zobaczył, jak się zestarzała przez te wszystkie lata. I nigdy więcej jej w moim życiu rzeczywiście nie zobaczyłem.

Krystyna Mazurówna, twoja trzecia żona, nie miała tyle klasy i po latach pisała w swoich wspomnieniach, że nie chciałeś jej dać rozwodu, że chętnie rozpuszczałeś jej pieniądze.

- Gdy ją poznałem, była piekielnie inteligentną i zgrabną tancerką z wielką przyszłością. Wyjechała do Paryża na stypendium, po powrocie męczyła mnie, żebym się z nią tam przeprowadził, a ja nie chciałem wyjeżdżać z Polski. Pamiętam, jak jechaliśmy garbusem, którego dostałem od mojej siostry Mirki i mamy, ja prowadziłem, Kryśka obok cały czas mówiła o wyjeździe. W końcu nie wytrzymałem: Krysiu, nie chcę teraz o tym rozmawiać, nie widzisz, że prowadzę?! Złapała wtedy za hamulec ręczny i auto stanęło w poprzek na Krakowskim Przedmieściu przy pomniku Mickiewicza. Otworzyła drzwiczki i wyskoczyła. Pojechałem dalej, ale nasze małżeństwo trwało trzy lata. W tym czasie Kryśka sporo czasu spędziła w Paryżu. Rozwiedliśmy się bezproblemowo, dlatego bardzo mnie zdziwiło to, co napisała w swojej książce. Ale kiedy spotkałem ją w teatrze, podszedłem i przywitałem się tak, jak zazwyczaj to robię, czyli całując w rękę. Była zdziwiona, bo wiedziała, że nazmyślała w swojej biografii. Zawsze była osobą z silnym charakterem, nie dawała sobie dmuchać w kaszę, dlatego mi się podobała, więc nie mam pojęcia, dlaczego pisała na przykład, że ojciec kazał jej się ze mną ożenić.

Uwielbiałem zresztą jej ojca. Stanisław Mazur był profesorem matematyki. Spotykałem się z nim na pogawędki jeszcze długo po naszym rozwodzie, bo miałem szczęście nie tylko do kobiet, ale także do teściów.

Słynny Czesław Wołłejko, ojciec twojej ostatniej żony, nie był szczęśliwy, kiedy dowiedział się o waszym związku.

- No tak, wpadł w szał, bo wcześniej był moim kolegą z jednego teatru, dzieliliśmy garderobę i co tu dużo mówić, uważał, że nie mam najlepszej reputacji. Nie wierzył, że chcę z nią założyć rodzinę, zmienić się, bo byłem zakochany po same uszy. Potem urodzili się moi synowie, a między jednym a drugim porodem, w 1974 roku, wzięliśmy ślub. Naszym świadkiem był Janek Kociniak, a jednym z gości - Janek Kobuszewski, byłem szczęśliwy

Żona jakby mniej...

- Bo znów gapiłem się na inne. Z perspektywy czasu widzę, ile przez to straciłem. Gdy Jola pierwszy raz wspomniała o rozwodzie, nie potraktowałem tego poważnie. Ale potem wspominała coraz częściej, aż złożyła pozew. Do tego stopnia nie mogłem uwierzyć w to, co się stało, że dopiero po paru miesiącach zacząłem z nią rozmawiać.

Już wiele lat później znajomi radzili nam, żebyśmy się pobrali ponownie, bo żyjemy właściwie jak małżeństwo Jola jest najbliższą mi osobą, przyjacielem. Znam ją pięćdziesiąt lat, a parą byliśmy dwadzieścia cztery lata. Dzwonimy do siebie codziennie. Jola przyjeżdża i sprawdza, co mam w lodówce, przywozi mi zakupy. Kiedyś zażartowała: Wiesz co? Gdy kiedyś umrzesz, ja przyjdę na twój grób i na pewno zastanę karteczkę: "Jestem w kwaterze numer sześć, u pani Zosi, zaraz wracam".

A karteczka będzie podpisana: "Na wieki wieków amant". Chciałbyś?

- Niekoniecznie, bo choć rzeczywiście często grywałem przystojniaków, wcale nie byłem taki piękny. Niedawno oglądałem fragmenty filmów z tamtych czasów. W "Hydrozagadce" podobałem się sobie. Byłem rzeczywiście przystojny. Ale często wyglądałem jak jakiś mydłek. Zresztą nie tylko ja tak uważałem. Pamiętam, jak zaraz po szkole Leon Schiller obsadził cały nasz szkolny rocznik w "Kramie z piosenkami", graliśmy we Wrocławiu. Przykleiłem sobie wąsy do jednej sceny, co Schiller skwitował słowami: Wiesz, masz olbrzymie możliwości, a wyglądasz jak fryzjer albo alfons. No nie przepraszam, właściwie masz też coś z księcia.

Miałeś powodzenie nie tylko u kobiet.

- Gdy studiowałem w szkole teatralnej, zaprosił mnie na kawę do Grand Hotelu Karol Hanusz, jeden z największych polskich gwiazdorów kabaretowych, legenda przedwojennej Warszawy, przyjaciel Eugeniusza Bodo i Hanki Ordonówny. Następnego dnia Zdzisław Gozdawa i Wacław Stępień, dyrektorzy Syreny, zawołali mnie na rozmowę. Tadek, gdzieś wczoraj był? Wiesz, kto to jest? Przecież to król pedałów. Będziesz miał zszarganą reputację - ostrzegali mnie. Wzruszyłem ramionami: No i co z tego? Nie obchodziła mnie jego orientacja. Był świetnym estradowcem i człowiekiem. Lubiłem gejów, często byli moimi dobrymi kolegami. Kiedy mieszkałem z moją pierwszą żoną Bożeną w Poznaniu, pewien gej, nasz przyjaciel, zrobił na drutach dla mnie piękny sweter.

To dlaczego przyłożyłeś pisarzowi Jerzemu Andrzejewskiemu?

- Wiedziałem o nim, że miał dwie żony, od pierwszej odszedł dzień po ślubie, drugą zdradzał z młodymi chłopcami. Mieszkałem wtedy w Poznaniu i on tam przyjechał. Po jakimś spektaklu zaprosił Adama Hanuszkiewicza, mnie i jeszcze kilka osób na kolację do restauracji. Od razu usiadł przy mnie. Kilka razy zdejmowałem jego rękę z moich kolan, ale to nie pomogło. Był posłem, miał samochód z szoferem, zaczął mnie wciągać do środka, więc przyłożyłem mu tak, że poleciał na siedzenie, zamknąłem drzwi i dałem szoferowi znak, że może odjeżdżać. Ale czułem, że przyłożyłem mu chyba bardziej dlatego, że uważał, że jako poseł i znany pisarz może więcej. Mniej za to, że próbował mnie podrywać.

Może myślał po prostu, że jesteś łatwiejszy, że się z nim tylko droczysz.

- Być może. To dziennikarze stworzyli mi taki wizerunek płytkiego, cynicznego idioty, który właśnie wrócił z sex shopu, a ja przecież nieźle zapieprzałem, żeby zapewnić swojej rodzinie jak najlepsze życie. Ale wybaczam im, muszą przecież coś pisać, z czegoś żyć.

A może pomogli im zazdrośni koledzy?

- Jakoś nie przyszło mi to do głowy, ale rzeczywiście, kiedy umawiałem się z nimi na wódkę, starałem się nie upijać na umór. Nie przepadałem za tym stanem, dlatego omijałem kolejki, przeczekiwałem i jeden z kolegów, nie pamiętam już kto, ukuł teorię: Wiecie, dlaczego Tadek nie pije? Bo się rozgląda za nową dziewczyną. Jak tylko się pojawi jakaś fajna na horyzoncie, tylko on jeden będzie w formie, żeby się do niej przysiąść.

Od początku naszej rozmowy męczy mnie pytanie, czy sam wybaczyłbyś zdradę swojej kobiecie?

- No nie wiem, do końca nie mogę tego przewidzieć. Widzisz, ze zdradą kobiety jest inaczej. Bo gdy zdradza mężczyzna, to jakby ktoś splunął przez okno na ulicę, ale kiedy zdradza kobieta, jest odwrotnie - jakby ktoś napluł z ulicy do mieszkania. Jest takie ludowe porzekadło i kryje się za nim przeświadczenie, że faceci są ulepieni z gorszej gliny. Bo u kobiety za zdradą fizyczną idzie często psychiczna. I to już rozbija całkowicie związek.

Kiedy zacząłeś zauważać różnice między sobą a koleżankami?

- Od najwcześniejszych lat. Pamiętam, że miałem pięć czy sześć lat, kiedy spodobała mi się dziewczynka o imieniu Krysia. Pochodziła z dobrej rodziny, na spacerach w parku pilnowała jej zawsze bona. Chodziliśmy razem do przedszkola i poprosiłem, żeby weszła pod stół, a gdy już to zrobiliśmy, żeby zdjęła majtki. I wyciągnęła z nich gumkę. Zrobiłem z niej sobie całkiem fajną procę.

A kiedy sam zdjąłeś majtki, bo zacząłeś się bawić w co innego?

- To może być nieprzyzwoite.

Mam nadzieję.

- W wieku trzynastu lat z matką kolegi. Nie zrobiła nic wbrew mojej woli. Mogłem wyjść. Nie byłem typem chłopca, którego można do czegoś zmusić.

I tak dziś poszłaby za to za kratki

- Na jej usprawiedliwienie dodam, że wyglądałem jak rówieśnik jej starszego ode mnie syna. I to do niego przyszedłem pewnego dnia. Nie zastałem go. Ona zaproponowała, żebym poczekał.

Możesz opisać, jak to zaaranżowała?

- Był tam tapczan, nic więcej nie powiem. Miała na mnie ochotę i mnie sobie wzięła. Marcello Mastroianni powiedział: Ja nie zdobywam kobiet, nie walczę o nie, ja po prostu im się poddaję. W moim przypadku było bardzo podobnie. To nie ja miałem kobiety. To kobiety miały mnie.

Czy w końcu nadchodzi taki moment w życiu faceta, że zaczyna być trochę bardziej odporny na pokusy?

- Chyba żartujesz. Antoni Fertner, przedwojenny aktor komediowy, którego kochali wszyscy i któremu przypisuje się wymyślenie nazwy podwarszawskiej miejscowości Radość, gdzie miał swoją willę, w wieku siedemdziesięciu lat został ojcem. Jak głosi anegdota, Fertner na wszelkie kąśliwe uwagi i gratulacje kolegów odpowiadał niezmiennie: A to przez złośliwość przedmiotów martwych!

Starzy koledzy narzekają, że stronisz od wspólnych spędów.

- Dostaję zaproszenia na jakieś imprezy, ale problem w tym, że ja nie czuję się seniorem. Poza tym jestem za łagodną starością, a te ostre makijaże moich koleżanek, czarne kreski zamiast brwi, nadają naszym leciwym latom rys groteski. Nie chcę urazić moich koleżanek, ale z tego samego powodu nie chodzę też na pogrzeby, bo często słyszałem komentarze typu: Ty, zobacz, jak ona wygląda, ta Zosia Gdzie? No tam, po drugiej stronie. Rzeczywiście, Jezus Maria, jak strasznie się postarzała, aż miło popatrzeć Kiedyś, nie pamiętam już na czyim pogrzebie, prof. Henryk Szletyński wygłaszał pożegnalne przemówienie. W ręku trzymał czapkę, a gdy zaczął przedłużać swoje wystąpienie, co uwielbiał robić, podniósł nagle rękę, bo chciał sobie pomóc gestykulacją, i upuścił niechcący tę czapkę. Spadła dokładnie tam, gdzie miała spocząć trumna. Andrzej Szczepkowski nachylił się do mnie wtedy i szepnął do ucha: Profesor już jedną czapką w grobie Nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu, bo stało się dokładnie to, o czym mówiłem wiele razy: po śmierci też może być ciekawie.

Może takimi właśnie żartami obłaskawiasz strach przed nią?

- Nie, czego miałbym się bać? Niedawno śniła mi się zmarła siostra i mama. Czułem się w tym śnie tak jakoś błogo, ale zapytałem siostrę przytomnie, gdzie teraz są, skoro i ja jestem z nimi. Rano zrozumiałem, że śniła mi się własna śmierć. I coś ci powiem - jeśli tak się odchodzi z tego świata, to proszę bardzo. To mogę tak po prostu odpłynąć.

Violetta Ozminkowski. Autorka biografii "Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki", wywiadu rzeki z Grzegorzem Miecugowem "Szkiełko i oko", współautorka opowieści o Marku Edelmanie "Pan Doktor i Bóg", przez dwanaście lat dziennikarka, redaktorka "Newsweeka", szefowa działu "Społeczeństwo".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji