Artykuły

Wspomnienie o przyjacielu

Na ostatnim przedstawieniu "Rewizora", które z nim w Płocku grałem, robiłem zastępstwo. Przed spektaklem groźnie spytał, czy umiem tekst i czy robiłem próby - MARKA PEREPECZKĘ wspomina Marek Mokrowiecki, aktor, reżyser, dyrektor Teatru im. Szaniawskiego w Płocku.

Poznaliśmy się na egzaminach do PWST. Ostatnią eliminacją był sprawdzian gimnastyczny. Rozbieramy się do majtek, obok efeby, smukli chłopcy i Perep - kulturysta. Pierwsza nasza rozmowa: "Ty, ile masz w baniaku?" (baniak - biceps). Weszliśmy we trzech, Marek, Janek Grzegdala i ja. Chłopcy powyżej 180, na wdechu, mięśnie grały - reakcja komisji - cisza i raptem dramatyczny sceniczny szept pani dziekan Tomaszewskiej "O Boże... bokserzy".

W PWST Marek wprowadził modę na kulturystykę, którą czynnie uprawiał. Zawzięcie pakowaliśmy. "Pożyczyliśmy" - na wieczne nieoddanie - sztangę z Gwardii, z Hali Mirowskiej i w szkole pod prysznicami urządziliśmy ładownię. Zrywaliśmy się z wykładów i szliśmy ćwiczyć. Podciągaliśmy się na rurkach od prysznica. Czasem sztanga wypadła na podłogę. Dyrektor administracyjny pan Lilpop zżymał się, że trzeba prostować rurki i wymieniać potrzaskane kafelki.

Marek był czołowym graczem naszej uczelnianej drużyny koszykówki (przez pewien czas był jej kapitanem). Do historii uczelni przeszły nasze mecze z ASP, których Perep był niekwestionowaną gwiazdą.

Bywałem u niego jeszcze, gdy mieszkał z rodzicami, w pięknym, starym warszawskim domu na Mokotowie. Po szkole nasze drogi się rozeszły, ale nie do końca. Marek z Agnieszką mieszkali za Żelazną Bramą, a ja na Żelaznej. Pomagałem Perepowi remontować mieszkanie, chociaż miałem dwie lewe ręce do remontu. Sprawdzałem się tylko w pracach najprostszych, czyli przynieś, podaj... Młotem rozwaliliśmy ścianę w przedpokoju, no zrobiliśmy totalną demolkę...

Marek od początku w stosunku do mnie przyjął pozę opiekuńczą. Polubiliśmy się już w pierwszych tygodniach studiów. Pierwszą marynarkę mi dał, kiedy szliśmy jako młodzi studenci na Powązki, położyć kwiatki na grobach zasłużonych aktorów. Do dziś mam od niego wiele koszul, książki z dedykacjami i wierszykami. Podarował mi kiedyś tomik poezji gruzińskiego poety z taką dedykacją: "sztanga rzeczą jest wspaniałą, kiedy człowiek ćwiczy ciało, lecz by ćwiczyć w sobie ducha, to nie lada trzeba zucha. Rzuć więc sztangi Mokrowiecki i poczytaj z tej książeczki".

Kiedy Marek był już sławnym aktorem a ja klepałem biedę, dal mi nawet swój garnitur ślubny, ponieważ miał dwa. Jeszcze przed pół rokiem byłem u niego na Walicowie i koniecznie chciał mnie ubrać w jakąś swoją marynarkę, żebym porządnie wyglądał na premierach.

Kiedy Marek był już sławny, pozostał taki sam, jakim Go poznałem. Gdy kręcił "Janosika" zaprosił mnie na plan filmowy, a wiedząc, że w owym czasie miałem pustą kieszeń, gościł w Zakopanem, zafundował nawet samolot do Warszawy. W czasie lotu czytaliśmy, zaśmiewając się, opowiadanie Marka Nowakowskiego "Kiedy ranne wstają zorze". Pół roku później z Karolem Suszką zrobiłem z tego spektakl. Perep żartował, żeśmy mu chleb odebrali. Kiedy grałem Hamleta, Marek przyjechał na premierę do Bielska, a po zakończeniu powiedział "mój przyjacielu, byłeś bardzo interesujący, recytowałeś przeżycia królewicza duńskiego, jakbyś opowiadał to o 11. w nocy, na klatce dużego bloku, i jeszcze by cię zęby bolały". Miał wielkie poczucie humoru.

Ogromnie przeżyłem odejście Marka, potrafiliśmy nie widzieć się pół roku, a wydawało się, że rozstaliśmy się wczoraj. Kiedy odszedł z Częstochowy, zaproponowałem mu reżyserię najpierw sztuki Marka Rębacza "Dwie morgi utrapienia", później sztukę Kinga "O co biega?". W obu zagrał znakomicie. Później był "Rewizor".

Bardzo dużo czytał, zgromadził potężny księgozbiór z dziedziny literatury, muzyki i architektury. Był też zawziętym modelarzem, konstruował harleye, gromadził dzieła sztuki. Lubił wyciszenie.

Był przeciwnikiem alkoholu. Kiedyś ze Stefanem Friedmanem wzięliśmy go do Fukiera i namawialiśmy, by napił się wina. Stefan niemal klęczał przed nim, ale niewzruszony Marek przypominał nam tylko, że jutro ćwiczymy. Był takim aktorem, który nigdy nie odpuszczał roli, zawsze chciał ją wykonać perfekcyjnie. Na ostatnim przedstawieniu, które z nim w Płocku grałem, robiłem zastępstwo za Jacka Mąkę i Henryka Błażejczyka. Mówiłem monolog Bobczyńskiego. Przed spektaklem Marek groźnie pyta, czy umiem tekst i czy robiłem próby. W czasie przedstawienia tak na mnie surowo spojrzał, że nie mogłem powstrzymać śmiechu, a on pozostał niewzruszony.

Gdy przychodził do teatru na próbę, przynosił aktorom ciasta, a nawet tort. Od czasu do czasu palił dobre cygara.

Zadzwonił do mnie w czwartek Robert Dorosławski, pytając, czy Marek jest w Płocku, bo wszyscy go szukają. Odpowiedziałem, że będzie w sobotę. 19 listopada, o godzinie 18. miał grać Horodniczego w Rewizorze...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji