Artykuły

Maja Komorowska: "Dopóki mówię i gram - żyję"

- Mam poczucie, że kiedy spotyka nas coś bardzo trudnego, to jedyną radą jest pokonywać tę trudność następną sprawą, spotkaniem z następnym człowiekiem - uważa Maja Komorowska.

W poniedziałek w naszej redakcyjnej klubokawiarni w ramach cyklu "Film, muzyka, teatr w Gazeta Cafe" odbyło się spotkanie poświęcone książce "Pytania, które się nie kończą" (wyd. Mazowiecki Instytut Kultury i Czuły Barbarzyńca, 2014). Rozmowę z autorami: wybitną aktorką Mają Komorowską i krytykiem filmowym Tadeuszem Sobolewskim poprowadził Remigiusz Grzela.

Rozmowa z Mają Komorowską i Tadeuszem Sobolewskim

Remigiusz Grzela: "Pytania, które się nie kończą" to rozmowa o warsztacie aktora, o teatrze, jaki jest w człowieku, i o człowieku, jaki jest w aktorze. Książka odpowiadająca na pytania, w jaki sposób gra aktorska zdeterminowana jest życiem i co do życia przenosi się z teatru. Ale przede wszystkim to portret Mai Komorowskiej, malowany przez nią, ale i przez Tadeusza Sobolewskiego - z jednej strony krytyka, ale z drugiej, mam wrażenie, fana aktorki. Czy intuicja dobrze mi podpowiada?

Tadeusz Sobolewski: Chcę wytłumaczyć, kim jestem w tej książce. Kimś więcej niż fanem - jestem studentem. Ta książka mogłaby powstać dwa lata temu, z naszych wcześniejszych rozmów, ale pani Maja prowadziła je głębiej i głębiej. Pojawiały się kolejne pytania. Ponieważ chodziłem na przedstawienia do Akademii Teatralnej, które reżyserowała pani Maja, zauważyłem, że powoli wchodzę w rolę jej studenta. To dla mnie największy zaszczyt. Ktoś mnie zapytał, czy ta książka to wywiad rzeka? Odpowiedziałem: "Nie, jest czymś więcej". W wywiadzie rzece zadaje się intymne pytania, a intymne pytania są zwykle banalne. Pytania o życie, które jest banalne. W wielu takich książkach odpowiedzi są zmyślone. Punktem wyjścia było to, co usłyszałem od Mai Komorowskiej, kiedy robiłem z nią jubileuszową rozmowę dla "Wyborczej". Od 20 lat co kilka oglądam "Szczęśliwe dni". To przedstawienie się zmienia, aktorka się zmienia, my się zmieniamy. Pani Maja Komorowska odpowiedziała wtedy: "Winnie jest tym, co mówię o życiu". To był dla mnie początek. Pytałem o tajemnicę tworzenia postaci, o to, co Stanisławski nazywał pracą aktora nad sobą.

Dlaczego pani teraz się skrzywiła? Nie zgadza się pani?

Maja Komorowska: Żachnęłam się na banalność życia. Dla mnie życie jest wspaniałe. Nawet trudne, w ogóle nie kojarzy mi się z banalnością. Mam poczucie, że sztuka ściga się z życiem, w pewnych momentach wydaje się, że życie wygrywa. Ale zgadzam się z tym, co pan mówi o zmianie. Nazwałam to pejzażami wewnętrznymi. Te pejzaże się zmieniają, ludzie się zmieniają, ja się zmieniam.

Już przy okazji wcześniejszej książki, "Pejzaż", napisanej wspólnie z Barbarą Osterloff, wyznała pani, że wszystko już pani powiedziała, że nie ma sensu udzielać nowych wywiadów. Co było motorem dla książki "Pytania, które się nie kończą"?

M.K.: Panie Tadeuszu, czy może pan najpierw odpowiedzieć?

T.S.: W tej książce rozmawiamy o pani rolach, ale wiele miejsca zajmują w niej rozmowy o Winnie ze "Szczęśliwych dni" Becketta i Sarah Bernhardt ze spektaklu "Mimo wszystko" w Teatrze Współczesnym. Okazuje się, że i Sarah Bernhardt, a zwłaszcza Winnie mają na wszystko odpowiedź. Winnie, najpierw przysypana piachem do pasa, później po szyję, dalej wita nowy dzień. "Witaj boskie światło" - powtarza to codziennie, ten rytuał nigdy się nie kończy.

M.K.: Dopóki mówię, dopóki gram - żyję. Mam poczucie, że kiedy spotyka nas coś bardzo trudnego, to jedyną radą - nie mam innej - jest pokonywać tę trudność następną sprawą, spotkaniem z następnym człowiekiem.

T.S.: Zrozumiałem, że to jedna z zasad, którymi kieruje się pani w życiu. Zaprzęgać wszystko do swojego trwania, nawet przeciwności. Przecież w czasie prób w akademii zwichnęła pani rękę. Od pani asystentek wiem, że u lekarza na korytarzu zajmowała się pani przymierzaniem, jak z tą ręką zagrać Winnie. Więc ta Winnie zaprzęgała panią. Były jeszcze inne okoliczności, bardziej dramatyczne, które pani zaprzęga do życia. Rozmawiając z panią, nie tyle znalazłem się za kulisami teatru, co w samej duszy aktora. W pewnym momencie miałem poczucie, że pani nie chce się rozstać z tą książką, żebyśmy dalej mówili.

M.K.: Te ostatnie lata były dla mnie bardzo trudne. Były choroby, operacje, odchodzenia. I wydaje mi się, że pan ma rację - Winnie znalazła sposób, nieomal daje mi lekcję. Jest zaraźliwa z tym swoim "póki mówię, to żyję".

Wspomniał pan, że Maja Komorowska niejako nie chciała tych rozmów zamknąć.

M.K.: Miałam opór, nie byłam gotowa na książkę. Ale kiedy przestałam uczyć w Akademii Teatralnej, pomyślałam, że warto ją opublikować, że może się przydać studentom, którzy przyjdą do szkoły, w której już nie będę uczyła. Gdybym nie była u Grotowskiego, gdybym wcześniej nie zaczęła zadawać sobie różnych pytań, to też nie wiem, czy miałabym taką potrzebę nazwania. Bo moja determinacja polega na tym, żeby te pytania zapisać i spróbować coś nazwać.

Skąd pani decyzja o odejściu z Akademii Teatralnej?

M.K.: To jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Moja mama zawsze mówiła: "Dziecko, trzeba wiedzieć, kiedy wyjść". Po prostu czułam, że już nie. Moje życie jest wypełnione, dużo spraw mnie interesuje, nie tylko bycie na scenie i bycie pedagogiem. Dobrze zrobiłam.

Jest taka anegdota: dwoje starszych ludzi wchodzi po schodach. Zatrzymali się na dłużej na półpiętrze. I on pyta: "Kochanie, ale czy my wchodzimy, czy schodzimy?". W końcu można mieć poczucie, że to jednak schodzenie. Na pewno będę próbowała podfruwać, bo pytania są motywacją.

Z kim, z którymi reżyserami pani frunęła najbardziej?

M.K.: Miałam wielkie szczęście pracować z wybitnymi reżyserami. Na pewno jednym z pierwszych lotów, w dosłowny sposób, była "Stara kobieta wysiaduje" Jerzego Jarockiego, gdzie przecież latałam na żyrandolu i mówiłam: "Wszystko jest do kochania. Gamoni można kochać". A potem była "Końcówka", gdzie grałam starego Hamma w reżyserii Jerzego Krasowskiego. Potem był Erwin Axer, który robił Bernharda. Myślę, że gdybym nie była u Jerzego Grotowskiego, to dzisiaj może nie umiałabym tak poszukiwać. Mnie się po prostu wydawało, że muszę być mu wierna i że muszę ciągle coś udowadniać. Potem, po przerwie, pojawił się Krystian Lupa. Dał mi Marię w "Wymazywaniu" i taniec w "Sztuce hiszpańskiej" Yasminy Rezy. Grając Marię, byłam na bosaka, miałam rozpuszczone włosy, uwierzyłam, że Lupa cofnął mnie w czasie. To był jego wspaniały dar.

Zaskoczyła go pani tańcem w sztuce Rezy?

M.K.: Mówiłam mu, że muszę zatańczyć. Odpowiedział: "Oczywiście, ale jaki taniec?". "No, jak to? Hiszpański". Uczyłam się flamenco. To były moje loty. Czy też próby lotów.

T.S.: Podpatrzyłem u pani Mai pewną metodę. Na początku pani Maja, która uchodzi za osobę roztargnioną, zarzuca sieci, rzuca bardzo dużo różnych pomysłów. To szaleństwo po prostu. A potem wchodzi świadomość i to wszystko zbiera. Zaczyna się rygor i musztra.

Jest coś takiego jak metoda Mai Komorowskiej?

M.K.: Wolałabym nie. Moi studenci wiedzą, że najpierw jest myśl, a potem myśl ciągnie emocje. A często jest odwrotnie, że coś gramy, coś przeżywamy, tylko że nie bardzo wiemy co.

Któryś z pani studentów mówił, jak zwróciła mu pani uwagę: "Patrzysz na mnie, ale na mnie nie patrzysz"?

M.K.: Studenci podarowali mi na moje 50-lecie księgę moich różnych powiedzeń. Teraz do nich wróciłam. Np. "Dwa w pamięci". Mówiłam: "Graj, a to dwa w pamięci to jest...". Moja ukochana studentka i asystentka Julka Kijowska grała wspaniale, prawdziwie. Powiedziałam jej wtedy: "Dobrze, to tej prawdzie załóż jakiś kapelusz. Ta prawda jest, ale ubierz ją. Daj jej fantazję". Mam nadzieję, że nie zaszkodziłam studentom. Byłam bardzo pracowita przez te lata, a że miałam wspaniałych mistrzów, mogłam się dzielić. Grotowski powiedział, że spontaniczność i dyscyplina się nie wykluczają, wręcz przeciwnie - potęgują to, co chcemy powiedzieć.

Na koniec chciałabym jeszcze powiedzieć o widowni. Krystian Lupa mówił czasami, że widownia to jest kontra. Dla mnie jest darem. Widzowie mnie nieodmiennie wzruszają. Myślę o nich. Zapraszam na spektakle ludzi, których spotkałam w metrze, w autobusie ktoś zapiął mi płaszcz, bo miałam rękę chorą. Mam grube zeszyty z nazwiskami i kontaktami do tych osób. Przychodzą do teatru i zaczyna się od nowa. Co dalej? Co się jeszcze uda? Zobaczymy.

Film, muzyka, teatr w Gazeta Cafe

Od siedmiu lat zapraszamy naszych czytelników na spotkania w siedzibie "Wyborczej" poświęcone wydarzeniom kulturalnym i ważnym postaciom warszawskiej sceny kulturalnej. Najbliższe - z rosyjskim reżyserem i dramatopisarzem Nikołajem Koladą - odbędzie się 30 października (czwartek) o godz. 19. Wstęp wolny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji