Na dwóch przykładach (fragm.)
Zaskakującym, niespodziewanym i trochę - na pierwszy rzut oka - dziwacznym wydaje się tytuł pierwszej sztuki Jana Kasprowicza "Świat się kończy". Jak zwykle u prawdziwego pisarza, tytuł ten ma kilka znaczeń i kilkoma istotnymi węzłami łączy się z treścią sztuki, z jej ideą.
"Świat się kończy" - to jest powiedzenie jednej z postaci utworu, kościelnego Idzikiewicza. Powiedzenie często powtarzane, takie jak "Mocium panie" u dawnych Sarmatów, albo dzisiejsze "Nie z tej ziemi!" Takie same - ale i nieco inne. Kościelny w owej wielkopolskiej wiosce używa tych słów z przyzwyczajenia, używa ich często, ale nie automatycznie, jak to czyni fredrowski Cześnik. Dla tego wiejskiego zakrystiana istotnie coś się "kończy" w świecie jego pojęć; dzieje się coś niebywałego, niezwykłego. Katastrofa, która miażdży rodzinę Cierpików, nie dotyczy bezpośrednio Idzikiewicza, pozostawia go obojętnym; mimo to Kościelny jest zdziwiony i przerażony rozwojem wypadków, na które patrzy i których w pełni zrozumieć nie może.
Jakich wypadków? Przede wszystkim ekonomicznych. Akcja tej sztuki toczy się - według objaśnień Kasprowicza - "w jednej z okolic Wielkopolski. Czas: około roku 1880-go". Dzieją się tu, istotnie, rzeczy niezwykłe. Przedsiębiorcy niemieccy - "brandenbury", "pommry", jak ich tu nazywają - wykupują niektóre grunty, by na nich budować cukrownie lub uprawiać buraki cukrowe. Płacą wysokie ceny. Wydawałoby się, że tego rodzaju przewrót - największy od uwłaszczenia - powinien by podnieść poziom życia całej wsi. Dzieje się przeciwnie! Tworzenie zaczątków przemysłu rolnego przyśpiesza zróżnicowanie gospodarcze chłopów. Bogacze wiejscy, zachęceni perspektywą zysków, wypierają biedotę z gruntów i zagród. Tworzy się równocześnie nowa warstwa na wpół wiejskich a na wpół małomiasteczkowych lichwiarzy, którzy, na potworny procent pożyczając gotówkę biedakom, jeszcze bardziej przyśpieszają procesy zróżnicowania. Dla biedaków, wypieranych z gruntów, pozostaje jako jedyne wyjście - dola bezrolnego komornika, "uczepionego" u powinowatych czy krewnych. A dla młodych - ciężki los "fabrycznego popychacza", o którym ze zrozumiałą niechęcią mówi Walek. I nie chodzi tu chyba o lekceważenie zawodu robotnika, które w ustach syna bogatego gospodarza byłoby również zrozumiałe, ale o sytuację gospodarczą, w której praca "popychacza fabrycznego" ciężka i niepopłatna staje się dla młodzieży wsi ostatecznym wyjściem z nędzy i beznadziejności (podobnie jak wyjazd "na Saksy").
Lecz słowa o "kończącym się świecie" dotyczą w dramacie Kasprowicza innych jeszcze zjawisk. Nie tylko Kościelny doznaje poczucia rozpadania się znanego mu, bliskiego świata, ale i znaczna część chłopskiej gromady. Nie tylko ostatnie morgi z chałupą i dobytkiem Cierpika, Wojciecha Bieduli i innych idą na licytację. Doznają przenicowania zasadnicze pojęcia obyczajowe. Wzbogacony tranzakcją z Niemcami gospodarz Maciej Mięta jest 56-letnim wdowcem. Według pojęć tradycyjnych powinien on przekazać gospodarstwo swemu pełnoletniemu synowi Walkowi, który ma lat przeszło 20 i chce się żenić. Ale Mięta, rozzuchwalony wzbogaceniem, wcale nie chce rezygnować; nie zgadza się na to, by iść "na chleb", "na wycug", czyli - na dożywocie. Postanawia się ożenić, mieć młode dzieci. Znamy takie konflikty z życia wsi. W dramacie Kasprowicza - podobnie jak w późniejszej "Pomście" Orkana - niezmiernie ostre starcie dwóch moralności, dwóch systemów pojęć obyczajowych wiąże się najwyraźniej z konfliktem gospodarczym. Młody Walek traci wskutek decyzji ojca możność ożenku z Małgosią, swoją ukochaną, a równocześnie staje przed nim groźba wyzucia z dziedzictwa. Duża część opinii wiejskiej potępia starego Miętę, chociaż według obowiązującego prawa i wedle moralności kapitalistycznej jest on w porządku. Nazywają go rozpustnikiem, mimo że chce się żenić. "Mam być fabrycznym popychaczem! - mówi Walek - Ja, swojak, mam być fabrycznym popychaczem! O nie! nigdy! Niedoczekanie twoje, tatusiu! Albo moje życie, albo twoje!... Ha! Nie zabijaj stoi w przykazaniu. A czy on mnie nie zabija?... Czy nie robi ze mną gorzej, jakby mnie od razu zabił? A czy to grzech pozbawić życia takiego rozpustnika, który bluźni przeciw Panu Bogu i przeciw wszystkiemu?" Konflikt jest tu niesłychanie ostry, bezwzględny. Okrzyk "Świat się kończy!" w ustach Kościelnego - znaczy więc także, że kończy się bezsporne panowanie patriarchalizmu, a wdzierają pojęcia nowej obyczajowości. Wedle tych nowych pojęć może sobie bogacz kupić młodą i przystojną żonę; narzeczona liczy na jego pieniądze, by sama z kolei, po jego śmierci, postarać się o młodego męża. Pieniądz staje się czynnikiem rozstrzygającym; decyduje on także o formach i godności pogrzebu. Gwałtowne wdarcie się spraw pieniężnych we wszelkie dziedziny życia tworzy coraz nowe konflikty.
Kasprowicz widzi także powiązanie tych spraw z zagadnieniami narodowymi, z walką rządu bismarckowskiego przeciw Polakom. W roku 1885, gdy był studentem Uniwersytetu Wrocławskiego, pisał poeta w korespondencjach do pism krakowskich o sprawach Górnego Śląska; w jednej z tych korespondencji stwierdzał, że germanizatorzy operują na Śląsku przewagą kapitału, "który w dzisiejszych czasach najstraszliwszym jest obuchem". Dwa lata później zaaresztowany został poeta przez władze pruskie pod zarzutem "kontaktu ze socjalistami niemieckimi i nihilistami rosyjskimi". Dramat "Świat się kończy" został napisany zapewne około roku 1889, po wyjeździe Kasprowicza do Małopolski. Dokładna data powstania utworu nie jest znana. Wiadomo tylko, że w roku 1891 "Świat się kończy" ukazał się we Lwowie - nakładem autora. Można przypuszczać, że zebranie sumy potrzebnej na wydanie książki własnym kosztem niebogatego pisarza wymagało pewnego czasu.
Dlaczego zajmuje nas ta chronologia? Bo przywykliśmy wiązać dramat "Świat się kończy" z estetyką naturalizmu. Dramat Kasprowicza jest bliski dziełom wybitnych naturalistów ówczesnych: Hauptmanna, Heijermansa, Zoli, Maupassanta, Becque'a. Nie zapominajmy jednak, że naturalizm był w Polsce następstwem pozytywizmu, że w pewnej mierze przejął jego dziedzictwo. Naturalizm u nas zawierał w sobie m. in. rozczarowanie wobec pozytywistycznej wiary w postęp cywilizacyjny i nadrobienie naszej - jak się wyrażał Józef Szujski - "młodszości". Kasprowicz, wraz z innymi naturalistami, nie wierzy już w kapitalizm jako siłę sojuszniczą w walce przeciw zaborcom. W kulminacyjnej scenie dramatu "Świat się kończy" woła jeden z chłopów do lichwiarza i bogacza, Wróbla:
"Wy, dziadu, bądźcie cicho! Zbrodniarz jesteście!... Chłopcy! wyrzućta tego pana za drzwi. Nie dość jednej plagi na ten naród polski, jeszcze on marnuje ludzi!"
A więc gromada chłopska zaczyna sobie już zdawać sprawę z owego naturalnego sojuszu między zaborczym rządem pruskim a lichwiarzami typu Wróbla. Akcja wykupywania gruntów przez "Brandenburów" ułatwia spekulacje lichwiarzy; bogacz Mięta powtarza z dumą, że "Miemcy" nazywają go "Herr gospodarz". Taki przewrót pojęciowy budził u wielu chłopów poczucie jakiegoś bolesnego wyrywania z korzeniami dawnych pojęć, a więc i metaforycznie określanego "końca świata". Bo o końcu świata mówi się zawsze, gdy przestarzały ustrój zaczyna trzeszczeć w najgłębszych swych posadach.
Być może, że śmiałość spojrzeń, jakie przynosił dramat młodego poety chłopskiego, wywoływała zdumienie u wielu współczesnych. Późniejsze utwory Kasprowicza doczekały się wystawienia: w "Buncie Napierskiego" tytułową rolę grał Adwentowicz, "Uczta Herodiady" zainteresowała liczne teatry. "Świat się kończy" był podobno grany tylko raz jeden: przez ubożuchny krakowski Teatr Ludowy. (Sprawę tę mógłby bliżej oświetlić znawca tego zagadnienia - Antoni Brayer). Mam w ręku egzemplarz sztuki, wydany w roku 1891 nakładem autora, czcionkami drukarni Jana Mittiga. Wzruszająca jest troska poety o możliwy autentyzm, o wierność. Unikając zbytnich naleciałości gwarowych, zaznacza jednak specjalnymi znaczkami drukarskimi wielkopolski sposób wymawiania litery "a". Ale ta troska i ten ogromny wysiłek nie na wiele się zdały. Egzemplarz dramatu pożyczony przeze mnie w jednej z warszawskich bibliotek nie został rozcięty od chwili wydania, to jest od roku 1891. Tak bardzo sztuka Kasprowicza była zapomniana i zapoznana!
Prawda, że zajmowali się nią niektórzy krytycy. Stefan Kołaczkowski, autor książki "Twórczość Kasprowicza", przedrukował "Świat się kończy" w zbiorowym wydaniu pism poety i zaopatrzył w komentarz, nie pozbawiony ciekawych spostrzeżeń. Nazwał on tę sztukę "dramatem kolizji i zmagań", stwierdził, że dramat ten "należy do najlepszych utworów Kasprowicza pod względem formalnym", że jest "najlepiej zbudowany, najbardziej zwarty, całkowicie przedmiotowy"; że jest to "najlepszy naturalistyczny dramat z życia ludu, pozbawiony idealizacji, sentymentalizmu, moralizowania, dydaktyki, teatralności". Jeśli jednak chodzi o treść ideową, widział Kołaczkowski w tej sztuce tylko "wiarę w sprawiedliwość, która musiała rozpętać tę oszalałą, domagającą się jej przywrócenia, rozpacz". Natomiast Kazimierz Wyka stwierdzał w "Zarysie literatury polskiej", że "Świat się kończy" jest - "nie tylko w dorobku Kasprowicza, ale i całego okresu - najlepszym, najsłuszniejszym ideologicznie, najszerszym w obrazie wewnętrznego wyglądu wsi dramatem na ten temat".
Wydaje się więc rzeczą dość dziwną, iż dopiero w roku 1954 znalazł się u nas teatr, który wystawił sztukę Kasprowicza. Znamienny to przykład naszego marnotrawstwa i inercji wobec własnego dziedzictwa dramatycznego.
Łódzki Teatr Nowy, który wystawił "Świat się kończy" w reżyserii Kazimierza Dejmka, dostrzegł w tym dramacie wartości nie tylko cenne, ale i bardzo aktualne. Że dostrzegł istotnie - dowodzi tego także i inscenizacja. Nie wyczuwałem bynajmniej w tym przedstawieniu owego wewnętrznego "pęknięcia", jakie litworowi przypisują niektórzy recenzenci. Przeciwnie - akcja rozwija się jasno, logicznie i konsekwentnie. Konflikt, gospodarczy zarazem i moralny, między Walkiem a starym Miętą, jest tak ostry, że musi doprowadzić do katastrofy. Można tu mówić o takiej nieuchronności, jaka przenika tragedię antyczną, gdzie los ("fatalizm") był tylko intelektualną maską łańcucha przyczynowego. To samo trzeba powiedzieć o starciu między Cierpikiem a Miętą i Wróblem. Toczy się walka, która musi mieć cechy drapieżne; inaczej nie byłaby prawdziwym odbiciem rzeczywistości. Niektórzy recenzenci (np. Roman Taborski w "Przeglądzie Kulturalnym") wnoszą pretensję o to, że w zakończeniu sztuki "główny akcent został położony na krzyczącą Jagnę... a nie, jak można było oczekiwać, na groźną, nienawistną postawę gromady chłopskiej, skierowaną przeciwko występującym w interesie kułaka i lichwiarza pruskim urzędnikom". Ależ tego rodzaju wzmocnienie akcentów byłoby sprzeczne i z tekstem i z historią, a więc nierealistyczne. Gromada buntuje się przeciw Wróblowi, którego uznaje za zbrodniarza; jego groźna postawa jest wyraźnie motywowana faktem, iż trzeba w domu Cierpików uszanować żałobę! Około roku 1880 na wsi wielkopolskiej tak pojęty bunt był możliwy i zgodny z prawdą. Krzyk Jagny ma w tym rozwiązaniu scenicznym i w uzasadnieniu tego buntu niewątpliwy i bardzo dla widza przekonywający udział.
Scenografia Iwony Zaborowskiej jest zgodna z wyraźną myślą inscenizacyjną, a także i duchem utworu. Naturalizmu tej sztuki nie można identyfikować z jakimś małym, drobiazgowym "realizmem szczegółów", czy weryzmem. Naturalizm był u Kasprowicza, jak u Hauptmanna czy Heijermansa, przede wszystkim formą buntu. Naturalizm ten nie wykluczał w tym utworze Kasprowicza śmiałej syntezy poetyckiej; wyobraźnia ułatwiała pisarzowi dostrzeganie procesów, których nie rozumieli inni. W odsłonie trzeciej jest piękna rozmowa między Małgosią i Jagną; rozmowa zachwycająca prawdą, szczerością, poezją. Małgosia opowiada swej matce, jak doszło do sceny miłosnej między nią a Walkiem - niczego nie ukrywa, niczego nie stara się upiększyć, opisuje zapach kwiatów, wspomina o szeleście zbóż, o tym nieodpartym zaklęciu miłości, jakie mieściło się w pełnych wzruszenia słowach ukochanego - jest to jedno z najpiękniejszych osiągnięć polskiej poezji dramatycznej. Niestety w przedstawieniu Teatru Nowego ta scena straciła wiele ze swego blasku. Opowiadanie Małgosi (Wiesławy Mazurkiewicz) zatopiło swe piękno w potokach szlochów i łkań. Wspominam o tym, ponieważ owo właśnie "dosłowne" traktowanie płaczu pokutuje w naszej praktyce teatralnej i wyrządza szkody - zwłaszcza w tekstach poetyckich. Łzy aktorskie niezmiernie rzadko wywołują nasze wzruszenie; o wiele częściej odwracają uwagę od tego, co w samym tekście naprawdę jest pobudzające i piękne.
Tym chętniej chwalę scenografię Iwony Zaborowskiej za umiejętność budzenia owych syntetycznych, prawdziwe poetyckich, widzeń. Pierwsza od razu odsłona wprowadza nas w atmosferę utworu. Małomiasteczkowy mur stanowi bezpośrednie tło, za którym się wznoszą dachy i wieże. Pod murem - ławeczka, na której siada Maryśka, gdy nie bierze udziału w rozmowach; poczęstunek wódką nie odbywa się po wejściu do szynku, jak chce objaśnienie autora, ale po prostu przez wyciągnięcie flachy z kieszeni, jak to często bywa na wsi. W domu Cierpików sam zarys kominka objaśnia nas dostatecznie o panującej tu nędzy i ruinie; ale wieś jest wielkopolska, więc izba może być schludna, a Cierpik, choć zrujnowany - to jednak chłop 8-morgowy. Bardzo piękne wydaje mi się rozwiązanie niełatwej, nie bardzo "scenicznej" - w pudełkowym znaczeniu tego słowa - sytuacji przestrzennej, w odsłonie czwartej: na wpół umownie zaznaczone zboża znajdują przedłużenie w perspektywie goplańskiego jeziora. Reżyser przedstawienia, Kazimierz Dejmek, starał się podkreślić poetyckość także i umiejętną grą świateł, na przykład skupiając je na postaciach matki i Małgosi w scenie opowiadania lub przyciemniając w czasie morderstwa (co dało powód do pewnych nieporozumień z częścią krytyki). Wydaje mi się, że i w niektórych decyzjach obsadowych i w ustawieniu wielu postaci scenicznych widoczna jest troska o wierność tekstowi, o uwydatnienie jego pełnego, aktualnego sensu, a także o przejrzystość koncepcji inscenizacyjnej. Szczególnie Józef Pilarski jako lichwiarz Wróbel potęgował swą grą wartości tekstu: warto choćby przypomnieć scenę, w której z kocią zręcznością umie "oporządzać" kilka swych ofiar po kolei, ręką odsuwając drugiego, by czekał w kolejce, aż skończy z pierwszym; albo też ową głuchą bezlitosność, jaką umie ukazać w scenie sekwestru z odsłony trzeciej. Osiągnięciem aktorskim wydaje mi się także rola Kościelnego (Janusz Kłosiński). Od bardzo dobrej charakteryzacji aż do sposobu wypowiadania spostrzeżeń i myśli - wszystko mi się tu wydaje niebanalne a trafne. We wstępnych uwagach starałem się wykazać, jak ważne, są dla zrozumienia idei utworu "komentarze" Kościelnego, nie zaangażowanego bezpośrednio w rozwoju zdarzeń. Zdaje mi się, że uwypuklenie tej sprawy jest zasługą i reżysera i Kłosińskiego.
Mógłby ktoś powiedzieć, że nie cała bujność i uroda Kasprowi-czowskiego dramatu znalazła odbicie w przedstawieniu. Seweryn Butrym - widać to od chwili pierwszego zjawienia się na scenie - jest aktorem bardzo interesującym, bardzo rozumnym. Ale w zagranym przez niego Cierpiku nie było tej "oszalałej rozpaczy", jaką w niej słusznie dostrzega Kołaczkowski. Oczywiście, że nie chodzi tu o potępienie dyskrecji środków aktorskich, ani o to, by na scenie pokazywać studium stanów psychicznych. Chodziłoby natomiast o zaznaczenie faktu, że w Cierpiku narasta stopniowo troska, bunt, gniew, oburzenie, bezradność, poczucie beznadziejności, szamotanie - a z tego skłębienia uczuć rodzi się najpierw zawziętość, która nie potrafiąc wyładować się na krzywdzicielach, atakuje niewinnych, i to najbliższych.