Artykuły

Krystian Lupa: Zarażam Bernhardem

- Bernhard obserwuje mechanizmy związków kultury i polityki, to, w jaki sposób artyści są współwinni ignorancji polityków - mówi Krystian Lupa, który na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu pokaże "Wycinkę" według powieści słynnego Austriaka - rozmowa z reżyserem przed dzisiejszą premierą.

Powieść Bernharda wywołała w Austrii skandal - w postaci gospodarza przyjęcia, strasznego mieszczanina i niespełnionego artysty Auersbergera, rozpoznał się kompozytor Gerard Lampersberg i wytoczył pisarzowi proces o zniesławienie, przez co "Wycinkę" obowiązywał zakaz sprzedaży. Ale powieść to brutalny atak wymierzony w całe współczesne elity artystyczno-intelektualne. Na kolacji u Auersbergerów spotykają się uznani literaci i aspirujący młodzi artyści, zaś wisienką na towarzyskim torcie ma być aktor wiedeńskiego Burgtheater opromieniony sukcesem po roli w "Dzikiej kaczce" Ibsena. Bezlitosnym obserwatorem obnażającym miałkość świadomości zgromadzonych, cynicznym krytykiem śledzącym proces, który jego dawnych przyjaciół zamienił w snobów, jest bezimienny narrator, który u Lupy staje się Bernhardem. W swoim monologu, obsesyjnie zapętlającym się wokół dusznego klimatu Wiednia i upadku etosu bohemy, rozdaje razy wszystkim uczestnikom spotkania, nie oszczędzając siebie.

***

MAGDA PIEKARSKA: Czym wrocławska realizacja "Wycinki" będzie różniła się od spektaklu, który wyreżyserował pan w Grazu?

KRYSTIAN LUPA: To się okaże w spotkaniu z publicznością. Na razie to work in progress. Ta materia odsłania przed nami kolejne korytarze. Nie chcemy tracić tej okazji i idziemy w nie.

Napaliłem się, żeby zrobić "Wycinkę" w Polskim, bo Bernhard porusza problemy, które nagle stały się w Polsce porażająco aktualne. Wrocławska inscenizacja wymagała pewnych zmian - obsesja austriacka Bernharda nie nadawała się do przeniesienia tu w skali 1:1. Ogłuchlibyśmy od tego Wiednia, od tej Austrii i nie dostrzegliśmy kwestii, które mają bardziej uniwersalny wymiar. Co więcej - taka wizja uspokoiłaby nas złudnym przekonaniem, że to wszystko dzieje się gdzieś daleko od nas. Dlatego Burgtheater stał się Teatrem Narodowym.

Warszawskim?

- Tu nie ma bezpośredniego wskazania, czy chodzi o Narodowy Stary Teatr czy Teatr Narodowy w Warszawie, gdzie na co dzień gra Jan Frycz, który u nas jest gościem artystycznej kolacji wydawanej przez mieszczan pretendujących do miana intelektualnej elity. To może być też zupełnie inna scena. Dotyczy to raczej histerycznego dyskursu w Polsce na temat narodowej sceny i jej powinności. Jak ona się ma do teatru poszukującego, teatru tradycyjnego, teatru środka.

U Bernharda czytamy: "W Wiedniu burzy się zawsze to, co najlepsze Obojętne, czy chodzi o budynek czy o szczególnie piękną albo udaną instytucję, wiedeńczycy nie spoczną, póki ten budynek czy instytucja nie zostaną zburzone". Trudno tu nie dostrzec zderzenia z ostatnią awanturą wokół Polskiego.

- Na ostatnich próbach to zderzenie wydało mi się dojmujące. Wcześniej nie próbowaliśmy nawiązywać wprost do rzeczywistości tu i teraz, do zjawisk chwilowych, żeby nie wyczerpywać w ten sposób naszej energii i siły tekstu. Bardziej interesowało nas to, jak Bernhard mówi o prowincjonalności Wiednia, tłumacząc, że nie chodzi mu o miejsce geograficzne, ale o stan duszy, kompleks, budowanie fałszywego wyobrażenia środka. Tak jak to się robi we Wrocławiu, za chlubę poczytując sobie np. kupno zdjęć Marilyn Monroe. To uniwersalna właściwość - równie dobrze jak we Wrocławiu można być prowincjuszem w Nowym Jorku. I chyba nie ma takiej metropolii, która byłaby od tego wolna. Penetracja tego tajemniczego stanu duszy jest w "Wycince" interesująca.

Dlaczego tajemniczego?

- Bo ukrywanego, wypieranego. My wszyscy chcemy przecież być tacy światowi! Nikt nie myśli o sobie jako o prowincjuszu. Problem polega na tym, że świat utożsamiamy z własnym pępkiem. Ale równie interesująca jest w "Wycince" obserwacja mechanizmów i procesów dotyczących związków kultury i polityki, tego, w jaki sposób artyści są współwinni ignorancji polityków.

"Wycinka" to aktualny atak na elity intelektualne?

- Jak najbardziej. Tu nic się nie zmieniło - źle ulokowane ambicje, egocentryzm związany z lękiem porażki, tak silny u artystów, sprawiają, że wchodzą oni w oportunistyczne kanały. A naszą rolą jest ucieleśniać marzenie o czymś, czego nie ma! Tymczasem często niezauważalnie dla nas samych z obawy o własny los, ze strachu przed przegraną, zaczynamy całować w rękę kogoś, kim przed chwilą pogardzaliśmy za jego ignorancję. I to od niego właśnie otrzymujemy świadectwo, że jesteśmy artystami.

Dojrzałość jest niebezpiecznym okresem w życiu artysty - bo staje się czasem kompromisów. Los artysty jest chwiejny i niepewny - zawsze pełnił funkcję nadwornego błazna, co prowokuje pewien rodzaj prostytucji, z której politycy chętnie korzystają, podnosząc swój prestiż. Powstające ad hoc nowe kryteria mówiące, co jest wartościowe, zaczynają obowiązywać i tworzą nowe kanony, całkowicie zafałszowane. Bernhard nie był w stanie się z tym pogodzić, był chorobliwym nonkonformistą, walczącym, bezpardonowym, nieubłaganym, co mu się w ostatecznym rozrachunku opłaciło.

Bernhard jest wobec artystów bezlitosny. Czy to trudne doświadczenie - mierzyć się z takim odbiciem w lustrze?

- I ryzykowne. Aktorzy docenili to jako szansę, ale zmagali się z tym z trudem. Także dlatego, że wizja Bernharda jest tak zaraźliwa, że niezwykle trudno jej nie ulec. Aktorzy poddają się jej do tego stopnia, że rzucają swoje postaci na żer widowni.

U Bernharda granica między szyderstwem a rozpaczą człowieka, który zdaje sobie sprawę z tego, jak upływ czasu wykoślawia rzeczywistość wokół niego, jest bardzo cienka.

- Na pewno jestem daleki od postrzegania Bernharda jako totalnego negatywisty. Wydaje mi się, że impet jego głosu, z całą bezczelnością, arogancją, ale też wolą życia, władzy i marzycielstwem, gotowością dania własnej krwi w każdej chwili - jest ożywczy. Bernhard zawsze tak na mnie działa ze swoim totalnym poczuciem humoru, dziwnym, zarażającym. W Austrii ukuło się powiedzenie "zarazić się Bernhardem" - to jak pod hipnozą przyjąć gotowość do przewrotności, postrzegania świata, jak w Tarocie, z pozycji wisielca, gdzie wszystko jest odwrotnie, niżby się mieszczuchowi, czyli nam, wydawało. Tak jak to robi Bernhard - bo to on jest narratorem w moim spektaklu. Piotr Skiba wchodzi w jego buty - dosłownie, bo wczoraj przyjechały z Austrii buty pisarza, w których aktor wystąpi.

Ale też destrukcja, która dotyka naszej duszy i naszych marzeń, jest ważnym elementem tej opowieści. Uważam "Wycinkę" za arcydzieło, bo pokazuje archetypiczną sytuację - artystyczna kolacja, spotkanie po latach, zaproszenie gościa, którego gospodarze mają niby dowartościować, przyjmując do swojej sekciarskiej społeczności, a być może to przez niego chcą zostać przyjęci.

Żeby aktorzy mogli to zagrać, te postaci nie mogą być kukiełkami z Bernhardowskiej perspektywy. Robiliśmy wszystko, żeby dać im własne narracje. I żeby były one polemiczne wobec Bernharda. Wykorzystaliśmy tu m.in. dwóch młodych pisarzy, w powieści pozostających całkowicie na marginesie, wyśmiewanych za głupotę. Oni, owszem, chichoczą, ale gdyby im się przyjrzeć gdzie indziej, poza sytuacją, która ich upupia, moglibyśmy się dogrzebać czegoś więcej. Przecież Bernhard mówi: byłem kiedyś jak oni. I jego pewnie też postrzegano jako takiego kretyna. Zrobiliśmy tu eksperyment alternatywnej narracji tych młodych pisarzy, która pojawi się już w teatralnym foyer.

To zresztą ciekawa kwestia - czy Bernhard pozostałych uczestników kolacji postrzega już zdeformowanych, czy sam ich deformuje? Bo co by było, gdyby nie sprowokował ich swoim kuriozalnym postępowaniem, ostentacyjnym bojkotem? Nie obudziłby w nich diabła, który w miarę wypitego alkoholu zaczyna hulać, sztafetowo przechodząc od jednej do drugiej osoby. To odbywa się w dniu pogrzebu Joany, przyjaciółki głównego bohatera, marzycielki, która popełniła samobójstwo. I nas wszystkich oskarża o zdradę marzeń. Jej przedstawicielem, oskarżycielem w jej imieniu staje się Bernhard. To wszystko składa się na arcydzieło pokazujące całą komplikację relacji ludzkich w sytuacji skrajnego zakłamania.

***

KRYSTIAN LUPA - reżyser, dramaturg, jeden z najwybitniejszych twórców teatralnych w Polsce, znany z wnikliwych interpretacji twórczości Thomasa Bernharda. Absolwent reżyserii na krakowskiej PWST, związany w przeszłości z jeleniogórskim Teatrem im. Norwida i krakowskim Starym Teatrem, od kilku lat współpracuje z wrocławskim Polskim

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji