Artykuły

Warszawa. Grzegorz Jarzyna rozpoczyna projekt "Teren TR

- Odczuwam silną potrzebę pobudzenia rynku, wpuszczenia na orbitę teatralną młodych ludzi - mówi Grzegorz Jarzyna i zapowiada na ten sezon nowy projekt - "Teren TR".

"Teren TR" nawiązuje do eksperymentu sprzed dziesięciu lat. Wtedy dzięki "Terenowi Warszawa" zadebiutowała w stolicy grupa utalentowanych aktorów i reżyserów, powstało kilkanaście spektakli: niskobudżetowych, ryzykownych, sięgających po najnowszą dramaturgię i nawiązujących dialog z miastem. Grzegorz Jarzyna powraca właśnie do tamtej idei. Ogłosił konkurs, a pięć najlepszych projektów trafi na scenę przy Marszałkowskiej.

Rozmowa z Grzegorzem Jarzyną, dyrektorem artystycznym TR Warszawa

Dorota Wyżyńska: Projekt "Teren Warszawa" miał zwolenników, ale i zagorzałych przeciwników, którzy nie mogli ci darować, że zamiast pracować ze swoim zespołem nad nowymi inscenizacjami, rozdrabniasz się i przygotowujesz małe, warsztatowe spektakle, grane czasem zaledwie po kilka razy. Nie obawiasz się, że teraz będzie podobnie?

Grzegorz Jarzyna: Wtedy byliśmy na tzw. topie, więc ten nieoczekiwany zwrot, nagła zmiana repertuaru była bardzo ryzykowna. Dziś już nie aż tak. Po tych dziesięciu latach, które upłynęły od "Terenu Warszawa", mogę powiedzieć, że tamten projekt wypalił.

Dzięki "Terenowi Warszawa" udało się wyłowić ciekawych młodych aktorów, którzy dziś są w zespole.

- To na pewno. Agnieszka Podsiadlik, Roma Gąsiorowska, Janek Dravnel są w naszym zespole, Magda Popławska trafiła do Nowego Teatru, Piotr Ligienza do Powszechnego, Piotrek Głowacki, który gra u nas gościnnie, odnosi sukcesy jako aktor filmowy i scenarzysta. Udało się też znaleźć świetnych kierowników produkcji, scenografów. Osoby, które działały w "Terenie Warszawa", czasem jako wolontariusze, dziś z nami współpracują. Wtedy szukałem ludzi przed debiutem, na początku drogi. Teraz czekamy na tych, którzy łączą różne dziedziny sztuki, mają nowe, oryginalne pomysły na teatralną ekspresję.

O jakie "nowe pomysły" chodzi? Teatr i nowe technologie?

- Nie, choć mieliśmy pomysł, żeby ten projekt nazwać "Start-up TR". Nie chodzi o nowe technologie. Preferowane będą propozycje z nowej dramaturgii oraz takie, które poszukują inspiracji i energii dla teatru w innych dyscyplinach: muzyce, sztukach wizualnych, filmie, sztuce wideo, komiksie, fotografii, dokumencie, reportażu. Projekt powinien być zrealizowany na scenie, musi w nim uczestniczyć przynajmniej jeden aktor. Żeby fundament teatru został zachowany. Nie mam złudzeń: Ameryki nie odkryjemy. Ale łączę z "Terenem TR" pewne nadzieje. Tak jak przy "Terenie Warszawa", tak i teraz odczuwam silną potrzebę pobudzenia rynku, wpuszczenia na orbitę teatralną młodych ludzi.

Kto może wziąć udział w projekcie?

- Zapraszamy studentów szkół artystycznych i praktyków teatralnych: reżyserów, dramatopisarzy, dramaturgów, scenografów, ale też artystów z innych dziedzin, chcących sprawdzić się w teatrze. To może być pisarz, dramaturg, który przyniesie swój maszynopis, a my mu zapewnimy reżysera i aktorów, może być reżyser wizjoner, który będzie potrzebował pomocy dramatopisarza, kompozytor, któremu marzy się współczesna opera, albo filmowiec czy autor komiksów, którzy chcą zadebiutować w teatrze.

"Teren Warszawa" prowadził widzów w miasto. Spektakle odbywały się w nietypowych miejscach, jak Dworzec Centralny, stara drukarnia, nowoczesny biurowiec. Teraz będziecie na miejscu, przy Marszałkowskiej.

- Tak, w siedzibie teatru, na scenie i w sali prób. Ze wszystkich zgłoszeń wybierzemy dziesięć projektów, które będziemy udoskonalać warsztatowo. Na przełomie grudnia i stycznia przyszłego roku pięć najlepszych skierujemy do realizacji. W drugiej połowie sezonu będziemy pracować nad tymi wybranymi. W czerwcu zamierzamy pokazać je światu, zaprosić publiczność, zrobić terenowy festiwal.

Co projekt "Teren TR" znaczy dla twojego zespołu?

- Ważne jest to, żebyśmy od czasu do czasu się przewietrzyli. Potrzebny nam zastrzyk nowej energii, zwłaszcza po tak trudnym okresie jak ostatnio, kiedy z powodu kryzysu środki zostały ograniczone i nie mieliśmy specjalnie ruchu. "Teren Warszawa" urodził się po mojej pracy w niemieckim teatrze Schaubuhne. Wtedy - przyglądając się wspaniałemu zespołowi Thomasa Ostermaiera - uznałem, że nie chciałbym, żebyśmy w Warszawie doszli aż do takiej perfekcji, a jednocześnie pewnego zamrożenia. Kiedy jesteśmy na szczycie, warto się obudowywać, wpuścić nowych ludzi, zarazić teatr nowymi ideami, pomysłami, otworzyć się na nowe kierunki.

W tym sezonie, poza produkcjami "Terenu TR", nie będzie żadnego nowego spektaklu. Nie odbyła się zapowiadana na czerwiec premiera "Imitacji życia" Kornéla Mundruczó. Podobno Dorota Masłowska pisze dla was musical?

- Projekt "Teren TR" jest naszą odpowiedzią na sytuację, w której się znaleźliśmy. Mamy niewielkie środki finansowe na ten rok, nie możemy sobie pozwolić na dużą inscenizację, skupiamy się na działaniach laboratoryjnych. Projekty "Terenu TR" będą robione tanio, limit na spektakl to 5 tys. zł. Okazuje się, że moja walka o lepsze traktowanie TR jako instytucji artystycznej, którą stoczyłem w ubiegłym sezonie, nie miała znaczenia. A zwycięstwo było pozorne, ogłoszone na potrzeby mediów. Zostałem odstrzelony po cichu i po cichu zostawiony. Obiecano nam spory budżet z ministerstwa, ale tych pieniędzy nigdy nie zobaczyliśmy. Czy zobaczymy? Nie wiem.

Z premiery Kornéla Mundruczó nie zrezygnowaliśmy, jeśli tylko pojawią się środki, wrócimy do rozmów z reżyserem. Dorota Masłowska pisze dla nas musical, to prawda, ale ta premiera wymaga dużych nakładów finansowych, dlatego przekładamy ją na przyszły sezon.

Ale na szczęście pojawiła się wreszcie wizja nowej siedziby na placu Defilad. Ty jesteś nieco sceptyczny?

- Traktuję temat z dystansem. Nie, żeby mnie przerażał termin oddania tego budynku do użytku. Dziesięć lat to wcale nie tak odległy czas. Przeraża mnie to, że nasz rynek jest niepewny. Nie pod względem ekonomicznym, ale politycznym. Tego się obawiam. Na razie czekam, kiedy na placu pojawi się pierwsza koparka. Idea, funkcja tego budynku wyszła od nas. Architekt Thomas Phifer podchwycił to, na czym nam zależało, i znakomicie przetworzył. Jeśli chodzi o przestrzeń teatralną, to projekt oryginalny, innowacyjny, wręcz rewolucyjny. Mieliśmy pierwsze spotkanie robocze z Thomasem Phiferem i jego zespołem. Podobało mi się to, że nie rozmawiali z nami o architekturze, ale o funkcji tego teatru, ideowym aspekcie miejsca.

To będzie teatr z oknem na miasto.

- Z oknem na plac Defilad! Myśląc o projekcie nowego teatru, braliśmy pod uwagę również to, gdzie się znajdujemy. To jest najbardziej ruchliwe miejsce w centrum miasta, tu przecinają się drogi bardzo wielu różnych ludzi. Obok naszego teatru pojawią się przypadkowi przechodnie, którzy do tej pory niekoniecznie byli widzami teatralnymi. Dlatego w myśleniu o nowej siedzibie staraliśmy się odejść od grubych, nieprzystępnych murów.

Zależało mi na przezroczystości, transparentności tego miejsca.

Pomysł, żeby przypadkowy widz mógł zaglądać przez okno do środka, bierze się z naszych doświadczeń terenowych. Pamiętasz, jak graliśmy "Zaryzykuj wszystko" na Dworcu Centralnym, na antresoli, za szybą? Podróżni, kompletnie nieświadomi, co się dzieje, wchodzili w interakcję z aktorami.

Na Festiwalu Filmowym w Gdyni pokazywałeś "Między nami dobrze jest". Twój film według sztuki Doroty Masłowskiej był też w programie festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu. W styczniu wejdzie na ekrany kin. Mam wrażenie, że ta sztuka z 2009 roku brzmi dziś jeszcze bardziej drapieżnie, przeraźliwie aktualnie.

- Tak, ten tekst napisany kilka lat temu - wydawałoby się, że doraźny, bo przecież Dorota komentowała ówczesną sytuację społeczno-polityczną - otworzył się jeszcze bardziej. Po kosmetycznej adaptacji ma dziś uniwersalne przesłanie. Zawsze mówiłem, że to sztuka, która przejdzie do historii teatru.

Pamiętam, że tuż przed zdjęciami do "Między nami..." w ostatniej chwili wycofała się telewizja. Kręciłeś na własne ryzyko.

- Mieliśmy dylemat, straciliśmy poważnego partnera finansowego. Paradoksalnie to wycofanie się telewizji - teraz to dziś widzę - wyszło projektowi na dobre.

Telewizja uznała, że to za trudny spektakl dla masowego odbiorcy?

Myślisz, że ktoś się nam tłumaczył? Wyjaśnień nie było. Projekt okazał się zbyt skomplikowany. To na pewno. I zbyt ostry w wymowie. Ale to wycofanie się telewizji nam posłużyło. Umowa obarczona była wieloma ograniczeniami, nie dopuszczała np. dystrybucji w kinach. Dla mnie ważne jest, żeby ta filmowa wersja zaistniała w różnych formach: w kinach, ale też na DVD, w telewizji - są zainteresowane stacje, w sprzedaży internetowej, a w końcu - to nastąpi za dwa lata - została całkowicie uwolniona w przestrzeń publiczną.

To wszystko, o czym rozmawiamy, jest próbą poszerzenia pola działania. Projekt "Teren TR" to szukanie nowego języka dla teatru. Wizja siedziby na placu Defilad to pytanie o nową rolę naszego teatru w mieście. Wreszcie filmowa wersja teatralnego hitu to próba dotarcia do nowego widza. "Między nami..." w TR Warszawa zobaczyło około 15 tys. osób, co jest wynikiem - na taki teatr jak nasz, z tak niewielką widownią - naprawdę dobrym. W Polsce ludzi, którzy chodzą do teatru, w porównaniu choćby z Berlinem, z Moskwą, jest garstka. Teatr to niszowa, elitarna zachcianka. Film jest próbą dotarcia do szerszej widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji