Artykuły

Jeden z twórców Cricot

Wrześniowe uroczystości otwarcia Kantorowskiego Muzeum nie tylko nie powinny przysłaniać historii, ale właśnie ją i jej tajemnice - co jest przecież jedną z podstawowych czysto "muzealnych" funkcji każdego takiego obiektu - wyjaśniać i upowszechniać - pisze Krzystof Miklaszewski w miesięczniku Kraków.

Dlatego też zapewne pewną niespodzianką - nawet dla koneserów sztuki - będzie stwierdzenie, że prawdziwymi prawodawcami Cricot - nie byli wcale ani Maria Jaremianka (1908-58), która w roku 1955 reaktywowała przedwojenne, na poły "rodzinne" dzieło familii Jaremów, ani Tadeusz Kantor, który ideę tego artystycznego teatru aktorów, malarzy i studentów kontynuował po jej przedwczesnej śmierci i uczynił z Cricot 2 jedną z najbardziej twórczych grup teatralnych Starego Kontynentu w ostatniej ćwierci XX stulecia.

Duet, który w roku 1933 Cricot stworzył - na wzór słynnego paryskiego dadaistycznego Cabaretu Voltaire jeszcze sprzed I wojny światowej - stanowiła dwójka wkraczających w dorosłe życie młodych artystów: najstarszy z braci Marii - Józef Jarema (1900-74), awangardowy malarz i teoretyk sztuki, oraz prawdziwy "człowiek orkiestra", filolog i krytyk, reżyser i poliglota Władysław Józef Dobrowolski (1906-78). Postać tego ostatniego właśnie wydaje się - w obliczu bardzo "koślawej" polskiej pamięci - godną drobiazgowego przypomnienia, jako że Dobrowolski to jedna z najbardziej fascynujących postaci krakowskiego środowiska artystycznego początku lat 30. Dość powiedzieć, że pamiętał o nim zawsze jego najwybitniejszy uczeń z uniwersyteckiego seminarium wymowy - Karol Wojtyła. Władysław Józef Dobrowolski urodził się 26 marca 1906 roku w rodzinie profesora medycyny Uniwersytetu Jagiellońskiego. W tej krakowskiej Almae Matris uzyskał też doktorat w wieku lat 21, dlatego też - prawdopodobnie - pozostaje najmłodszym w nowożytnej historii UJ doktorem filozofii, wypromowanym na podstawie rozprawy filologicznej dotyczącej twórczości CK. Norwida "O wiecznym mieście Rzymie i wiecznym człowieku Quidamie". Mimo tak fantastycznego startu Władysław Józef nie poszedł "w uniwersyteckie profesory". Dobrowolskiego bowiem od początku pociągało aktywne uczestnictwo w życiu artystycznym. Dlatego też - jako jeden z niewielu krytyków artystycznych tych lat - rozumiał dobrze znaczenie awangardowych poszukiwań w obrębie sztuk plastycznych i teatru. Więcej: powołując do życia wraz z Józefem Jaremą grupę teatralną o czysto artystycznym profilu, stał na straży unikatowej struktury Cricot - i jego repertuaru, który stał się dowodem nierozerwalnych więzów malarstwa i teatru.

Został więc Dobrowolski zawodowym reżyserem, który teatralne ostrogi zdobywał nie tylko w kolejnych awangardowych inscenizacjach Cricot, którego nazwa (anagram słów TO CIRC) wynikała przede wszystkim z przekonania o rewolucyjnych walorach tej plebejskiej formy odwiecznego widowiska. Dobrym współczesnym przykładem zarówno dla Dobrowolskiego, jak i Jaremy (ten ostatni potwierdził to w rozmowie ze mną w Rzymie w roku 1974) - były fascynujące całą europejską elitę lat 30. "wielotworzywowe" widowiska Cyrku Braci Fratellinich. Tej fascynacji obydwu założycieli Cricot towarzyszyły także artystowskie marzenia o czysto intelektualnym cyrku teatralnej formy, którą w obliczu zagrożenia wojną prezentował 20 lat wcześniej Cabaret Voltaire.

Drugim teatralnym dzieckiem Władysława J. Dobrowolskiego był powstały na gruncie studenckiego Koła Miłośników Kultury i Dramatu Antycznego - Polski Teatr Akademicki, którego skrótowa nazwa POLTEA zapisała się w historii Krakowa zarówno plenerowymi inscenizacjami, wykorzystującymi "naturalną" scenografię zabytków podwawelskiego grodu z najbardziej zapamiętanym spektaklem Kopernika L.H. Morstina w scenerii podwórca Collegium Nowodworskiego, jak i zorganizowanymi pod koniec lat 30. XX w. pierwszymi Juwenaliami jako częścią corocznych potem Dni Krakowa. I jeszcze jeden historyczny fakt godny zapamiętania: główną rolę w inaugurującym działalność POLTEI przedstawieniu "Biała sowa" według dramatu Witkacego zagrał w roku 1938 wspomniany już student I roku filologii polskiej UJ Karol Wojtyła. W swojej teatralnej karierze był Dobrowolski kierownikiem literackim kilku znaczących polskich scen. Zaczął od Teatrów Miejskich w Łodzi, kierowanych wtedy przez Stanisławę Wysocką, a inscenizacja "Wesela" z multiplikacją postaci Chochoła wywołała w kręgach dosyć konserwatywnej polskiej socjety teatralnej prawdziwe poruszenie. Równie aktywnym - szczególnie w lansowaniu rodzimej twórczości - był Władysław Józef w Katowicach, wierny szyldowi sceny, co zresztą stało się powodem jego okupacyjnych kłopotów: przez wiele miesięcy musiał się ukrywać w podkrakowskich wsiach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, by nie trafić do obozu koncentracyjnego. Tam zresztą - u boku Kazimierza Wyki i Wincentego Danka, powojennego rektora krakowskiej WSP - prowadzi akcję tajnego nauczania uniwersyteckiego.

Dobrowolski - powracając do trudnych w życiu każdego teatrologa i bardzo w efekcie niewdzięcznych stanowisk "kierownika literackiego" - pełnił je jeszcze w dwu krakowskich teatrach: przed wojną w Teatrze im. J. Słowackiego, a tuż po wojennej zawierusze w Teatrze Młodego Widza (dziś: Bagatela) powołanym do życia i prowadzonym przez dwa dziesięciolecia przez Marię Biliżankę. Podróżował zresztą wtedy między Krakowem a Katowicami.

We Władysławie Józefie Dobrowolskim zwyciężyła jednak dusza krakauera, a zwłaszcza prawdziwa pasja popularyzacji historii i kultury podwawelskiego grodu. Po wojnie bowiem, w obliczu narzuconej dominacji socrealizmu w sztuce, jedyną szansą dla tego przedwojennego awangardzisty stała się historia. Dobrowolski wykorzystał ją w pełni i z dnia na dzień wykreował się na krakowskiego przewodnika i to takiego, o jakim marzy każdy turysta. Stronice jego baedeckera, który jeszcze na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku doczekał się kilku wielonakładowych wydań, czyta się jednym tchem niczym inspirujące wyobraźnię przypowiastki historyczne. W prowadzonym zaś przez niego pamiętnikowym notesie krakowskiego cicerone znajdują się ilustrowane wpisy Pabla Picasso (z roku 1948; obrazek przedstawia cygańskich grajków na tle kwitnących bzów na zapleczu zabytkowej kamieniczki Rynku Głównego, gdzie ulokowała stoliki jedna z kawiarenek) czy Jeana Effela (symboliczny rysunek z roku 1951 dwu dorodnych dziewcząt, paryżanki i krakowianki).

Jedną z najlepszych recenzji tej "przewodnickiej" pasji Dobrowolskiego są słowa Henrika Beera, sekretarza generalnego stowarzyszeń Czerwonego Krzyża: "Był czarującym koneserem Polski, polskiej historii, kultury i nauki, a rozległość jego wiedzy sprawiała, że ktoś, kto korzystał z kontaktu intelektualnego z nim, nigdy nie będzie mógł tego zapomnieć. Wiele osób, podobnie jak ja, uważa, że kontakt z nim nakazuje pamiętać do dziś wizytę w tym kraju, który on tak bardzo kochał... Ale też zapomnieć nie można, że był jednocześnie obywatelem świata: jego idee i myśli bowiem tyczyły w równej mierze problemów uniwersalnych, a jego sposób prezentowania wiedzy w kontekście globalnym był jedną z tych umiejętności, które musiały zafascynować każdego, który miał szczęście się z nim spotkać".

Pasja przewodniczą to tylko jeden z rysów jego sylwetki fanatycznego niemal popularyzatora, który działał przed wojną zarówno w Związku Pacyfistów (był jednym z pierwszych jego prezesów), jak i lewicującym Towarzystwie Uniwersytetów Robotniczych, po wojnie zaś - przekonany, że sztuka zwycięża zawsze wszelkie podziały - w rozmaitych agendach Towarzystwa Wiedzy Powszechnej. Popularyzację literatury i sztuki pojmował bowiem jako obowiązek każdego artysty i powinność każdego krytyka, stąd jego - nieprzerwana od roku 1945 - działalność pedagogiczna w krakowskich uczelniach artystycznych. Teatr jednak, od którego kiedyś zaczynał, zwyciężył zdecydowanie w tej jego sferze aktywności, był wierny krakowskiej PWST od samych początków (Studio Iwo Galla i Wyższa Szkoła Aktorska), a zajęcia u "Pimpka" Dobrowolskiego pozostały w pamięci kilku polskich pokoleń aktorskich.

Dlatego postarałem się tę pamięć odnowić w momencie otwarcia Muzeum Kantora, który wobec Dobrowolskiego, współzałożyciela Cricot, pierwszego reżysera zespołu, miał prawdziwy respekt. Przestrzegał więc moich kolegów z Cricot 2: "Miklaszewski jest jak jego...Wuj" (Dobrowolski to rodzony brat mojej matkij. Wuj Władek uczył bowiem Mistrza Kantora prawdziwej historii Cricot i ścigał wszelkie "koloryzowanie" historii, co i ja niniejszym czynię - pomny refleksji Rocha Kowalskiego z Trylogii: "Wuj to Wuj!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji