Artykuły

Bohdan Łazuka, czyli cicho, bo zepsujesz puentę

- Powiem ci coś, bo ja się nie migam. Ja swoje już wytańczyłem. Wyskakałem już swoje. Naprawdę. Myślę sobie - mój Boże, żeby który z tych młodych teraz ludzi jedną dziesiątą tego zrobił co ja - mówi aktor BOHDAN ŁAZUKA.

Bohdan Łazuka: Wywiady są bez sensu. Co ja będę mówił. O tym, że się urodziłem?

Anita Czupryn: Wcale nie.

- Wcale nie? O, widzisz, sprowokowałem cię. Kiedyś przyjechała do mnie panienka na wywiad w zastępstwie. Taka grzeczna, taka miła, nóżkę na nóżkę, tup tup założyła, (śmiech) I mówi: "Koleżanka dziennikarka zachorowała, więc ja przyjechałam. I chciałam bardzo pana przeprosić, ale właściwie to co pan robi?"

(śmiech) Są tacy, którzy Pana nie znają?

- Myślałem, że ją zacałuję. To inne pokolenie, tu się nie ma co dziwić.

Co się stało, że Pan zniknął? W PRL bożyszcze tłumów, nieomal na rękach noszony, każdy chciał się z Panem napić.

- To prawda. W pewnym sensie, Anitko, mój czas minął. I to też nie z powodu mojej ignorancji. Oczywiście wyjdzie na to, że się chwalę, jako esteta, czy człowiek, który ma niezły gust. Jestem obligowany przez moich profesorów czymś, co ma znaczenie w sztuce. Ale w tej chwili jest taka sytuacja - przecież to rzecz wiadoma, jak się ogląda dzisiaj telewizję - która mnie nie interesuje.

Co konkretnie?

- No to, co oni pokazują. Koteńku, nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi! Jeżeli do mnie dzwonią i proponują mi coś, bo taka jest prawda, nie mogę powiedzieć, że nie...

A był moment, kiedy propozycje się skończyły, telefon milczał?

- Nie skończyły się. A skąd! Mnie się już po prostu nie chce. Przychodzi taki moment w życiu człowieka, że się już nie chce.

Oferty cały czas przychodzą, telefony dzwonią? O Jezus Maria.

- Tak! Ale jeżeli do mnie dzwonią, głównie z telewizji, to mnie nie interesuje, co oni mi proponują. I odwrotnie!

Ich nie interesuje to, co Pan ma do zaproponowania?

- Oczywiście, że nie. Z tym, że się nie lekceważymy. Tylko, jak powiada Zuzia Łapicka, "Taki jest trynd teraz". I koniec.

Telewizja dziś jest tylko dla młodych ludzi?

- Ty chcesz, żebym ja za nich odpowiadał. Umów się z prezesem telewizji, to ci powie. To jest normalne - powstała nowa forma w sztuce. Tylko nie udawaj, że nie wiesz. Wiesz dokładnie. Nazywa się oglądalność. Wyobraź sobie, że w średniowieczu nie było ani kamer, ani aparatów fotograficznych. Ale ludzie chcieli przeżywać, bawić się. Na tych średniowiecznych targach, igrcach kat przychodził i obcinał głowy...

Takie igrzyska.

- Nie przerywaj, bo mi przypominasz moją żonę. Za najmniejsze wtedy przewinienie, powiedzmy, gdy ktoś ukradł na straganie jabłko, zakuwano w dyby. Wiesz, co to dyby?

Tak.

- No właśnie. I była, powiem ci, szalona oglądalność. Szalona! Ale to nie znaczy, że mnie ma się to podobać. Skapowałaś czy nie?

Skapowałam.

- No, jaka mądra. Poza tym powiem ci coś, bo ja się nie migam. Ja swoje już wytańczyłem. Wyskakałem już swoje. Naprawdę. Myślę sobie - mój Boże, żeby który z tych młodych teraz ludzi jedną dziesiątą tego zrobił co ja.

Był Pan królem życia.

- I to mi zostało.

I najbardziej znanym w PRL. uwielbianym celebrytą.

- Nie każdy mnie uwielbiał. W Radomsku, to taka miejscowość po drodze do Częstochowy, dwóch policjantów nie przepada za mną.

Co Pan na broił?

- Co ja ci będę mówić. Coś musiałem nabroić. Ale to było bardzo dawno temu.

Jak się Pan czuł w PRL wiedząc że przechodzi Pan przez życie suchą nogą, a ludziom wywracały się życiorysy?

- Córcia! Ja byłem pod auspicjami tak wybitnych postaci, jak...

Jak Ludwik Sempoliński. Miał być Pan jego następcą.

- Chodziło o to, że państwo Sempolińscy nie mogli mieć dzieci. I tu, mówiąc językiem żydowskim, był pies pogrzebany. Ludwik Sempoliński musiał sobie kogoś wytypować. A ponieważ ja jestem chłopak z prowincji, czyli z Lublina, w ogóle nie wstydziłem się tego, że miałem zapał do studiów. Nominalnie chciałem być muzykiem. Ale mieszkałem w bursie, w Dziekance na Krakowskim Przedmieściu, w której mieszkali studenci wszystkich dziedzin sztuki: malarstwo, aktorstwo, tancerze i muzycy i to koledzy namówili mnie, że może ja bym do szkoły teatralnej zdawał. Maniek Kociniak powiedział: "Zgrywus jesteś, co będziesz w tę rurkę dmuchał", bo ja uczyłem się grać na oboju. Szlachetny instrument. No i widzisz, wyszło, że nie przeszkadzam w aktorstwie, a muzyka polska też nic nie straciła, (śmiech)

Piękny dystans.

- Daj mi powiedzieć! Boże, te młode dziennikarki tak mają, że zadają pytania i same na nie odpowiadają! To casus tej Olejnik, ona tak wszystkich nauczyła. Córeńko, sprawa wyglądała tak: przecież ja nie miałem tej świadomości, że coś umiem na tyle, żeby czternaście razy Salę Kongresową wypełnić. Czternaście razy! Ja tego nie liczyłem, ale ponieważ niedawno był w Syrenie mój jubileusz, to Wojtek Młynarski podpowiedział to Magdzie Umer i Grażynie Torbickiej. Wiesz, jest takie stare przysłowie, jak dwóch Żydów mówi ci, że jesteś pijany, to idź spać. I jak tylu - Hanuszkiewicz, Sempoliński, Rudzki, Bardini, Zosia Rysiówna, moja profesor Stanisława Perzanowska - powiedziało "rób to", to robiłem. W pewnym momencie, kiedy wygrałem Opole razem z Ewą Demarczyk, ex aequo, to potem na bankiecie Stefan Kisielewski, wiesz, jeden z naj wybitniej szych autorytetów w tym kraju, powiedział: "Łazuczka, wszystko w porządku. Te sukcesy, te rozbrajające uśmiechy, te umizgi do ciebie! Wszystko dobrze. To jest zakodowane w próżności tego zawodu. Natomiast, pamiętaj, najważniejsze jest być przyzwoitym człowiekiem".

Udało się Panu zachować tę przyzwoitość w komunie?

- Wydawało mi się, że mnie to w pewnym sensie ominęło, bo ja się w tamtych czasach nie umiałem odnaleźć. Patrzyłem tylko na studia. Studiowaliśmy od 9 rano, codziennie, do 9 wieczór. A jeszcze do tego wszystkiego należało odrobić zadanie domowe. Bardini zawsze mnie chwalił, że przychodziłem przygotowany. Z teorii marny byłem, z historii teatru to tak średnio. Ale zawodowo to się starałem. No wiesz, chłopak z Lublina przyjechał.

Jak to się stało, że chłopak z Lublina przyjechał do Warszawy?

- Mówiłem - do szkoły muzycznej przyjechałem, uczyć się grać na oboju. Pochodzę z rodziny ziemiańskiej, spod Lublina. Jeżdżę tam i teraz.

Miał Pan taki moment w swoim królewskim życiu , kiedy musiał o coś walczyć?

- Nie, to mógł być rodzaj tęsknoty. Sporo pracowałem z Andrzejem Konicem, niestety, opuścił już nas. Był bezkrytyczny wobec mnie. Mówię raz do niego: "Andrzej, ty wiesz, gdzie ja nigdy nie zagrałem? "W Stawce większej niż życie". A to był jeden z najlepszych naszych seriali, świetnie zrobiony. Wszyscy w nim grali. Wszyscy! A on mówi: "Boguś, czyś ty zwariował? Przecież ty byłeś nie do wyjęcia". No, to prawda. To był jakiś obłęd, cud, przypadek, cholera wie co.

Znajomości?

- Talent! Ja mam talent. Co dziś niektórym jest obce. Z kim ja miałem się znajomić? Jeszcze nie skończyłem szkoły teatralnej, jak już miałem audycję w radiu. A nawet nie wiedziałem, kim jest ten facet, który z taką propozycją zadzwonił. A ty mówisz znajomości?! Nie. Jest pewien rodzaj predyspozycji, które są poza zawodem. I ja się już nie zmienię, na to za późno jest.

Nie musi Pan.

- I o to chodzi, moja córciu kochana. Pewnego razu pani Zofia Deniecka, była jedną z pań redaktorek w Teatrze Telewizji, przychodzi do mnie, mówiąc, że chce wystawić "Hamleta". A kto ma zagrać Hamleta? Ona mówi: "No, oczywiście Łazuka, a dalej będziemy się zastanawiali", (śmiech) Powiedziałem: "Pani Zofio, no bez przesady".

Odmówił Pan?!

- Czyś ty oszalała? No, oczywiście, że tak. Grałem inne role, romantyczne, ale przecież nie Hamleta. Można to zagrać w wersji pastiszu, jakiejś ironii na ten temat, proszę bardzo. A nie, że wiesz, będę stał na scenie i: "Być albo nie". No, dupa w kratę, (śmiech). Ale zawsze tak było. Nawet w Hollywood tak jest. Dam ci przykład. Mój ukochany reżyser Billy Wilder, taki amerykański Jerzy Gruza, zrobił między innymi film "Pół żartem, pół serio", w którym obsadził Marilyn Monroe. Widziałaś ten film?

Oczywiście.

- A te Żydy z Metro Goldwyn Mayer mówią mu tak: "Ona się upije. Tekstu się nie nauczy. Do tego wszystkiego jest narkomanką, awanturę zrobi na planie. Weź, daj sobie z nią spokój". Odpowiedział: "Dobrze. Mam ciotkę, ona mieszka w Wisconsin. Ona się zgodzi to zagrać. Ale obawiam się, że nikt na film nie przyjdzie", (śmiech) No, po co tu kombinować? Ja, moja kochana, mam teraz plany gombrowiczowskie.

To znaczy?

- Gombrowicz napisał opowiadanie "Biesiada u hrabiny Kotłubaj", wystawimy je tu, w Radziejowicach. Zagramy je w formie dialogu. Nomen omen Adam Hanuszkiewicz, świętej pamięci, ostatnią rzecz, jaką chciał zrobić, będąc jeszcze dyrektorem Teatru Nowego na Puławskiej, gdzie już teraz pewnie jest jakiś sam albo apteka, to "Transatlantyk" i ja miałem w "Transatlantyku" zagrać główną rolę. Ale niestety, bardzo się rozchorował. Zmierzam do tego, że ten reżyser, którego nie znam, żebyś nie powiedziała, że to dzięki znajomościom, powiedział mi: "Panie Bogdanie, jednomyślnie na festiwalu stwierdziliśmy, że to jest rola dla Łazuki". Językiem Gombrowicza rozmawiać, nie mówić, Anitka, żebyśmy mieli jasność - jest trudno. Ale przy widowni stu czy trzystu osób, to się zaczyna: "Bogdan, trzymaj się" albo "Bal na Gnojnej", a najlepiej to "Nie lubię poniedziałków".

No i jeszcze "Entliczek pentliczek, co zrobi Piechniczek".

- To była taka rodzajowa scenka, a tamte tytuły mają swój życiorys.

Dalej jest Pan kibicem?

- Mniej. Jak byłem tym Łazuką, o którym wspominałaś, kolegowałem się ze sportowcami. I nawet muszę powiedzieć, że mi to imponowało, że znam Kuleją, znam Mariana Kasprzyka z bokserów, Jurka Pawłowskiego z szermierzy, Wojdę, że cała Legia to moi koledzy byli. Tamta Legia, wiesz, co wygrała z AS Romą. A teraz czuję się czasami zagubiony, bo ja nikogo nie znam. Poza tym wiesz, jest mi bardzo niezręcznie, kiedy ktoś podchodzi i mówi: "Bodziu, cześć!", a ja - nic. Nie wiem, kto to jest. A on mi mówi, rozumiesz, że w 1967 roku myśmy gdzieś tam byli. (śmiech) Ja nie pamiętam, co ja wczoraj robiłem! Do IPN to ja nie nadaję, absolutnie.

Jak Pan widzi dzisiejszy sport?

- Idealnie. Zresztą muszę ci powiedzieć, nie podlizując się mojej rodzinnej topografii - Lublinowi - mój przyjaciel jest szefem sportu. Andrzej Biernat. Bardzo przyzwoity człowiek.

Ale jednak większości ludzi. Pana przyjaciół, o których Pan wspomina, już nie ma. Jak Pan się z tym czuje?

- Najprościej i najkrócej, aczkolwiek przewrotnie należałoby powiedzieć: takie jest życie.

A ja widzę młodość w Pana oczach.

- Tak? Nie zetrę jej. Ale to musi siedzieć przede mną taka ładna kobitka jak ty. Kiedyś, rozumiesz, prowadziłem "Miss biustu". Był taki konkurs.

W tych wstydliwych czasach PRL kiedy pokazanie nagości w telewizji groziło rozruchami?!

- No tak. Ty masz chyba kompleks tego PRL. Słuchaj, nikt nie przepadał za PRL. Ze mną na czele. Natomiast jednej rzeczy nie możecie nam odbierać, dziennikarze. Myśmy w PRL mieli najlepszy azyl świata. Jak się nazywa? Młodość. Koniec rozmowy. Co mnie obchodziło, co się dzieje. Poza tym ja ci coś powiem. Jak nastał Gierek, to był człowiek, który Ruskich odrzucił. Kaziu Kutz jest ze Śląska i opowiadał, że tam masa ludzi nie to, że tęskni, bo to nie jest emocja rosyjska. Ale postawili mu pomnik.

To wróćmy lepiej do tej miss biustu.

- O, właśnie, właśnie, to jest moje ulubione opowiadanie. Wygrała pewna pani, a jegomość, który płacił nagrodę, bo to prywaciarze sobie zrobili taki konkurs, pyta mnie: "Panie Bogdanie, czy pan by nie przeprowadził wywiadu z tą panią?". Dlaczego nie. Ale widzę w jej oczach, że Cambridge to ona chyba nie kończyła. UJ chyba też nie. I mówię: "Proszę pani, ma pani tutaj taką dolinkę między tymi pagórkami. Czy pani pozwoliłaby mi, abym ja tam spędził urlop?".

W tej dolince?

- Cicho, bo zepsujesz puentę. A ona odpowiada: "Nawet całe wczasy". Ten biust miała spory. Położyłem łeb na tych jej grejpfrutach, a tam byli paparazzi. Na drugi dzień moje zdjęcie było na pierwszych stronach. Żona woła córkę i mówi: "Popatrz, córeńko, jaką tatuś ma ciężką pracę", (śmiech)

Chciałby Pan być młody teraz? Tyle pięknych, otwartych, chętnych kobiet.

- Z tym nie ma problemu w tej chwili. Obnażanie się jest nie tylko wizualne, lecz także wewnętrzne. Moja córka Olga mówi mi: "Tato, co ty się oburzasz. Ty nie masz pojęcia, co te nastolaty robią".

Wrzucają nagie zdjęcia do intemetu.

- (Bohdan Łazuka mówi na stronie): Jak ona chce mnie wciągnąć w ten "Super Express", no Boże kochany!

A seks po siedemdziesiątce?

- Teraz to już literatura. Nie ma się co wygłupiać. 75 lat mam. Ale do któregoś roku to ja się nie wałkoniłem. (śmiech)

Rozumie Pan kobiety?

- Gdybym do końca potrafił je zrozumieć, to byłbym jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Do marszu Mendelssohna jest porozumienie, ale po mendelssohnie zaczyna się: "Gdzie idziesz? Co robisz?".

Pan był pięciokrotnie żonaty. Żony Pana czegoś nauczyły?

- Niczego. Wiesz, ja lubię przepraszać. To pozytywny element mojej egzystencji. Mam poczucie winy.

Z powodu zdrad?

- Ależ skąd! Ja tylko doceniałem inne wdzięki, (śmiech)

Był Pan wychowany w tradycyjnej katolickiej rodzinie?

- A tak. Rodzice się rozwiedli, jak miałem trzy lata, ale mama o mnie dbała, spodenki zawsze na kancik, czyściutkie, mogła być łata, ale musiało być czyste. Byłem harcerzem.

Ministrantem też?

- Też, ale to był krótki epizod.

Gdzie Pan pójdzie 1 listopada?

- Wcześniej jeżdżę. Mama leży w Zakrzówku koło Kraśnika, a tata w Lublinie.

Jest żal, że czegoś Pan w życiu nie zrobił?

- Tutaj byłbym niesprawiedliwy. Ponieważ nigdy, wydaje mi się, nie byłem pazerny. Chociaż wiesz, jak to jest - kiedy człowiek zarobi jakieś pieniądze i przychodzi do kasy - kasjerka robi wszystko, żeby oddać je jak najpóźniej. To podświadoma zawiść ludzka. Mało tego - zawiść bezinteresowna! Jedyna Irka Kwiatkowska dawała sobie z tym radę. Bo ona była, nie chcę powiedzieć chytra, nazwijmy to - oszczędna. Przychodziła po pieniądze do kasy i mówiła: "Proszę pani, mnie się należy trzydzieści dwa tysiące, siedemset osiemdziesiąt cztery złote i piętnaście groszy". I nie daj Boże, jeśli ta kasjerka nie dała jej tych piętnastu groszy, to była awantura. Na szczęście są też ludzie, którzy bezinteresownie pomagają artystom. Poznałem takiego. To Sebastian Jarmolski, kulturalny animator, który organizuje mi nagranie płyty. Same duety z kobietami. Ale a propos żałowania, opowiem anegdotę. Dwa lata temu Pierre Cardin obchodził 80 urodziny. Do Paryża zjechali się goście, wśród nich dziennikarka, taka ichnia Anita zapytała go: "Proszę pana, czego pan żałuje?". Odpowiedział: "Tego, że nie wymyśliłem dżinsów".

To co dla Pana dziś jest ważne?

- Pieniądze mam, ale tak dla higieny prowadzę program, który nazywa się "Za kulisami kabaretu". O ludziach teatru. Jeżeli pozwolisz, to ci zacytuję moją ulubioną anegdotę z tego programu. W naszym środowisku był bardzo miły, ceniony, wielki polski aktor, tylko bywa czasem tak, że nie aż tak popularny. Ale w środowisku wszyscy się kochali w Aleksandrze Dzwonkowskim. I on miał taki charakter, że kiedy już się odezwał, to powiedział może dwa zdania w ciągu tygodnia i to już było bardzo dużo. Wraca Dzwonkowski z urlopu. - Olek, gdzie byłeś? - Aaaa. - A powiedz, ryby brały? - Eeee. - A sam byłeś czy z żoną? - liii. - A gdzie w przyszłym roku jedziesz? - Eeee. I tak wszystko samogłoskami załatwiał. Wiesiek Golas obleciał wszystkie garderoby i to powtórzył. Doszło to do Olka. I mówi: "Kurwa, nic nie można powiedzieć, bo zaraz plotkują", (śmiech) Cudny facet, nie? Jeszcze mam taką anegdotę o Chińczykach. Chcesz?

Pewnie.

- W 1956 roku występował zespół armii chińskiej w Romie na Nowogrodzkiej. Tam była opera. Chcieli pokazać fragmenty opery chińskiej. Chińska opera ma to do siebie, że jeden akt trwa dwie godziny, a tych aktów jest pięć. Można zwariować. Wyszedł bardzo miły pan z radia i mówi: "Nie będę państwu oczywiście opowiadał fabuły, żeby nie uprzedzać dramaturgii, natomiast chciałbym państwu przybliżyć głównych wykonawców. W roli starszej wróżki - słynny na całym świecie sopran, pani Lin Pin Pong. Natomiast, jeśli chodzi o jej brata, czarnoksiężnika, to bardzo znany tenor na całym świecie Ciang Li Ting, a jego siostrzeńca będzie kreował Lu Fin Fang." A Żyd, który stał za kulisami, mówi: "Mocna obsada!", (śmiech) Takie rzeczy uwielbiam.

Chińczyki trzymają się mocno. Jeśli już doszliśmy do "..co tam. panie, w polityce", to proponowano Panu kiedyś, żeby zagrał Pan i na scenie politycznej?

- Proponowano, tak.

Nie chciał Pan?

- Nie. Ja bym przeżartował to wszystko. A czasem chodzi w niej o losy ludzkie. Miałem taką propozycję, żeby startować do Brukseli, w czasie tego pierwszego rzutu, z którego już niektórzy nie żyją. Proponował mi SLD. Ale jestem dobrze wychowany i podziękowałem. Kotuś, na wszystko musi być powód, a nie dlatego, że ja chcę. Ja chciałbym choć raz w życiu zaśpiewać tak jak Wiesiu Ochman. No i co z tego, że ja chcę, jak ja tak nie zaśpiewam. Ale muszę ci powiedzieć o paradoksie, bo ja mu o tym mówiłem, a on powiedział: "A ja tak jak ty". No i widzisz, jak żeśmy się dogadali. Anitko kochana, zdarzają się i sam to widzę, ludzie utalentowani i światli. Tylko im też się nie chce. Zobacz, co się z nimi porobiło po tej metamorfozie. Adaś Michnik co robi? Nic. Balcerowicz odcięty. Bartoszewski? Ma już swoje lata. Największe dla mnie autorytety. A propos, muszę ci opowiedzieć, jak to Marek Kondrat w tamtym roku pojechał do Barcelony. Przysłał mi SMS: "Bodzio, wyobraź sobie, że w Barcelonie nie wiedzą, kto to jest poseł Kłopotek. Skandal!". (śmiech) Anita, proszę cię. Nie róbcie z tego misterium. Polityka-sryka, przecież to wszystko minie. A Łazuka zostanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji