Artykuły

Szable i depilatory

CO jakiś czas teatr zadaje py­tanie, w jaki sposób należy dziś wystawiać Fredrę. Otóż należy wystawiać go... różnie. Ważne, by nie zapominać, iż hrabia Alek­sander pisał komedie, czyli, jak się to mówi, do śmiechu. Przypomi­nam o tym pół żartem, pół serio, bo dyskusja na temat miejsca Fredry w nasyconej romanty­zmem i martyrologią kulturze pol­skiej sprawia czasem wrażenie ciągniętej za uszy. W programie szczecińskich "Dam i huzarów" też jest ślad tego patrzenia na au­tora "Zemsty": fragment, skądi­nąd świetnej, książki J.M. Rym­kiewicza. Mający się wszakże ni­jak do spektaklu we Współcze­snym. I bardzo dobrze.

Bo to jest komedia "damsko-męska", bez ambicji mówienia o Polsce i Polakach, rzekłbym: ponadkulturowa. Tak zresztą jak i sportretowana w niej formacja ka­waleryjska - huzarzy, srebrem sza­merowani, dziarscy, austro-węgierscy, żołniersko-operetkowi. Kto wie, może i nie bez kozery o huzarach, a nie ułanach pisał tu Fredro, może umykał tym sposo­bem stróżom narodowych mitów?

Cokolwiek by zresztą rzec na ten temat, "Damy i huzary" nie dają okazji do inscenizacyjnych nadkomentarzy, tu trzeba się po prostu zmierzyć z widzem i jego oczekiwaniami wobec komedii. I to mającej tonację farsy. Spraw­dzianem, że się udało, jest żywy, szczery śmiech. Na tym spektaklu widzowie śmieją się często.

"Damy i huzary" gościły już na scenie szczecińskich teatrów. Dwukrotnie wystawiał je Gruda, w 1962 i 72 r. Za drugim razem - w scenografii Banuchy. W przed­stawieniu Majora też Banucha jest scenografii autorem. Porów­nania? Przedstawienie Grudy to­czyło się w scenerii surowej, przy­pominającej końską ujeżdżalnię, teraz też wprowadził Banucha kozła gimnastycznego na scenę. Peł­ni on wielofunkcyjną i wielo­znaczną (erotycznie) rolę konia, równie chętnie dosiadanego przez huzarów, co i przez damy. Tym razem jednakże surowość wnę­trza, w którym toczy się akcja, zo­stała ocieplona: bielą ścian, ażu­rem nie wykończonego dachu, śla­dami męskiego, zawstydzonego sobą domatorstwa (huzarzy pielęgnują rośliny doniczkowe).

Bo też Ryszard Major nie po­traktował poważnie konfliktu płci, stanowiącego kanwę sztuki, szyb­ko okazuje się on tylko pozorem - tak zresztą jak u Fredry - grą, konwencją obyczajową. Inwazja bab na koszary? Owszem, ale ko­szary są na tę inwazję podatne. Może i tęsknią za nią podświado­mie? Prawdę mówiąc, ten element przedstawienia, podskórny, nienachalny, mnie osobiście bawił najbardziej. Krył się w nim ton ła­godnej, serdecznej drwiny, z jaką w tej sztuce potraktowani są męż­czyźni. Chroniący w huzarskich przyjaźniach tęsknotę za innym życiem, inną bliskością.

Ale też siła przedstawienia, je­go żywy kontakt z widzem, na czym odmiennym się tu zasadza. Major strzela wszelką możliwą amunicją komediową. Stosuje styl "Kabareciku" (jeśli tzw. kupa wpa­da na kupę, najlepiej trzy razy z rzędu, wiemy już, iż stoi za tym Olga Lipińska) i tak modny ostat­nio w teatrze efekt "obcości", tj. mrugnięcie okiem do widza: już w pierwszej scenie Rotmistrz (Jacek Polaczek) usiłuje szablą otworzyć puszkę, a Porucznik (Mateusz Bejger) goli się elektryczną maszyn­ką. Tych efektów nie brak i póź­niej: Zuzia (Beata Zygarlicka), słu­żąca jednej z pań, obnosi z wdzię­kiem "damy z PGR-u" wielkie gu­miaki, a upiększa łydki używając depilatora. Reżyser oraz jego ak­torzy nie cofają się też przed szar­żą - pisk i zgiełk potęgowane są tym bardziej, im bardziej się wi­dzom wydaje, że więcej to już... "nie uchodzi, nie uchodzi!" (a pro­pos: udał się Kapelan Zbigniewowi Witkowskiemu). Wielość komediowych chwytów i swoboda, z jaką są używane, mają nam uświa­domić, że ta zabawa jest pod ar­tystyczną kontrolą.

I ja się bawiłem, i ja docenia­łem ową kontrolę, ale, przyznaję, że farsowa ofensywa zaczęła mnie z czasem trochę nużyć. Toteż wo­lałem na przykład indywidualne podchody dam - energicznej i "kobieciastej" na przemian Pani Orgonowej (Nina Grudnik), ostrej Pani Dyndalskiej (Iwona Kowal­ska) czy frenetycznej i przebiegłej zarazem Pani Anieli (Grażyna Ma­dej) - niż ich ataki en bloc. W nie­których momentach odnosiłem skądinąd wrażenie, iż tempo dyk­towane jest ponad możliwości szarżujących oraz walor i sens da­nej sceny (np. gdy Major, grany przez Adama Zycha - wprost gi­nie pod masą kobiecych harpii, biorących go "na łzy i czułość").

Trzeba jednakże przyznać, że Major (reżyser, nie postać ze sztu­ki!) ma wyczucie stylu i zręcznie żongluje konwencjami: ich zde­rzenia są śmieszne i pomysłowe. W niektórych scenach osiąga też lekkość i widoczny wdzięk; udaje się mu np. coś, co udaje się rzad­ko: ożywienie tracącego myszką romansu Porucznika i Zosi (Ka­tarzyna Bujakiewicz). Scena rozstania z zapłakaną, wiercącą się w stu pozach na kanapie Zosią (ach, jak taktownie i zabawnie zmienia Edmund miejsce, z któ­rego do niej przemawia, byle tyl­ko nie przemawiać do... wypiętej pupy) czy subtelnie sparodiowa­na pierwsza "rozmowa kochan­ków", to są w tym spektaklu smaczki w najlepszym gatunku. Podobnie zresztą jak scena mię­dzy Majorem a Zosią. Zabawna, ale i zaskakująco liryczna (m.in. dzięki muzyce Stalmierskiego); re­żyser, chcąc jej ująć sztucznej kon­wencji, czyli "mówienia na stro­nie", zdecydował, by "myśli" oboj­ga bohaterów płynęły z magneto­fonu, spoza sceny. To może się wydawać nie mniej sztuczne niż szept ku publiczności, ale daje spotkaniu tej pary okazję do rze­czywistej gry psychologicznej, do ujawnienia ich nadziei i lęków. Ryszard Major traktuje zresztą Majora ze sztuki z wyraźną sym­patią, szuka w jego postaci wąt­ków, które pod nutą komedii kry­ją parę drobnych prawd na temat życiowej dojrzałości.

Zych odwdzięcza się reżysero­wi za tę szansę na stworzenie ro­li. Jego Major jest twardy, za­bawny w kontaktach z siostrami, ale też zaskakująco delikatny we­wnętrznie. Pełna, udana rola. A że wsparta przez wojakowatego, acz skrytego Rotmistrza i resztę hu­zarów (Grzegorz - Robert Gondek, Rembo - Wiesław Orłowski) - trzeba przyznać, że mizoginizm Fredry święci tu triumf większy niż babska ofensywa. Zakończo­na zresztą połowicznym sukce­sem.

Mówiąc zaś poważniej: cały spektakl wart jest oklasków. Bo choć nie każdy element rozpę­dzonej farsy budzi me uznanie, to przecież całym przedsięwzięciem udało się udowodnić, że Fredro bawić może szczerze, a i drobnych wzruszeń potrafi dostarczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji