Artykuły

Mordercza uczta

Teatr Dramatyczny w pełni lata odważnie wystąpił z nową premierą: była to nowa sztuka Andrzeja Wydrzyńskiego "Uczta morderców",z podtytułem "tragedia buffo z trucizną w kawie". Ktoś,kto tak tytułuje swój utwór,z miejsca naraża się na tysiąc złośliwych dowcipów,z których jeden wybrałem na nagłówek mojej recenzji. Zresztą,nic łatwiejszego jak złośliwości i dowcipy,jeżeli do tytułu sztuki Wydrzyńskiego dodać jej treść,pełną fatalnych pomyłek i nieprawd, niesmacznych pomysłów i żenujących żartów. Trucicielskie wady sztuki Wydrzyńskiego skłaniają jednak również do kilku uwag serio,i temu chciałbym się poświęcić.

Te uwagi dotyczą problemu współczesnego dramatu obyczajowego. Swego czasu kilku znanych krytyków podjęło obronę tego gatunku nakłaniając dramaturgów do pisania sztuk obyczajowych. Rezultaty są jak dotychczas na ogół kiepskie. Faktem jest,że ogromna problematyka zmian zaszłych w obyczaju i moralności społecznej leży odłogiem. Wszyscy wiedzą o co chodzi,publicystyka wałkuje te sprawy na łamach wszelkich istniejących gazet - a teatr milczy. Cóż robić - zmieniły się nie tylko obyczaje,ale takie czasy i gusty,a wśród nich i literatura. Ukształtowane i znane konwencje dramatu obyczajowego,powstałe w zamkniętej dawno epoce, jakoś do nas nie pasują. Dramaturgia broni się przed traktowaniem na serio tak zwanych "życiowych" historii, bowiem czuje ich fałszywość,ich niezdolność przekazania prawd ogólnych,do których tęskni teatr. Awangardowy Ionesco zaprawia swoje sztuki obyczajowe ironią i nadrealizmem. U nas celował w tym Witkacy,przedwojenny dramaturg,filozof i dziwak. Tymoteusz Karpowicz,autor granej niedawno sztuki "Studnie",broni się,mieszając "samo życie" z poezją. Poza tym obronną ręką wychodzą czasem z impasu komediopisarze, rezygnując jednak z wyższych lotów. Co w tej sytuacji robi Wydrzyński? Najgorsze: miesza dramat obyczajowy serio z kiepską farsą,co się zwykłym trybem rzeczy,wywraca,jedno o drugie. Jakby ktoś sam podstawił sobie nogę. W efekcie okazuje się,że przyszliśmy do teatru po to,by zaobserwować, jak z nas robią tak zwanego "balona". "Po co było to wszystko?" - pada pytanie w końcu sztuki. No właśnie? "Tylko kawa była prawdziwa" - powiadają aktorzy,trzymając w rękach filiżanki napełnione wonną mokką. To nas nie satysfakcjonuje,myśmy tej kawy nie pili,chyba że ktoś sobie kupił na dole w bufecie.

Historia jest następująca; jest rodzina,złożona z ojca,matki,córki(znudzona młoda rzeźbiarka,"przedstawicielka współczesnej młodzieży"). Oprócz nich Hania,pomoc domowa oraz redaktor Lucjan starający się o córkę i chuligan Robert,który zjawia się ścigany przez milicję. W rezultacie przeróżnych perypetii okazuje się,że: głowa rodziny ma dziecko z Hanią; Robert jest także jego synem; ten nie wiedząc o tym kocha się we własnej siostrze rzeźbiarce;ta natomiast zachodzi w ciążę z Lucjanem,który w dodatku jest jej prawdziwym ojcem. Do momentu odkrycia tego kazirodztwa prawie wszystko dzieje się naprawdę,padają bardzo poważne sformułowania,bohaterowie utworu poważnie rozwikłują życiowe komplikacje odkrywając nam swoje skomplikowane charaktery. I doprawdy szkoda,że autor nie dotrwał z podniesionym czołem do końca w tym tonie. Otrzymalibyśmy historię wprawdzie płaską,nudną i nieprawdziwą,ale przynajmniej zamiar byłby szczery. A tu nagle ciężar tej rzekomo współczesnej obyczajowości okazał się widać zbyt duży,bo właśnie od tej chwili sztuka w dobrym tempie i zupełnie innym,farsowym tonie rozpada się w drzazgi aż do zupełnego końca. Kończy się bez wniosku. A było "serio". Więc po co to wszystko?

Oczywiście równie dobrze mogła to być farsa od początku. Ale decyzję powinien podjąć autor odpowiednio wcześniej. Teatr,a zwłaszcza reżyser Wanda Laskowska i aktorzy - robili co mogli z wielkim nakładem swoich rzeczywiście doskonałych umiejętności. Więcej i lepiej nie mogli. Reżyseria była ogromnie subtelna i kulturalna. Gdzie trzeba było wyciszyć nazbyt natrętny dowcip tekstu,tam było wyciszone,gdzie trzeba było nieco ironii i dystansu - tam znalazły się odpowiednie środki. Podobnie aktorzy: Wanda Łuczycka,Czesław Kalinowski,Wojciech Pokora i Jerzy Magórski - delikatnie próbowali przekazać to,co dawało się ocalić. Najwdzięczniejszą rolę miała Barbara Krafftówna(Hanka)i zagrała znakomicie,z wielkim wdziękiem i dowcipem. Najbardziej zaś niewdzięczną - rolę Alicji,młodej rzeźbiarki - debiutantka na deskach teatru Dramatycznego,tegoroczna absolwentka szkoły teatralnej,Elżbieta Czyżewska. Ta rola jest tak banalna,że ani ugryźć. Ona jedna nie mogła sobie pozwolić na żarty,ona jedna musiała być prawdziwa od początku do końca - prawdziwa w nieprawdziwej sytuacji! - bo w przeciwnym wypadku wszystko padało beznadziejnie. Przecież dopóki sztuka była tragedią,była jej tragedią,a kiedy przestała nią być - to nie dla niej:ona leżała otruta na deskach sceny,z dzieckiem własnego ojca w żywocie. Czyżewska zniosła ten dopust z wielkim talentem. Jej debiutanckie szczęście,że w tak dobrym towarzystwie aktorskim i w tak dobrym - zwykle - teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji