Artykuły

"'Ich czworo" bez cenzury

"Ich czworo" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Reżyserując dla Teatru Jaracza nie najlepszy dramat Gabrieli Zapolskiej, Małgorzata Bogajewska stanęła przed pytaniem: czy z "Ich czworo" się nie kurzy? Jak doprawić tekst, który sto lat temu był pikantny, a dziś może być odczytany jak konserwatywna ramotka?

Zamiast zerwać historyczny kostium, Bogajewska postanowiła dopisać Zapolskiej to, czego cenzura obyczajowa wówczas by nie przepuściła. Romansowe figle bohaterów nie kończą się na pocałunkach. Mowa ezopowa (np. prenumerowanie pisemka "Świat płciowy") przełożona została na konkret. Ten zabieg amplifikacji nie tylko odświeża dramat i uzasadnia słabość "wesołej wdówki" do Fedyckiego, ale też sprawia, że postać żigolaka zyskuje tragiczny wymiar (świetna scena, w której z rozpaczą pląsa przed Wdową jak chippendales).

Rodzinna historyjka opowiedziana przez Zapolską ku przestrodze nie jest zresztą w tej realizacji najważniejsza. "Ich czworo" to przede wszystkim zespołowy popis aktorski. Farsowe postaci zarysowane zostały grubą kreską. Najgrubszą - zakochana w Fedyckim Wdowa. Trzaskająca w zębach winogronem, w koronkowych pantalonach, Izabela Noszczyk wywołuje salwy śmiechu. Fedyckiego - niepozbawionego plebejskiego uroku cwaniaczka, "prima sorta" w tużurku - zagrał Sambor Czarnota. W spektaklu, bez użycia współczesnych rekwizytów, wybrzmiało, że jest to bohater zadziwiająco aktualny - gromadzi kupione na kredyt patefony, rowery i pianina, a pracować nie chce, bo musiałby płacić podatki.

Mniej jednoznacznie kreowane są postaci Żony i Męża. Gabriela Muskała włożyła w swoją rolę więcej, niż podpowiedziała Zapolska. Rozdarta pomiędzy ambicjami a możliwościami, poszukująca niemożliwej do osiągnięcia pełni, jest niełatwa w ocenie (nawet jako matka). Psychologiczne skomplikowanie wyraźnie widać w konfrontacji tej postaci z Panną Manią. Rola granej przez Katarzynę Cynke szwaczki została podkreślona dramaturgicznie (żal do Fedyckiego, niezabliźnione rany), co sprawia, że tytuł powinien brzmieć "Ich pięcioro". Tym bardziej że pomiędzy romansowym czworokątem ostatecznie następuje przetasowanie.

W tłoku komicznych postaci giną te, które wcale nie są zabawne. Michał Staszczak starał się zrehabilitować męża, wydobyć z gorsetu safanduły i życiowego niedojdy ("tylko czyta i czyta, a sam niczego nie napisał"). W dramacie Zapolskiej prowadzony jak koza na sznurku (w końcu i tak wpada z deszczu pod rynnę), w interpretacji Staszczaka nie jest jednak pozbawiony dystynkcji.

Najtrudniejsze zadanie miała Maja Pankiewicz. Debiutująca na deskach Jaracza studentka Szkoły Filmowej musiała wcielić się w dotknięte rodzinną opresją dziecko. Zagrała ciałem (uniesione ramiona, autystyczne gesty). Małe role mają też Kolędnicy (na skrzypcach - Lech Gutowski i Szymon Jakubas, na akordeonie Leszek Kołodziejski i Zbigniew Ignaczewski, na tubie - Marcin Wojsznarowicz, Sławomir Ostrowski). Ich obecność na scenie została dobrze wykorzystana - nie tylko jako tło muzyczne (Bartłomiej Woźniak), ale też wsparcie akcji.

Anna Chadaj stworzyła scenografię jak z bożonarodzeniowej pocztówki. Scena przyprószona jest sztucznym śniegiem, ozdobiona choinkami, obramowana neonowym napisem "Merry Christmas". W tle żywopłot, budujący drugi plan: to tu będzie stał na czatach zrozpaczony Mąż. Labiryntowość żywopłotu można odczytywać metaforycznie - podkreśla zagubienie bohaterów i fasadowość ich życia (przebieranie Dziecka w strój hiszpańskiej infantki "wan dyka" wygląda jak dekorowanie manekina w witrynie sklepowej).

"Ich czworo" to spektakl świetny aktorsko, atrakcyjny wizualnie, kipiący od emocji. Tragiczny w wymowie, ale nieodparcie zabawny. Doskonała rozrywka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji