Artykuły

Świąteczne Eurocity do Casablanki

"EuroCity" ("Z Przemyśla do Przeszowy") w reż. Andrzeja Łapickiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Rozstania na dworcu to klasyka kina. Andrzej Łapicki swoje pożegnalne przedstawienie osadził więc w poczekalni, gdzie Fredrowskie postaci zmieniają się w gwiazdy starych filmów. Podróż "Eurocity" staje się sentymentalną wycieczką w przeszłość. Widać było rękę mistrza

W sztuce Fredry zaciągająca szlachta ze Wschodu i mieszczanie z Galicji spotykają się w dworcowych poczekalniach podczas podróży z Przemyśla do Przeszowy. W inscenizacji Łapickiego fredrowskie postaci przeistaczają się w gwiazdy "Starego Kina". Karol Dorski (Arkadiusz Głogowski) to amant z gangsterskich melodramatów, do kapelusza i garnituru brakuje mu tylko głosu Sinatry. Jego była żona Amalia (Małgorzata Lipmann) w wizytowej sukni mogłaby z dworca udać się prosto na herbatkę do Izabeli Łęckiej z "Lalki". Melania (Zuzanna Lipiec), obecna narzeczona Karola, prezentuje modę a la wczesna Katharine Hepburn, a jej ojciec Gamciewicz (Olgierd Łukaszewicz) - przaśny, gospodarski styl dworkowej szlachty. Wszystko to znajome, bliskie, budzące miłe wspomnienia.

Fredrowska matrona to u Łapickiego emerytowana gwiazda saloonów, Madame Sztok (Ewa Gołębiewska-Makomaska). Razem z nią podróżuje córka Wilhelmina (Katarzyna Stanisławska), akuszer Kropaczek (Marcin Jędrzejewski), a także turyści, kompozytor, zakochani, służba Relacje, które łączyły ich na pierwszej stacji, pod koniec podróży ulegają odwróceniu. Mąż wraca do eksżony, narzeczona Dorskiego pociesza się narzeczonym Dorskiej, szczebiocząca para rzuca się sobie do oczu, a Sztok zamiast obrzucać Kropaczka wyzwiskami, oddaje mu swoją córkę. Niezmienny pozostaje tylko przybłąkany z Nowego Orleanu muzyk jazz bandu (Wiesław Gołas), który co chwila straszy towarzyszy dźwiękami puzonu.

Niestety, nie tylko puzon wypada fałszywie. Nie sprawdza się reguła Umberto Eco, który fenomen nieśmiertelnego filmu "Casablanca" opisał słowami "Gdy twórca kopiuje tylko parę sprawdzonych motywów, powstaje kicz. Gdy użyje wszystkiego, powstaje dzieło totalne". Mimo wykorzystania "wszystkiego" spektakl dziełem totalnym nie jest, a kiczu nie unika (zwłaszcza pod względem wykonania). Szkoda, bo to ostatni spektakl reżysera, który przez całe dziesięciolecia pozostawał niezmordowanym strażnikiem Fredrowskiego humoru. Wielokrotnie wystawiał dzieła Hrabiego, wcielał się w jego wyraziste postaci. Przekazywał młodym swoją wiedzę i miłość do pisarza niszczonego przez polonistki i nieudane inscenizacje.

Zmysł teatralny Łapickiego nie zawiódł i tym razem. Akcja została świetnie rozpisana między kawiarniane stoliki. Rozgrywa się na wszystkich planach i zaplata w serie gagów, etiud, zabawnych dialogów. Większość aktorów oglądała chyba jednak inne filmy niż reżyser (dogmę? Benny Hilla? Leni Riefenstahl?), bo miota się między patosem, psychologizmem i farsą. Wśród ról kiepskich i takich sobie, pocieszenie przynosi Stanisławska jako stara panna w sukienczynie podlotka. Kipi niespożytkowaną seksualnością, przewraca oczkami, ściska kolanka, miętosi rąbek spódniczki. Napuszczona przez despotyczną matkę, pisze w końcu liścik do współpasażera Kropaczka. Z cielęcym uśmiechem, "niby niechcący" wrzuca kartkę do cylindra, który to on "niby niechcący" nadstawia.

Jędrzejewski to z kolei ciekawa kombinacja Dobrego Wojaka Szwejka i ludzika, który maszerował przez ekran w czołówce "W starego kinie". Sztywny, wbity w przyciasny fraczek, przypomina kukiełkę, w której działają tylko paluszki i wykrojone z łysej czaszce oczka. Piszczy, charczy, kaleczy język czeskimi naleciałościami, omiata przestrzeń wzrokiem szczęśliwego wariata. W finale wszyscy - oszukani, zdradzeni, przegrani - okazują się kipieć radością. Gdy zza wielkiej mapy Galicji wyjeżdża ogromna lokomotywa, ruszają do tańca w rytm "Chattanooga Choo Choo" Millera.

Klimat telewizyjnej feerii dopełnia zaskakujący akcent z gatunku Tele-Audio. Dziewczynka w stroju laleczki rozlosowuje wśród widzów prawdziwe bilety Intercity. Nie wiadomo, czy było to w zamyśle reżysera, który konsekwentnie stworzył barwne, sentymentalne widowisko bez pretensji do wielkiego artyzmu. Z pewnością leżało jednak w polityce Teatru Polskiego dbającego jak zawsze o rodzinne wartości. Zbliżają się święta, czas wyjazdów i wspólnych seansów przed telewizorem. Publiczność Polskiego ma już za sobą pełną powtórkę filmowego kanonu, a co szczęśliwsi - darmowy przejazd do bliskich.

Na zdjęciu: scena z "EuroCity", którego fragmenty prezentowane były na Dworcu Centralnym w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji