Artykuły

Poezja bez przerwy mi towarzyszy

- Z poezją głównie mam do czynienia zawodowo. Szczęśliwie, mam dużo możliwości czytania, mówienia poezji w radio czy w innych miejscach. To wypełnia moje zapotrzebowanie na nią - mówi KRZYSZTOF KOLBERGER, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

"Muzyka jest chyba największą ze wszystkich sztuk, jakie człowiek stworzył, bo jest najbardziej ulotna i najbardziej nieokreślona..."

Krzysztof Kolberger, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów współczesnego kina i teatru. Na scenie teatralnej zadebiutował w 1972 roku, dwa lata później stanął po raz pierwszy przed kamerą. Jego głos uchodzi za najpiękniejszy w całej Polsce. Niezwykle ciepły i skromny człowiek. W RMF Classic głosowi Krzysztofa Kolbergera dała się uwieść Magda Miśka.

Magda Miśka: Ma Pan na podobno najpiękniejszy głos w Polsce... Kiedy ktoś to po raz pierwszy zauważył? Jeszcze w szkole?

Krzysztof Kolberger: Nigdy się na tym nie zastanawiałem, a już na pewno nie w szkole... Wtedy w ogóle nie myślałem o takich rzeczach - że mam głos, że jakoś to ktoś nazywa. To późniejsza historia i nie przeze mnie wymyślona. Na szczęście.

Pracował Pan nad sposobem mówienia?

W szkole teatralnej mieliśmy tzw. impostację głosu, czyli ustawianie głosu. Ale przyznam się, że przez 12 lat po skończeniu szkoły, przez 12 sezonów w teatrze bywały momenty, że miałem problem z głosem, często chorowałem na gardło. Wtedy trafiłem na profesorkę, zresztą pani profesor do dzisiaj wykłada w szkole teatralnej, która wzięła mnie "w obroty" po 12 latach złego używania głosu. Przestawiła mi zupełnie oddech, spowodowała, że gdzieś ten głos rzeczywiście się wzmocnił. Zniknęły, na szczęście, problemy z gardłem, no i z głosem...

Jakie obserwuje Pan reakcje ludzi? Proszę wybaczyć, że tak wypytuje, ale ten głos poznaje się wszędzie...

Ludzie reagują bardzo miło. Mam nadzieję, że to nie jest sprawa tylko głosu. Myślę, że za tym stoi cała psychika, cały charakter, cała moja wrażliwość. Wszystko to, co jako człowiek dostałem od natury.

(śmiech)

Zaskakuje mnie Pani, bo myślałem, że będziemy mówili o moich fascynacjach muzycznych, a na razie mówimy o głosie... Głos został mi dany. Nie wiem, od kogo... Niektórzy powiedzą, że od Boga. Ja nazwałem to naturą. Mam zawód, który oczywiście gdzieś czerpie z tej składnicy, m.in. warsztatowej i głos jest przeze mnie świadomie wykorzystywany w różnych momentach zawodowych.

MM: Wykorzystuje Pan ten atut w życiu prywatnym?

KK: Nie... Staram się być normalnym człowiekiem.

(krótkie milczenie)

Coś tutaj ładnego powiedziałem, bo na scenie człowiek jest nienormalny...

(śmiech)

No i coś w tym jest na rzeczy... Nie, świadomie staram się tego nie wykorzystywać.

Jak to jest z tymi wierszami? Je się mówi? Recytuje?

Teraz to już się troszkę zmieniło, ale w latach siedemdziesiątych mówiło się jeszcze: "recytował, deklamował wiersz". Świadomie prosiłem wszystkich zapowiadających, kolegów: Słuchajcie, staram się z wierszami robić tak, by słuchacz, słuchaczka mieli wrażenie, że mówię do nich - do każdej osoby indywidualnie, niemalże na ucho. Błagam, zapowiadajcie, że "mówił wiersz Krzysztof Kolberger". Udało mi się ich przekonać do tej formy i nawet zauważyłem, że to słowo coraz częściej towarzyszy temu, co się z poezją robi.

Poeci zapisują w poetyckiej formie swoje myśli. Te myśli trzeba przekazać z własną wrażliwością, z własnym bogactwem, doświadczeniem życiowym. Widz, słuchacz musi mieć wrażenie, że ktoś, być może nie codzienną mową, ale m ó w i do niego, a nie recytuje czy deklamuje mu wiersz.

A jak Pan "pracuje" nad poezją? Czyta Pan sobie wiersz najpierw po cichu, by znaleźć taką formę, w jakiej zabrzmi ostatecznie?

To już są tajniki kuchenne! Nie każdy wiersz da się tak przeczytać, ale zdarza się, choć rzadko, że bez "naczytania" to robię. A vista, po prostu. Powstają wtedy bardzo zaskakujące efekty, np. ciekawsza interpretacja, niż gdyby ten wiersz został wcześniej przygotowany. Pamiętam taki najbardziej zaskakujący efekt... Nagrywałem z chórem cieszyńskim teksty Jana Pawła II między innymi, ale również "Ojcze Nasz". Tak ta płyta się zresztą nazywała: "Pater Noster". To było moje drugie zetknięcie z tą modlitwą, przez wszystkich znaną. Nawet, jeżeli ktoś jest niewierzący, zna te słowa. Po raz pierwszy zetknąłem się z nią w Katowicach, jeszcze w stanie wojennym. Po trzech godzinach mówienia poezji, gdy publiczność nie chciała mnie wypuścić, a taki był wtedy czas, stanąłem przed faktem, że nie znam już żadnego utworu na pamięć. Nagle, nie chcę tego nazywać natchnieniem, ale użyjmy tego słowa, zacząłem mówić "Ojcze Nasz". Mówić właśnie.

W kościołach bardzo często bezmyślnie odbębniamy te słowa, nie zastanawiamy się, co one znaczą. Zacząłem mówić "Ojcze Nasz", ale po "aktorsku". I nagle okazało się to niezwykłą poezja, przepięknym wierszem. Kiedy później nagrywałem "Ojcze Nasz" na płytę, pokusiłem się o zupełnie inne zinterpretowanie... Oczywiście ta interpretacja wynikała z chwili, była wbrew tradycji, wbrew wyuczonym trochę sensom. W końcu mówimy te słowa wielokrotnie, wszyscy mają je w uchu. Nie chcę publicznie tego tutaj powtarzać, ale odsyłam do płyty.

Czy poezja jest obecna również w Pana osobistym życiu?

Poezja bez przerwy mi towarzyszy. Nie ukrywam, że moje pierwsze role

u Adama Hanuszkiewicza, w Teatrze Narodowym były takie właśnie - repertuar klasyczny, role pisane wierszem, polska klasyka, fantastyczna dla młodego aktora. Tak Adam Hanuszkiewicz prowadził swój teatr.

Z poezją głównie mam do czynienia zawodowo. Szczęśliwie, mam dużo możliwości czytania, mówienia poezji w radio czy w innych miejscach. To wypełnia moje zapotrzebowanie na nią. Z wierszem obcuję - nie chcę przesadzić - ale mogę powiedzieć, że niemalże na co dzień. Nawet zdarzyła mi się próba pisania... Reżyserowałem "Królewnę Śnieżkę i krasnoludki" w znakomitej, gwiazdorskiej obsadzie. Chciałem, by piosenki z filmu Disneya, w fantastycznym tłumaczeniu Hemara, zaistniały na scenie, bo to moje dzieciństwo, a nie zawsze mieliśmy jeszcze wtedy dostęp do oryginalnych nagrań. Marzenie dziecinne spełniłem już jako dorosły człowiek, reżyserując i nie tylko, co się okazało potem, sztukę. Ktoś miał napisać scenariusz na podstawie baśni braci Grimm, łączący piosenki. Próby się zbliżały, a ten ktoś, niestety, nie wywiązywał się z zadania. Wtedy ja w akcie rozpaczy zacząłem pisać pierwszy akt. Pomyślałem, że napiszę tak "na rybkę", a potem powiem, że będziemy zmieniać te sceny, bo za chwilę będą inne teksty. Musiałem z czymś stanąć przed zespołem. Powiedziałem później, jak się okazało - współautorowi, że pierwszy akt już mam gotowy. On się bardzo zmobilizował i szybko napisał drugi.

(śmiech)

Którzy autorzy są Panu bliscy?

Staram się mówić poezję tylko wybitnych poetów, bo tylko taką warto...

Ile zna Pan wierszy na pamięć?

Wbrew pozorom, nie tak dużo... Te wszystkie wiersze, a ich było kilkaset

tylko w "Strofach dla ciebie", były czytane. Na pamięć nie znam tylu. Kilkadziesiąt...

Mówi Pan, że najwięcej w życiu zarobił na Mickiewiczu...

Mam niezłe doświadczenie z "Panem Tadeuszem". Zagrałem ponad 400 przedstawień w adaptacji reżyserowanej przez Jana Englerta, z Anią Dymną, Kasią Figurą, Mariuszem Benoit. Zjeździliśmy prawie wszystkie kontynenty, grając "Pana Tadeusza", również w Polsce daliśmy kilkaset przedstawień.

Kolejne niezwykłe doświadczenie z Mickiewiczem u Andrzeja Wajdy, w jego filmowej wersji "Pana Tadeusza". Wieszcza przyszło mi tam kreować... "Inwokacja" pojawiła się w tym filmie, paradoksalnie, na końcu. To był, uważam, bardzo dobry zabieg.

Ja tam tak mówiłem tego Mickiewicza...

(krótkie milczenie)

Pan Andrzej Wajda mówił: "Panie Krzysztofie, niech Pan mówi szybko, szybko. Niech Pan nic nie maluje, ekran wszystko wymaluje". Zburzył mi troszkę moją koncepcję teatralnego mówienia, ale przekonałem się, i na ekranie również zobaczyłem, że miał rację. Szczególnie ta "Inwokacja" zabrzmiała zupełnie inaczej, bo była jakby taką skromną i na ucho niemal modlitwą do Boga...

(krótkie milczenie)

"Litwo, Ojczyzno moja... Ty jesteś jak zdrowie... Ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię stracił...".

Zajmuje się Pan teatrem, filmem, poezją, a od 15 lat również i operą. Wtedy zaczął Pan reżyserować. Skąd wzięła się ta opera? Z fascynacji? Pan po prostu lubi operę?

Naraziłem się kiedyś dyrektorowi Sławomirowi Pietrasowi, który pierwszy zaproponował mi reżyserowanie "Krakowiaków i górali" jeszcze we Wrocławiu. To była pierwsza wersja, potem powstała druga w Teatrze Wielkim w Warszawie i trzecia w Teatrze Wielkim w Poznaniu, do dzisiaj zresztą grana. A ja gdzieś publicznie powiedziałem, że nie lubię opery...

(śmiech)

Ale konkretyzowałem - nie opery, jako gatunku, ale tak pokazywanej, jak miałem okazję oglądać na polskich scenach. Tradycyjnie, kostycznie, troszkę w stylu dziewiętnastowiecznego teatru...

Czyli nie tak. To jak Pan prezentuje operę, by ona podobała się przede wszystkim Panu jako reżyserowi?

Tak, to bardzo ważne, by mnie się podobała. Jeśli ja będę z przekonaniem coś proponował, jest szansa, że i widz tak do odbierze.

A jak to było z "Krakowiakami i góralami"?,

Gdy ta propozycja padła, znajomi mówili: "Coś ty, zwariował? Taką ramotę? Przecież nikt nie będzie chciał na to chodzić!" Wiadomo, że młodzież jest głównym odbiorcą teatralnym. Ale nie starałem się na siłę unowocześniać, nie. To było bardzo tradycyjne przedstawienie, tylko potraktowane z humorem, z pewnymi odniesieniami. Akurat wtedy mieliśmy czas naszego słynnego polskiego elektryka... Głównym bohaterem "Krakowiaków i Górali", godzącym dwie zwaśnione nacje, był elektryk. To również się wpisało bardzo dobrze w czas, w którym powstało przedstawienie. Rok 1992 - 12 lat po tych wydarzeniach, których teraz obchodzimy rocznicę. Poprosiłem Wojtka Młynarskiego i Ernesta Brylla, żeby dopisali, zgodnie z tradycją zresztą, kuplety na koniec. Przypomnę, może część z Państwa widziała to przedstawienie i pamięta, występowała jeszcze Maryla Rodowicz, Danuta Rinn spoza zespołu operowego, a elektryka grał wtedy początkujący Artur Żmijewski. Dzisiaj -gwiazda. Tego typu zabiegi spowodowały może nienabożne podejście do tekstu. Jednak, kto wie, jak to wyglądało wieki temu? Jak wyglądała tamta wersja premierowa?

Okazało się, że przedstawienie przemówiło i w Warszawie, i w Poznaniu,

i we Wrocławiu. Przemówiło również do młodzieży, było dobrze przyjęte, wszyscy się dobrze bawili i nikt już nie nazywał tego ramotą. Uważam, że to był mój duży sukces.

Czego Pan słucha w chwilach odpoczynku?

Ostatnio słucham Państwa radia. Tam muzyka jest nieco przemieszana i to może być zarzutem, ale może być też zaletą. Mam jakieś swoje ulubione utwory. Są dni, kiedy lubię arie z oper. Oczywiście Maria Callas jest wciąż niedoścignionym wzorem i bardzo chętnie słucham arii w jej wykonaniu. Przekonałem się, że w operze można również zagrać postać, nie tylko ją pięknie zaśpiewać. Oglądałem w "Łucji z Lammermoor" Edytę Gruberovą. To było w Zurichu. Stałem na "jaskółce" i słuchałem tego jej niezwykłego wykonania. Szczególnie utkwiła mi w pamięci scena szaleństwa bohaterki, gdzie nagle zobaczyłem, że każda nuta jest jakby uprawdopodobniona zachowaniem solistki, stanem psychicznym postaci.

Tak traktuję operę - tego nie da się powiedzieć słowami, to już tylko można wyśpiewać.

Niezwykle bliska jest Panu muzyka. Również w pracy zawodowej.

Nie znam nut, nie znam solfeżu, nie umiem śpiewać z nut. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy żałuję, że czegoś nie robię w życiu. Mówiłem, że żałuję, że nie jestem muzykiem. Stąd chyba te wszystkie moje kontakty z muzyką. Operowe, jako reżyser i inne. "Słowo otulone w muzykę", jak to ktoś ładnie nazwał. Wszystkie moje wieczory poetyckie, jakie przygotowywałem, były bardzo związane i wypełnione muzyką.

Nasłuchał się Pan...

Wielokrotnie występowałem jako narrator w filharmoniach, ze znakomitymi muzykami, dyrygentami i kompozytorami. Nasłuchałem się, tak. Występowałem również jako śpiewak w operze. Śpiewając w "Błękitnym zamku" w Teatrze Wielkim w Łodzi. Grałem głównego bohatera, wjeżdżając na rowerze albo fruwając nad sceną lub widownią na linie i śpiewałem piosenki, czy pieśni z tego musicalu.

A jakim głosem Pan śpiewa?

Barytonem. Musiałem się nauczyć na pamięć całego "Strasznego dworu", przygotowując się do realizacji tej opery w Warszawie. I nauczyłem się! Minęło już parę lat od tamtego momentu, wiele rzeczy zapomniałem, ale były chwile, gdy stałem sobie w domu i śpiewałem "Arię Stefana"...

"Ten zegar stary..."?

Tak, "Ten zegar stary..." Akurat miałem niezły płytowy materiał, na którym się uczyłem. Stefana śpiewał tam Wiesław Ochman, Miecznika Andrzej Hiolski, również Bernard Ładysz... To była rzeczywiście najlepsza wersja tej opery, jaka powstała do tej pory.

A ja wyrabiałem się w różnych tonacjach... Oczywiście nie odważyłbym się wystąpić na scenie i zaśpiewać oficjalnie, więc proszę mnie tutaj nie prosić, żebym zaśpiewał...

Chciałabym spytać Pana o fortepian. Podobno nauczył się Pan grać, czy markować grę na tym instrumencie dla potrzeb filmu. Jak z tymi umiejętnościami jest dzisiaj?

Nawet więcej... Byłem bardzo ambitny. Na studiach mieliśmy trochę zajęć, nazwijmy to, muzycznych. Mniej więcej orientuję się... Kiedyś założyłem się, nie pamiętam już, z kim, że nauczę się grać na fortepianie Szymanowskiego. Triolki w jednej ręce, w drugiej półnuty, czy ćwierćnuty... Ambitnie, palec po palcu, szukając w nutach - to jest pierwszy palec, to drugi, układałem je na klawiaturze. Musiałbym to pokazać, ale jeśli położę ręce w odpowiednim momencie, to nawet dzisiaj jeszcze umiem fragment... Nauczyłem się tego bardzo skomplikowanego utworu. Wykonanie jednak było takie, jakie było...

(śmiech)

Wygrał Pan zakład?

Zakład wygrałem. Nic chyba nie dostałem za to, ale byłem ambitny i miałem satysfakcję.

Bo wykonań słucha Pan z reguły lepszych...

Był taki okres, kiedy od pierwszych właściwie przesłuchań namiętnie chodziłem na Konkurs Chopinowski. To w tym słynnym konkursie wygrał Krystian Zimerman. Zresztą, przez wiele lat łączyła nas duża przyjaźń, Krystian jest ojcem chrzestnym mojej córy. Miałem wielokrotnie okazję słuchać, jak próbuje, trenuje. Pamiętam taki moment z jego próby... Nie wiem, co to był za utwór, ale brzmiało mniej więcej tak: papapapa, papapapa, papapapa, papapapa... Zapytałem go wtedy: "Krystian, co ty sobie podkładasz pod tę muzykę, jak grasz? Na przykład, w tym fragmencie?" A on popatrzył na mnie i powiedział: "No... Ja to sobie mówię tak - jest mąż i żona. Ona mówi: kup mi futro, kup mi futro... A on mówi: nie, nie kupię, nie, nie kupię...

(śmiech)

Właściwie prysła mi magia muzyki, ale pomyślałem, że to jest bardziej ludzkie.

W ogóle uważam, co w tym radiu może zabrzmi banalnie, że muzyka jest chyba największą ze wszystkich sztuk, jakie człowiek stworzył, bo jest najbardziej ulotna

i najbardziej nieokreślona.

Jeszcze jedno, dość osobiste pytanie. Stał się Pan czołowym interpretatorem poezji i tekstów Jana Pawła II. Bierze Pan udział w niemal wszystkich wydarzeniach papieskich w całym kraju. Dlaczego?

Banalnie opowiadając, po prostu dostaję taką propozycję, ale to jest jakby ta pierwsza część odpowiedzi. Przypadek sprawił, że zacząłem mówić publicznie "Tryptyk Rzymski". Pojechałem z poezją papieża, wcześniej miałem już przygotowanych kilka wierszy, do Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam okazało się, że ksiądz kazał wydrukować na afiszu, nie wiem, dlaczego, że to będzie "Tryptyk Rzymski". Powiedział, że musi być "Tryptyk...", bo ludzie przyjdą z egzemplarzami i będą chcieli wspólnie czytać. Tak się zaczęło. Przez te dwie godziny, które miałem do koncertu, musiałem się przygotować. Wystąpiłem, przepraszam, że tak powiem - z takim sukcesem, że nie pozwolono mi później odpuścić tego tekstu. I do dzisiaj mam okazję go mówić.

Dzień przed pogrzebem Papieża znalazłem się w Watykanie i dostałem propozycję przeczytania testamentu Jana Pawła II. Właściwie na żywo, w dniu, kiedy ten testament się publicznie ukazał.

Jest potrzeba. Ludzie chcą słuchać tego, co Jan Paweł II stworzył, co napisał, co powiedział. Ja również czuję taką potrzebę i to już jest ta poważniejsza odpowiedź. Mam potrzebę, żeby te teksty gdzieś do mnie przemawiały i chcę mieć z nimi kontakt, chcę poprzez nie także się wyrażać.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji