Artykuły

"Diabeł i Pan Bóg" -drogi kreacjonizmu

Wokół twórczości Jean Paul Sartre'a wciąż jeszcze panuje u nas specyficzny klimat,stwarzany w dużym stopniu przez rozmaite snobizmy.Dało się to odczuć w związku z przedstawieniem "Diabła i Pana Boga" w Teatrze Dramatycznym, które u schyłku sezonu było jednym z najważniejszych wydarzeń kulturalnych stolicy. Przygotowywane długo i pieczołowicie,starannie wyreżyserowane przez Ludwika Rene, stało się ono przedmiotem zajadłych polemik prasy literackiej.Sprzyjała tym polemikom obecność na scenie Gustawa Holoubka,aktora nie bez racji faworyzowanego ostatnio przez warszawską kawiarnię literacką. Jednak podobnie jak wystawiane przed paru laty w Teatrze Narodowym "Muchy" przedstawienie wzbudziło wiele zastrzeżeń.Nie podobało się - i co do tego zgodni są polemiści,choć wychodzą niejednokrotnie z diametralnie rożnych stanowisk. Tak np.na tej samej kolumnie "Nowej Kultury" Andrzej Wirth nazwał "Diabła i Pana Boga": "świetną sztuką,ale płodem grafomanii filozoficznej",Zygmunt Kałużyński zaś "pozycją martwą,dialogowaną rozprawą seminaryjną Sartre'a". Cała dalsza dyskusja poszła w kierunku odczytania intencji sztuki,pozostawiono natomiast na uboczu zagadnienie "Diabła i Pana Boga" jako faktu artystycznego,zagadnienie wartości spektaklu warszawskiego i wartości utworu Sartre'a. Stefan Morawski wprowadził tu termin sztuka "a la these"- nacechowanej szlachetnym dydaktyzmem i zasługującej z tego względu na popularyzację,choć artystycznie nie najszczęśliwszej. Miałbym co do tego poważne zastrzeżenia: do kogo bowiem zwraca się utwór? Jakiej publiczności ku rozwadze podstawiona jest owa teza,skoro warszawska publiczność premierowa w większości nie zrozumiała po prostu sztuki. A co do tego,że nie zrozumiała,nie może być wątpliwości - wskazywały na to rozmowy w antraktach i po spektaklu,wskazywały nawet niektóre recenzje: w jednej z nich mówiło się o walce człowieka z otaczającą go idea nicości,w innej o absurdalnej rundzie wykonanej przez bohaterów,aby znaleźć się w punkcie przeciwstawnym pozycjom, ku którym startowali". W "improwizacji paryskiej",granej na scenie teatru Kameralnego Giraudoux rozprawia się z krytykami:oni są tymi na widowni,którzy najmniej rozumieją z tego,co się dzieje na scenie. Zaabsorbowani ustosunkowywaniem się do intelektualnej warstwy sztuki, prześlepiają walor artystyczny,poprzez który trafia do odbiorcy jej sens zasadniczy. Może się tak dziać jednak tylko wtedy,kiedy koncepcja filozoficzna,wyraża się wizją artystyczną(właśnie Giraudoux w podobny sposób padł ofiarą krytyki,która niemal od czci i wiary odsądziła spektakl Teatru du Vieux Colombier "Wojny trojańskiej nie będzie" - istotnie pozbawiony współczesnej ostrości intelektualnej, ale pełen wdzięku,inteligencji i szlachetnej swady niezmiernie wyrównanego zespołu aktorów paryskich - przewyższający niewątpliwie trochę bezkształtnego "Skowronka"). Inaczej rzecz ma się z "Diabłem i Panem Bogiem". Tutaj cała fikcja literacka jest tylko pochodną treści intelektualnej,tylko pretekstem. Jest kreacją pozbawioną chyba racji bytu,skoro nie stanowi wizji artystycznej ani też nie spełnia zadań popularyzatorskich. Jest kreacją - łamigłówką,a ktoś zdolny do rozwiązania owej łamigłówki dawno już i z większym dla siebie pożytkiem sięgał do publikacji teoretycznych Sartre'a i o Sartrze, stawiających te same zagadnienia w sposób o wiele jaśniejszy,żeby nie powiedzieć - przystępniejszy. Dramat i dialektyka są dwiema postaciami tych samych dążeń natury ludzkiej - w tym zdaniu Gabriela Marcel mieści się wiele prawdy charakterystycznej szczególnie dla egzystencjalizmu : dla całej literatury współczesnej, stawiającej zagadnienia najostrzejsze. Ale wtedy,kiedy dramat oddaje się w służbę owej dialektyce,przestaje być dramatem,przestaje być sztuką. Pisał o tym w "Człowieku zbuntowanym" Albert Camus, domagając się od postulowanej przez siebie literatury kreacyjnej związku z rzeczywistością: aby stworzyć piękno "musi ona jednocześnie nie zgadzać się na rzeczywistość i podnosić pewne jej strony. Sztuka chce nadawać swój kształt wartości uciekającej w ciągłym stawaniu się,którą artysta przeczuwa jednak i chce wydrzeć historii".

"Diabeł i Pan Bóg" jest - mimo swojej maski dramatu historycznego - niezwiązany z rzeczywistością artystycznie. Sytuacje i postaci tu są nieprawdziwe. Daje się to odczuć na scenie. Holoubek,aktor inteligentny,jest często wobec tekstu bezradny,wpada w otchłanie nieprawdziwości. Znakomicie wypowiada kwestie o charakterze rozważań filozoficznych,ale w wielu sytuacjach traci grunt pod nogami,staje się nieprzekonywujący,pusty. Pozostają mu wówczas tylko charakterystyczne gierki,nieco już drażniące - znane dobrze z filmu i telewizji - oraz poczucie dystansu,którym usiłuje się ratować przed zalewającą go nudą i deklamatorstwem. W wypadku niektórych tekstów - powiedział niedawno Holoubek w wywiadzie dla "Radia i Telewizji" - "czuję pewnego rodzaju niedosyt. Chciałoby się coś dopowiedzieć. Ułomność tekstu wytwarza u aktora rodzaj buntu przeciw ograniczeniu możliwości pełnego przekazania". Wydaje się, że ów niedosyt chwilami odczuwał Holoubek także w "Diable i Panu Bogu". Jego zmaganie się z tekstem było widoczne - "zachował wobec Sartre'a stosunek wieloraki,momentami lojalny,momentami ironiczny,niekiedy nudził się przechodził zdawkowo nad wielosłowiem" - napisał recenzent "Współczesności".

Przedstawienie stawało się czasem koturnowe,jak "Noc listopadowa",było nieznośnie patetyczne,bo patos jest w końcu jedyną możliwością,jaką pozostawił aktorom o przeciętnych kwalifikacjach intelektualnych(a z takich składa się przecież w większości każdy zespół) - tekst Sartre'a. Tekst przeładowany eschatologiczną metaforyką, częściowo zapożyczoną w prostej linii od Dostojewskiego. Właśnie z Dostojewskiego żywcem niemal przeniesiona została jedna z pierwszych scen sztuki. Jest w "Braciach Karamazowych" rozdział "Bunt",w którym Iwan Karamazow opowiada Aloszy o cierpieniach dzieci,cierpieniach,które choć odkupione, choć potrzebne w ogólnym rachunku historii, będą historię zawsze oskarżały,będą zawsze absurdem, krzyczącą niesprawiedliwością. W "Diable i Panu Bogu" jest kobieta,której w oblężonym mieście na skutek głodu umarło dziecko. Przeciwko tej śmierci buntuje się mnich Heinrich, przekonany dotąd o celowości wszystkich klęsk i cierpień.

Nie można oczywiście z tego rodzaju zapożyczeń czynić Sartre'owi zarzutu o plagiat - skoro chodzi o Dostojewskiego,którego recepcja w egzystencjalizmie znacznie wybiega poza zakres warsztatu pisarskiego,skoro chodzi o sytuacje w jakiś sposób już uklasycyzowane,wciąż intelektualnie żywotne i eksploatowane,szczególnie zaś,jeśli w grę wchodzi problem buntu metafizycznego.

Wydaje się jednak, że zapożyczenia w "Diable i Panu Bogu" w pewnym stopniu tłumaczą charakter tej kreacji. Mierność artystyczna dramatu wyraża się m.in. w tym,że swój interesujący wywód filozoficzny skonstruował Sartre z elementów literacko wtórnych. Nie mogąc przekazać własnej koncepcji intelektualnej w kształcie własnej wizji artystycznej,posłużył się metaforą,bliskich sobie pisarzy. Prócz wspomnianej sytuacji cierpień dziecka typowo "dostojewski " charakter nosi scena,w której Goetz i Hilda ogłuszeni nieszczęściami sprowadzanymi przez każdy ich postępek,każdy krok,odmawiają sobie prawa do spełnienia miłości,nieludzko męczą się,szarpią."Szarpanina" to także pojęcie z "Braci Karamazowych". Katarzyna Iwanowna zakłamuje swoją miłość przez wzgląd na dążenie do niemal nieosiągalnej,przecież bezwzględnej sprawiedliwości i czystości. Goetz - bohater "Diabła i Pana Boga" - jest nieślubnym dzieckiem możnowładcy i plebejki,symbolicznym bękartem,który nie będąc zaangażowany po żadnej stronie,nie posiada żadnych hamulców etycznych i stara się realizować swoją bezwzględną wolność. I to jest również zapożyczenie - bękartem był przecież Smierdiakow u Dostojewskiego,bękartem był dokonujący czynu absolutnie wolnego Lafcadio z "Lochów Watykanu" i Bernard z "Fałszerzy" Gide'a. Jak zauważyli liczni komentatorzy - Goetz jest metaforycznie potraktowaną postacią współczesnego intelektualisty,który w wyniku różnych doświadczeń odrzuca wiarę w absoluty i uświadamia sobie potrzebę podjęcia konkretnej ludzkiej odpowiedzialności,w konkretnych warunkach historycznych,jest pewnego rodzaju "porte-parole " Sartre'a. Wydaje się,że również niektóre inne postacie sztuki mają swoje współczesne odpowiedniki,że Nasty - ideolog przyszłego państwa słońca, rządzonego przez lud,zdający sobie jednak sprawę z nieuchronności klęski zbuntowanego chłopstwa,świadomy dialektyki wydarzeń,konieczności historycznej - symbolizuje postawę marksistowską. Sojusz Goetza z Nastym można chyba zestawić ze ścisłym sojuszem,który zawarł Sartre z Francuską Partią Komunistyczną,właśnie gdzieś około roku powstania "Diabła i Pana Boga". Wreszcie Heinrich. Heinrich jest jedną z najciekawszych postaci sztuki. Stefan Morawski nazwał go swego rodzaju cieniem Goetza. Jego świadomość jest równie głęboka i bolesna,jak świadomość bohatera dramatu. Wynikiem długoletnich,wspólnych doświadczeń i podobnej świadomości egzystencjalnej był w tym samym roku 1951 - Sartre'a "Diabeł i Pan Bóg" i "Człowiek zbuntowany"Camusa. Heinrich nie potrafi wyciągnąć konsekwencji ze swojej świadomości,buntuje się tylko rozpaczliwie i bezsilnie. Heinrich uosabia chyba postawę Alberta Camus. Aktualność dramatu Sartre'a - bo przecież owe konflikty różnych postaw współczesnych są wciąż żywe-stanowi w dużym stopniu o jego wartości intelektualnej. Artystycznie nieprzekonywający,posiada on jednak jedną scenę kongenialną. Przed wkroczeniem do oblężonego miasta,w którym dokonać ma wielkiej rzezi mieszkańców,Goetz raz jeszcze usiłuje sprawdzić,czy Opatrzność nie przeszkodzi mu w zamiarach. Pragnie z Nią zagrać w kości i w razie przegranej odstąpić od oblężenia. Do gry sadza naprzeciw siebie upadłą kobietę,której ręką winien Bóg pokierować,jeśli zechce przeszkodzić zbrodni. Katarzyna wyrzuca tylko dwójkę i jedynkę:"Trudno ci teraz będzie przegrać" - powiada. Ale Goetz ma po chwili dwie jedynki. I wtedy Katarzyna krzyczy: "On szachrował,ja widziałam,on szachrował,żeby przegrać"; Można tę scenę odczytać w taki sposób: Opatrzność nie wkroczyła,Opatrzność nie istnieje albo jest okrutna. Ale można i inaczej: w jakiejś najgłębszej warstwie jestestwa Goetz okazał się jednak dobry,humanitarny(powie później,że zaraził się dobrem);ujawnił się ów "fakt moralny" w naturze ludzkiej,o którym pisał Sartre w eseju ogłoszonym po śmierci Camusa. A przecież "fakt moralny" Goetza nie jest niczym innym,jak pewnym pierwiastkiem transcendentnym człowieka, wyrazem siły dobra,działającej niezależnie od nas,a nawet często wbrew nam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji