Artykuły

I z czego tu się śmiać?

WIERNE odtwarza­nie staroattyckiej komedii nie ma dzisiaj racji bytu. Za daleko odeszliśmy od tamtych czasów, aby to, co bawiło i uczyło starożytnych Gre­ków, mogło taką samą funkcję spełnić wobec nas. Tym czasem Teatr Dramatyczny usiłuje ostatnią premierą przekazać komedią Arystofanesa w jej czystej for­mie, a raczej we współ­czesnym o tej formie wy­obrażeniu.

Trwają więc na scenie bachanalia, sprowokowane erotycznym strajkiem greckich kobiet - zbiorowym protestem przeciw wojnie.

Jak łatwo przewidzieć, za­kazany owoc staje się tematem dialogów, śpiewów, tańców i całej serii wyra­zistych gestów, na ogół mało wybrednych. Odwoływanie się do naturalnego traktowania spraw płci przez starożytnych i do dionizyjskiego charakteru samej komedii nie jest tu dobrym argumentem. Osta­tecznie gusta się zmienia­ją i nie wystarczy kilka dosadniejszych słów, żeby pobudzić widownie do zdrowego śmiechu. Co najwy­żej będzie to półuśmieszek nad prymitywnością środ­ków wyrazu.

A prymitywnych chwytów mamy w "Gromiwoi" aż nadto. Niekiedy widz przechodzi nad nimi do porządku dziennego, częściej jednak wywołują po pro­stu niesmak. Szczególnie żenujące są sceny o wyra­źnie erotycznej wymowie w wykonaniu męsko-żeńskiego chóru masek. Leci­we panie i panowie w spo­sób nie pozostawiający nic dla wyobraźni prowadzą swoje miłosne umizgi, kokietując się nawzajem (bo na pewno nie widownię), a to nagim udem, a to nazbyt śmiałym gestem czy słowem, choć przecież i w rozpasanej Grecji siwe skronie do czegoś zobowiązywały. Cóż dopiero mówić o igraszkach młodzieży! Ile tu nowatorstwa, ile cieszącej oko golizny, jaki chwalebny brak zakłamania. Na wyróżnienie zasługuje po­kraczne wkroczenie na scenę pokonanych przez przymusową wstrzemięźliwość wojowników - toż to majstersztyk naturalizmu!

"Gromiwoja" w przejrzysty sposób udowadnia, jak żałosne efekty może przy­nieść inscenizacja sztuki, w której autorzy nie znajdu­ją swojego miejsca. Nie­łatwo przychodzi im prze­istoczenie się w starożyt­nych Greków, a niedostat­ki warsztatowe bynajmniej nie pomagają w zrealizo­waniu tego zadania, podo­bnie jak dość dziwaczny język przekładu Edmunda Żegoty - Cięgielewicza, w którym staropolszczyzna miesza się z trudnymi do zidentyfikowania naleciałościami gwarowymi. Jeszcze gorzej wygląda sprawa popisów choreograficznych i wokalnych, dzięki którym "Gromiwoja" bardziej przypomina operetkę niż dra­mat, a przecież aktorzy nie są do takiej roli przygotowani.

Wypada się jeszcze zastanowić nad korzyściami, jakie widz może wynieść z gdyńskiego spektaklu. Satysfakcja estetyczna jest raczej wątpliwa, choć jeśli ktoś gustuje w przejaskrawionej teatralnej sztuczności i wychwytywaniu aktorskich potknięć, to z pe­wnością znajdzie powody do zadowolenia. Nie znaj­dziemy natomiast recepty na zbawienie świata - szantaże uprawiane w małżeńskich alkowach są rów­nie stare jak antycz­na komedia i od wie­ków przynoszą tylko chwi­lowe korzyści, najczę­ściej materialne. Co do zabawy, to śmiem wątpić, by kilka niewybrednych dow­cipów było akurat tą roz­rywką, jakiej współczesnemu widzowi potrzeba, chyba że będziemy śmiać się do rozpuku z tego, co zo­stało ośmieszone wbrew intencjom zespołu Teatru Dramatycznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji