Artykuły

Tremę mam zawsze

Uważa, że prawdziwe aktorstwo to powołanie, dlatego nie znosi, gdy artyści chałturzą - taki jest WOJCIECH PSZONIAK.

Wybitny aktor, jedna z największych osobowości scenicznych ostatnich kilkudziesięciu lat, gościł w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie z monodramem "Belfer!" belgijskiego autora Jeana-Pierre'a Dopagne'a.

"Belfer" to historia nauczyciela, który wykłada literaturę w szkole dla trudnej młodzieży. Bohater - człowiek o duszy poety, zakochany w Molierze, Sofoklesie i Szekspirze - staje codziennie na środku klasy przed młodymi ludźmi, którzy mają w pogardzie naukę i wszelkie autorytety. Jak mówi sam Pszoniak - postać Belfra jest mu szczególnie bliska, ze względu na podobny charakter - on też jest człowiekiem walczącym, chcącym zmieniać świat, tak by stawał się on coraz lepszy.

Po spektaklu Pszoniak podzielił się z publicznością swoimi przemyśleniami.

O tremie

"Tremę mam zawsze. Ale to nie jest tradycyjna trema, bo ja się nie boję tak zwyczajnie wejść na scenę. Jestem na to zbyt doświadczony. Moja trema wynika z tego, że zawsze wychodzę na scenę po raz pierwszy, traktując każdy występ z tą samą powagą i odpowiedzialnością. Dlaczego? Ponieważ dla mnie bycie artystą jest swojego rodzaju służbą. Artyści ulepszają świat i to jest bardzo poważne zadanie. Stąd trema".

O zawodowych aktorach

Nie czuję się zawodowym aktorem. Ja w ogóle nie lubię zawodowych aktorów, tak jak nie lubię zawodowych księży, zawodowych patriotów, czy zawodowych Polaków, bo i tacy się zdarzają. Jestem aktorem z powołania i takich aktorów lubię najbardziej. A tak w ogóle to przede wszystkim jestem człowiekiem i przez to gra mi się tak dobrze. Bo w teatrze nie gra się króla, szewca, czy belfra. Gra się człowieka.

O współczesnym świecie

"We współczesnym świecie rozsypały się w pył dwa fundamenty, na których zbudowany jest człowiek. Te fundamenty to: rodzina i szkoła. Bałagan, pęd, chaos, których na co dzień doświadczamy, wynika właśnie z braku tych fundamentów".

O sprzedawaniu się aktorów

"Tak naprawdę to nie wiadomo, dlaczego jednym aktorom udaje się zrobić oszałamiającą karierę, a innym nie. Oczywiście trzeba mieć talent i szczęście. Ale to nie wszystko. Ważne jest też, dlaczego się to robi. Takie wewnętrzne przekonanie. Widzę młodych, zdolnych ludzi, którzy tracą swój talent na rzeczy niezmiernie szkodliwe. To zerkanie na zegarek na scenie, chałtury, udział w reklamach. Oczywiście, rozumiem, że potrzebują pieniędzy. Ale to jest stąpanie po linie. Nie można być prostytutką i jednocześnie nią nie być. Nie można się jednocześnie sprzedawać i nie sprzedawać. Niestety, za to sprzedawanie się po kawałku, za to rozmienianie się na drobne w sztuce płaci się straszną cenę. Bo w człowieku, który zaczyna oszukiwać siebie i swoje powołanie, sztuka się zużywa. I dochodzi się do momentu, w którym aktor nawet nie zauważa, że jego sztuka stała, mu się obojętna. A nie ma nic straszniejszego niż widok wypalonego aktora, który gra z przyzwyczajenia".

O tym, że sztuka bywa straszna

"To nie takie proste być aktorem. W gruncie rzeczy to wielkie ryzyko. Dlatego trzeba być bardzo, ale to bardzo silnym, żeby przejść przez te wszystkie upadki, doły, chandry. Mało tego, będąc w tych tragicznych stanach duszy, trzeba co wieczór wyjść na scenę i grać, dobrze grać. Zdarza się więc, że niektórzy, słabsi, przestają lubić to, co robią. I to jest straszne, ale tak już jest - sztuka bywa straszna".

- W monodramie aktor nie może kłamać, oszukać czy zafałszować. Na scenie jestem sam przez godzinę i dwadzieścia minut. Musze państwa przez ten cały czas zająć. To bardzo trudna sztuka - przyznał po spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji