Artykuły

We Wrocławiu: Sztukmistrz z Lublina

Po "Kandydzie" (reż. M. Woj­tyszko, scena Teatru Polskiego) przebojem kolejnego sezonu we Wrocławiu okazał się "Sztuk­mistrz z Lublina" wystawiony w Teatrze Współczesnym w insce­nizacji Jana Szurmieja. Powieść I. B. Singera zaadaptował na użytek teatru Michał Komar. Powstało widowisko muzyczne o bardzo przejrzystej, wartkiej fabule, którego autorzy wykaza­li duże wyczucie sceny, kompo­nując przedstawienie o zmien­nym rytmie i kontrastujących nastrojach. Już pierwszy kwa­drans "Sztukmistrza" zaskakuje rozmachem i różnorodnością sce­nerii.

Główny bohater jest tu, w porównaniu z powieścią, bardziej oderwany od realności. Porusza się w świecie niezwykłym, ma­gicznym, teatralnym. W przed­stawieniu niemal zrezygnowano z realistycznego tła (opisywa­nych przez Singera małych mia­steczek i Warszawy). Pozostało tylko to, co bezpośrednio doty­czyło losów samego Jaszy i - najpierw jako przeciwstawienie, potem jako dopełnienie jego świata - piękna religijna obrzę­dowość żydowska.

Owa widowiskowa strona przedstawienia wrocławskiego została przez Jana Szurmieja zainscenizowana po mistrzowsku. Trudno oprzeć się nastrojowi radości, gdy chasydzi tańczą i - śpiewają podczas święta Purim i nie ulec poczuciu dziwnej tęsknoty wywołanej monotonnym i dźwięcznym śpiewem Kantora

(Zbigniew Kuźniar!). Zespół Teatru Współczesnego potrafił zagrać sceny śpiewane i tańczone zadziwiająco sprawnie jakby musical był jego chlebem powszednim. Zaskoczyli widzów znakomitą zręcznością Maciej Tomaszewski (Jasza) i Elżbieta Golińska (Nagda). Kuglarze z nich nie byle jacy, a Tomaszewski dokonuje sztuczek godnych prawdziwego cyrku. Jest przy tym urodziwy i ma wdzięk, a więc wymarzony odtwórca Singerowskiego Sztukmistrza. Może chwilami, w niektórych dialo­gach, jest powierzchowny. Zresztą w ogóle sceny dialogo­we są najsłabszymi fragmenta­mi przedstawienia. Po spraw­nych scenach zbiorowych, peł­nych naturalnej spontaniczności lub lirycznego skupienia, nagle te "nagie" aktorskie sytuacje bez muzyki, bogatej oprawy scenicznej, ruchu, nastrojowych świateł onieśmielają aktorów i momentami zamieniają w po­staci papierowe i schematycz­ne.

Sama rola Sztukmistrza jest z pewnością tyle atrakcyjna, co trudna. Z jednej strony jest to pełen wdzięku kuglarz, uwodzi­ciel i kpiarz, pewien siebie, ra­dosny i, lekkomyślny. Miłości w nim pełno, a także dobroci, ale pokory za grosz. Ten marzyciel i optymista żyje w nieustannym "zachwyceniu", tyle że nie w zachwyceniu Stwórcą, ale sa­mym sobą. Kocha kochać. I ta strona Jaszy, owa donżuaneria, została w teatralnej wersji "Sztukmistrza" dobrze ukazana. Ale jest w nim przecież także inny rys, stopniowa zmiana, przejście od zadziornego mierze­nia się z Bogiem (gdy Jasza kie­ruje się własną moralnością), przez próbę zdrady - zarówno żydowskiej wiary jak i włas­nych zasad - aż po pojednanie się z Bogiem i chasydzką wspól­notą. Inaczej niż w powieści, tutaj ta zmiana światopoglądów i życia Jaszy wynika głównie z poczucia przegranej i ciężaru winy, a nie z potrzeby pojed­nania z Bogiem i z innymi Ży­dami. Sztukmistrz w wykonaniu Macieja Tomaszewskiego nie przechodzi właściwie wewnętrz­nej ewolucji, jedynie reaguje - wrażliwie, to prawda - na przypadłości losu. Jest jakby zu­bożony o subtelną tajemnicę, o delikatne dotknięcie metafizyką.

Ale nie żądajmy może zbyt wiele. Miał to być efektowny mu­sical i to wystarczy. Na jego niezwykłość składają się przede wszystkim -sceny w synagodze, w czym zasługa zarówno inscenizatora, jak i aktorów (zwłasz­cza Zbigniewa Kuźniara i Elia­sza Kuziemskiego).

Przyznaję, że trudno mi zaak­ceptować w całości teksty pieśni autorstwa Agnieszki Osieckiej. Same w sobie poetyckie i mą­dre, wydały mi się w tym kon­tekście zbyt "inteligenckie", mo­mentami brzmiały pretensjonal­nie, aspirując - niepotrzebnie chyba - do filozoficznego ko­mentarza akcji. Być może, miały zastąpić nurt refleksyjny prozy Singera i tam, gdzie były prostsze, jak w "Piosence szaba­sowej", doskonale tę rolę spełnia­ły. Wspaniale, moim zdaniem, utrafił w klimat i styl "Sztuk­mistrza" Zygmunt Konieczny. Je­go muzyka jest melodyjna, a jednocześnie przenikliwie "drą­żąca", zawodząca, to znów ra­dosna, w momentach monotonii dziwnie niespokojna. Chwilami zdaje się wypełniać scenę-świątynię bez reszty.

Nie wiem, na ile wiernie prze­kazany został przez Jana Szur­mieja obraz żydowskich rytua­łów, a na ile stworzył on arty­styczną stylizację. Dla większoś­ci wrocławskich widzów jest to widowisko równie egzotyczne jak folklor Majów. O kulturze chasydów, którzy zamieszkiwali tereny przedwojennej Polski, ol­brzymia większość z nas nie wie zupełnie nic i dobrze, że możemy mieć jej mały odblask w tak efektownej postaci jak "Sztukmistrz z Lublina" we wro­cławskim Teatrze Współczes­nym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji