Artykuły

Kandyzowane życie

"Dolce vita" w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Agata Tomasiewicz w serwisie Teatr dla Was.

"La dolce vita" u Felliniego to fraza wielce przewrotna. Można się było spodziewać, że duet Kowalski & Holewińska, nadając spektaklowi tak charakterystyczny tytuł, wykażą dozę podobnego sarkazmu w ilustrowaniu życia współczesnych elit. Choć korespondencja filmu i przedstawienia nie jest na pierwszy rzut oka czytelna, to jednak ogólny schemat został przeniesiony w sceniczne uniwersum. Może zdziwić tak akcentowana przez twórców inspiracja "Skowytem" i "Kartoteką", bo jeśli mamy na myśli wyłącznie warstwę tekstową, zachowały się one jedynie w formie szczątkowej. Ewokacja dzieł Felliniego, Ginsberga i Różewicza ma jednak zasadniczy cel - jest postawieniem tezy. Jakiej? Wystarczy uruchomić łańcuch skojarzeń i wyobrazić sobie, jakie hasła znajdowałyby się na fiszkach opatrujących wyżej wymienione utwory: upadek elit, bierność, marazm, strzaskany system wartości. A jak hasła przekładają się na rzeczywistość sceniczną? Otóż mamy zapędzoną kadrę kreatywną, wylęgarnię lemingów, tabuny bywalców wycierających kąty w każdym (rzekomo) godnym lansu lokum. Choć muszę przyznać, że w tym miejscu trochę trywializuję. Skala obserwacji twórców jest znacznie szersza.

I MARCELA CHWIEJNE DOM-INIUM

Marcel, zwany też Marcello (Wojciech Solarz) jest PR-owcem, którego głównym zmartwieniem zdaje się być własna "niekreatywność" i "nieefektywność". Marcel jest też PR-otagonistą, praktycznie cała akcja spektaklu rozgrywa się w jego mieszkaniu. Lokum reprezentują pionowe bloki, ustawione w ten sposób, by przypominały walące się kostki domina (nie bez powodu Marcel, szukając pomysłów do kampanii reklamowej, zaczyna jeden ze swych łańcuszków skojarzeń od: "dom-domino..."). Rewelacyjna scenografia Katarzyny Stochalskiej dynamizuje akcję - aktorzy skaczą po przechylonych blokach jak po platformach i wspinają się na te, które stoją sztorcem - lecz również współtworzy znaczenia spektaklu. Mieszkanie symbolizuje eskapizm Marcela; częściowo zawalone "mury" zwiastują porę skonfrontowania się z prawdziwym życiem. Trzydziestoparolatek tkwi w kleszczach, nie będąc w stanie podjąć żadnej wiążącej decyzji. Cóż, w sobotę partnerka namawia na ślub, dziecko czy choćby wspólne zamieszkanie, w niedzielę rodzice składają niezapowiedzianą wizytę i uzupełniają lodówkowe zasoby syna. Tylko z pozoru Marcel jest suwerenem w swoim dominium; niezależność ekonomiczna nie musi wiązać się z dojrzałością emocjonalną.

II DOLCE FAR NIENTE

W oku cynika rozdarcie Marcela zmienia się w kapryśne niezdecydowanie. Jak stwierdza Matka (Judyta Paradzińska), synek najpierw życzył sobie jabłek, później pragnął bananów, a na koniec żądał ananasów. Stwierdzenie, że postawa Marcella reprezentuje wyłącznie rozpędzony konsumpcjonizm byłoby zbanalizowaniem całego obrazu. Palące nienasycenie przekłada się na wszystkie sfery życia. Mężczyzna, podobnie jak jego filmowy pierwowzór, ma dziewczynę zwaną Emma. Postać grana przez Aleksandrę Cwen dąży do stabilizacji podobnie jak bohaterka Yvonne Furneaux, lecz w odróżnieniu od niej nie wyczekuje ukochanego w czterech ścianach, tylko wybywa na Maderę ze swoim znajomym (być może by sprowokować biernego partnera do powzięcia konkretnych kroków). Kobieta "od serca" nie zaspokaja jednak wygórowanych wymagań Marcela. W czasie nieobecności ukochanej odwiedzają go "kobieta od ciała", czyli brylująca w lokalnym światku Lena (Karolina Piechota), odpowiadająca filmowej Maddalenie, oraz kobieta "od ducha" - artystka Dolores (Arleta Los-Pławszewska), muza i krytyk twórczości Marcela. Trudno więc nazwać sytuację protagonisty "rozdarciem" - to próżniacze nienasycenie, niedążące nawet do aktywnego zaspokajania kolejnych pragnień. Mężczyzna jest bierny, "okazje" (jak choćby znajomości z interesującymi kobietami) odnajdują go same. Marcel pokornie wydziobuje ziarenka, jakie sypie mu wyjątkowo szczodry los. Słodkie próżniactwo, dolce far niente.

III WORK-IN-PROGRESS

Zatrzymajmy się nad pisarstwem Marcela. Jego powieść ma status wiecznego "work-in-progress" - pracuje nad nią od lat, lecz końca nie widać. Dolores nie przebiera w słowach, krytykując twórczość przyjaciela. Stronice wypełnia egocentryzm, coś, co mogłoby wypączkować w pogłębioną autorefleksję, lecz jak na razie zatrzymuje się na poziomie nudnawego ekshibicjonizmu, splątanych wynurzeń i egzystencjalnej obstrukcji. I choć scena rozmowy Marcela z Dolores to jeden z najgorszych momentów spektaklu, nieznośnie oczywisty i czasem pretensjonalny, to jednak przynosi istotną konkluzję - Marcello głosi, że niedojrzałość jest najważniejszą cechą jego pokolenia. Bohater powołany na kartach powieści jest niedojrzały, dlatego autor szybko zżywa się ze swoim porte-parole. Dolores twierdzi jednak, że nikt inny nie może identyfikować się z książkową postacią - każdy uprawia swoje poletko i nikogo nie interesuje cudza wiwisekcja. To intrygująca refleksja i myślę, że warto się jej przyjrzeć. Wszak Marcel, typowy reprezentant pokolenia karierowiczowskich trzydziestolatków, powinien być postacią, w której doświadczeniach łatwo można odnaleźć echo własnych. Tu warto jednak okrasić wywód odrobiną myśli socjologicznej: trudno jest mówić o wspólnym mianowniku danej generacji, skoro nie istnieje żadne kolektywne pokoleniowe doświadczenie - bo wspólnotowość tworzy się w sytuacji przełomu. Socjologowie dalej spierają się o wyróżnik pokolenia trzydziestolatków, który nie byłby jedynie wyróżnikiem metrykalnym. Być może o specyfice danej generacji będzie można wyrokować dopiero za kilkanaście lat. Wszystko na razie się krystalizuje. Work-in-progress.

IV PISZCZEK

Dlatego "Skowyt" Ginsberga, podarowany Marcelowi przez Dolores, ma zupełnie inną wymowę niż kilkadziesiąt lat temu. W tym świecie nie funkcjonuje już jako manifest buntowników i odszczepieńców. W słynnym zdaniu "Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem..." Marcel odnajduje cząstkę siebie i swoich znajomych, lecz zasadniczej zmianie podlega kontekst. Dzisiaj nie ma już przeciwko czemu się buntować, nie istnieją akty wywrotowe - bo każde zachowanie odbiegające od normy zostaje z miejsca rozgrzeszone. Beatnicy, znani ówcześnie ze swojego upodobania do narkotyków i pochwały wariactwa jako wywrotowości wobec społecznych norm, w spektaklu pojawiają się pod postacią Kajetana (Maciej Namysło) i Pauli (Izabela Gwizdak). Kajetan jest szefem Marcela, odwiedzającym jego mieszkanie będąc pod wpływem narkotyków. Bełkot szaleńca kończy się całkowitą utratą zmysłów. Główny bohater zostaje sam na sam z szesnastoletnią Paulą, kochanką chlebodawcy, będącą strawestowaną wersją anielskiej Paoli z filmu Felliniego. Rzecz jasna, nastolatka prowadza się z żonatym mężczyzną za "kieszonkowe". Czy można więc odnaleźć wspólny mianownik beatników i współczesnych? To nieskończoność różnic; nie ma już buntu, jest oportunizm. I jakaś doza lęku i ucieczki. Cienki piszczek wystraszonych życiem.

V KRÓLESTWO ZA AWATARA

Jest tu oczywiście miejsce na fantazmaty, awatary, produkty wirtualnej rzeczywistości. Czarującą Sylvię Anity Ekberg zastąpiła celebrytka Sylwia Bąk (ją również gra Karolina Piechota), paradująca w sukience z bananowym printem (coś nam mówi określenie "bananowy"?). Sylwia udziela wywiadu serwisowi Pudelek (Sylwester Piechura). Nawiązań ciąg dalszy: filmowa Sylvia zarobiła od chłopaka policzek za dobrą zabawę i rzekome rozpasanie - tutaj gwiazdka dostaje policzek od Pudelka reprezentującego polską zawiść. Za co...? Za dobrą zabawę oczywiście, bo w Polsce bogatym i szczęśliwym być nie wypada. Sylwia Bąk pojawi się również w pomyśle na kampanię reklamową dla banku, wlatująca do mieszkania na dywanie z banknotów i śpiewająca strofy o wolności (chyba nie muszę złośliwie podkreślać, że pieniądze i idee występują ze sobą w jednym rzędzie). Pokierujmy się ku kolejnemu poziomowi wirtualnej rzeczywistości - na scenie pojawia się Facebook (Łukasz Wójcik), odziany w niebieski garnitur, przedstawiający zblazowanemu Marcelowi bryk z życia jego znajomych (ergo: statusy, zdjęcia, linki, statusy, zdjęcia...). W tym miejscu dochodzi również do interakcji z publicznością. Marcel wraz z Facebookiem nawiązują dyskusję z kontem użytkownika - to jest, z osobami siedzącymi na widowni. Namiastka dyskusji faktycznie ma miejsce, choć i tak jest dość połamana (- "nosisz rurki!" -"nie, to są zwykłe spodnie!" -"a ja widzę, że to jednak rurki!" - i tak się kleci "rozmowa"). Oprócz Pudelka i Facebooka mamy jeszcze smutną, zdegradowaną telewizję, która jednak dzielnie serwuje płytkość reklamy i kalkę języka publicznej debaty.

VI SZUMNE ŻYCIE, SZAMPAŃSKIE

W filmie istotna jest postać intelektualisty Steinera, który nie wytrzymuje "brzemienia" mieszczańskiej stabilizacji - zabija dwójkę swoich dzieci, po czym kończy życie samobójczym strzałem. To nieprawda, że w spektaklu Kowalskiego nie ma śladu Steinera. W "Dolce Vita" mamy do czynienia z jego antytezą. Marcela zaczyna irytować prowizorka rządząca jego życiem. Podejmuje decyzję o przeprowadzce do Emmy i ślubie. Mimo błyskawiczności podjęcia wyboru, pobrzmiewa w głosie Marcela szczery ton, w który, może nieco naiwnie, ale da się uwierzyć. W tym punkcie twórcy serwują nam paradoksalną sytuację, bo o ile Marcello decyduje się na uporządkowanie swojego życia, o tyle jego rodzice odkrywają drugą młodość i decydują się na - nazwijmy to ładnie - "wyszumienie się". A więc pokoleniowy wężyk zaczyna podgryzać swój ogon. Matka wyjeżdża się wyszumieć, nomen omen, nad morze - dotychczas poświęcona Kinder, Küche, Kirche, nigdy nie była na wakacjach - zapraszając do towarzystwa niejakiego pana Sobiesława. Ojciec (Jacek Dzisiewicz) wylądował na wózku, ale wciąż wznosi toasty - za jedną, drugą i trzecią [!] nogę - i wmawia synowi, że "kobiety należy dmuchać ile wlezie". Co wprowadza Marcela w zrozumiałą konfuzję, bo trudno jest dojrzeć, skoro rodzice doświadczają takiego regresu.

VII WĘŻYK

Mamy więc pokoleniowy wężyk symboliczny, mamy też i wężyk dosłowny, czyli korowód bohaterów pląsających w rytm "Lambady" Kaomy. Ugrzecznione dreptanie niespecjalnie przypomina orgię z Felliniego (a tym bardziej z Pasoliniego, podpowiada wewnętrzny ironista). Patrząc na tańczącą grupę postaci, już nie jest tak łatwo wyrokować, że spektakl stanowi ilustrację wyłącznie niedojrzałych konformistów i karierowiczów. Taką wizję można wytłumaczyć w dwojaki sposób: albo twórcy nie wiedzieli, jaką grupę tak naprawdę sportretować, albo pokusili się o stworzenie panoramy całego społeczeństwa. Występuje przecież pokolenie starszych - Matka, "czerwona" szmata (jak ją nazywa mąż), orędowniczka szczęśliwej menopauzy, oraz Ojciec, bogoojczyźniany konserwatysta, najbardziej przerażony wizją homoseksualizmu i zniewieścienia swojego syna. Następne w kolejności jest pokolenie "dolce vita", a więc Marcel, Lena i Emma. Gdzieś pomiędzy rodzicami a trzydziestolatkami lawiruje sceptyczna Dolores, coraz wyraźniej kontestująca bierność i miałkość swoich przyjaciół. Wreszcie w korowodzie podrygują najmłodsi, tacy jak Paula - oni wyrzekają się wszystkich ideałów i nawet dobra zabawa przestała być już motorem ich działań. Znamienna jest finałowa wymiana zdań Marcela i Pauli. Reminiscencja z filmu - stojący nad brzegiem morza Marcello próbuje porozumieć się z Paolą. Szum fal zagłusza słowa dziewczyny; różnica pokoleniowa uniemożliwia komunikację. Z kolei w finale spektaklu słowa s ą - jest ich nawet zbyt dużo - lecz, o paradoksie, one jeszcze bardziej intensyfikują wzajemne niezrozumienie. Sam Marcel wyraźnie odczuwa swój brak ideałów, lecz dopiero zachowanie Pauli wprawia go w zwątpienie. Dziewczyna bez skrępowania umawia się z żonatym facetem, głosi mądrości o seksie z równolatkami, który kończy się przedwczesnym wytryskiem i żenadą w powietrzu, a na pytanie o plany na następny dzień recytuje litanię: szkoła-sprawdzian-piwko-powrót do domu. Następny dzień będzie wyglądał identycznie. Et cetera, ad infinitum. O ile pokolenie Marcela również doświadcza "dnia świstaka", o tyle w ich przypadku kołowrotek napędza ambicja. Młodsi już jej nie mają. Anielska Paula staje się Paulą szmatławą.

VIII WNIOSKI

W skrócie: "Dolce Vita" to portret bohaterów, którzy marzą o tym, by rzucać się na główkę z grani, ale de facto zawsze zabezpiecza ich jakiś ciepły bufor - znajomi, rodzice, stabilność finansowa. Mają swoje domy-dominia, w których się fortyfikują w obawie przed normalnym życiem i konsekwencjami wiążących wyborów. Trzeba przyznać, że wizja twórców nie jest odkrywcza, tekst Holewińskiej dość często popada w sztampę. Samemu opracowaniu dramaturgicznemu nie można jednak odmówić pewnej błyskotliwości. Wbrew pozorom, nawiązanie do dzieła Felliniego nie kończy się jedynie na naskórkowej inspiracji. Tutaj dokonano pewnej antytezy filmu. W latach 50. i 60., kiedy tworzono "La dolce vita", "Kartotekę" i "Skowyt", zepsucie dopiero zaczynało gęstnieć w powietrzu. W opolskim przedstawieniu jest już w zenicie i powoli zmierza ku samounicestwieniu. Chyba że przyszłość należy do osób pokroju Pauli. Tym już nie zostanie nawet kandyzowana skórka gorzkiego owocu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji