Król
Spółka autorów - Robert de Flers, Gaston de Caillavet i Emanuel Arene nazwali swoją sztukę, zatytułowaną "Król" - satyrą polityczną. Być może była ona satyrą w okresie swojego powstania, dziś jednak jest już tylko komedią obyczajową nienajlepszej klasy, choć na pewno o subtelnych tonach współczesnej aluzyjności.
W istocie nie zmienili się od tamtych czasów ,,socjaliści" w typie deputowanego pana Bourdier i wiele podobnych cech noszą tego rodzaju oficjalne wizyty, jak przybycie króla "Serdanii" na "dwór" Republiki Francuskiej.
Można sobie wyobrazić jednak, jak ciekawym zjawiskiem była ta sztuka w dobie swojego powstania. Dziś śmiejemy się trochę z sytuacji, trochę z dobrze adaptowanego tekstu, ale główny ciężar spoczywa na talencie aktorów. Sztuka otrzymała bardzo dobrą obsadę, a trzeba przyznać, że jest to obsada bardzo liczna - w sumie zjawia się bowiem na scenie aż 30 osób. Szczególną uwagę zwraca Zdzisław Maklakiewicz w roli Jana IV, króla Serdanii. Tego młodego aktora poznaliśmy niedawno w dramacie "Kapelusz pełen deszczu", w roli szefa bandy gangsterskiej. Tym razem Maklakiewicz daje się nam poznać z innej strony - jako operetkowy, egzotyczny król, nawiązujący stosunki z bratnim krajem, przede wszystkim od strony buduarów. Maklakiewiczowi udaje się nie przekroczyć granicy komedii, gra inteligentnie, z umiarem, nie popadając w manierę, do czego niejedną okazję tworzą okoliczności akcji.
Tadeusz Gwiazdowski - występujący w roli deputowanego Boudiera - stworzył pełną satyrycznego wyrazu, śmiało nakreśloną sylwetke rzekomego socjalisty, mieszczucha i obłudnika.
Kobieca obsada również nie zawiodła. Zwłaszcza Lucyna Has, której popularność na Wybrzeżu datuje się od jej roli w "Niezrównanym Crichtonie", Kira Pepłowska, która tym razem otrzymała rolę odpowiadającą jej dużemu talentowi aktorskiemu i bardzo zdolna Krystyna Łubieńska (pamiętamy ją doskonale z roli Heleny w sztuce "Wojny trojańskiej nie będzie") - stworzyły barwną i oryginalna paradę bardzo zindywidualizowanych typów kobiecych zza kulis operetkowej dyplomacji.
Z pozostałych męskich ról bez wątpienia na czoło wybijali się Tadeusz Wojtych - jako tajny agent królewski, Bohdan Wróblewski - jako Lelorrain, prezes ministrów, a dowcipną sylwetkę lokaja stworzył Stanisław Michalski. Z przyjemnością zobaczyliśmy na scenie weterana sceny polskiej - Gwidona Trzywdar - Rakowskiego, który epizodyczną rolę prezydenta senatu zagrał z właściwą sobie finezją.
Cała akcja rozgrywa się na tle bardzo interesująco skomponowanej dekoracji. Tworzą ją białe płaszczyzny na których w dowcipny sposób, przypominający rysunek piórkiem - rzucono wizję wnętrza pałaców i buduarów. Może ów biało-czarny charakter tła zagrałby silniej gdyby wystąpiły na nim barwne stroje, na ogół są to jednak - z wyjątkiem toalet damskich - również biało-czarne ubiory wieczorowe. Nawet król jest biało czarny na biało-czarnym tle. Jak na uroczystości żałobnej... Autorem scenografii jest Janusz Adam Krassowski, młody artysta Wybrzeża, przebywający obecnie w Paryżu. Muzykę do sztuki opracował Zdzisław Maklakiewicz, ujawniając tym samym jeszcze jeden kierunek swojego zainteresowania.
Sztuka spoczywa całkowicie na barkach aktorów. Jakoś nie czuje się w niej ręki reżysera, a zwłaszcza owej specyfiki, towarzyszącej spektaklom przygotowanym przez popularny już dziś w całym kraju tandem artystów - Zbigniewa Cybulskiego i Bogumiła Kobieli. Nie ma tu ani tej pomysłowości jaką odnajdywaliśmy w innych ich spektaklach ani lekkości. Akcja toczy się monotonnie i statycznie, mimo że charakter sztuki narzuca konieczność tempa i oryginalności.
Komedie z gatunku, jaki ukazuje nam "Król" - rodziły się tuzinkami w końcu XIX stulecia i na początku XX. Ich satyrę doskonale znosili jej adresaci, bawiąc się niemniej dobrze od swoich przeciwników. Poza tym sens obyczajowy tych komedii należy już w dużej mierze tylko do anegdoty. Istnieje jednak konieczność wmawiania tego rodzaju repertuaru. Po prostu - cierpimy na brak dobrej współczesnej komedii i dlatego nieraz dobrze odgrzać "fine-de-siecle'owe" kotlety.