Lizystrata Arystofanesa
Wiecznie młoda arystofanesowska "Lizystrata" - bądź co bądź liczy już ona sobie prawie dwa i półtysiąca wiosen - grana ciągle na całym świecie i przerabiana na operetki i musicale, a nawet uwspółcześniana (ostatniego takiego uwspółcześnienia dokonał w RFN Rolf Hochhuth) może zawsze liczyć na powodzenie, a czego zresztą dowiodło niedawno jej wystawienie na deskach Teatru Zagłębia w inscenizacji i reżyserii Antoniego Słocińskiego.
Pikantny temat owej wesołej, choć uchodzącej jeszcze nie tak dawno za bardzo "niemoralną", komedii o tym jak to mężatki ateńskie zastrajkowały - mówiąc językiem niektórych dzisiejszych publicystów - "w zakresie i charakterze pełnienia obowiązków małżeńskich", chcąc zmusić swych mężów tym intymnym sposobem do zaprzestania wojny i zawarcia pokoju (w danym wypadku ze Spartą) nadawał się w sam raz do potraktowania go w sposób wesoły. Wprawdzie Arystofanes objął tym strajkiem tylko mężatki, a nie ogół kobiet - co z góry chyba skazywałoby całą imprezę na niepowodzenie - ale za to mógł sobie pozwolić na wszelkie w tej erotycznej materii wybujałości, jako że starożytni Grecy byli dalecy od jakiegoś gorszenia się z tego rodzaju "kładzenia kawy na ławę".
W późniejszych jednak czasach "Lizystratę" trzeba było grywać w sposób bardziej dyskretny i oparty na pewnych niedopowiedzeniach, co zresztą pozostało i do dziś. Trudno by zresztą było sobie wyobrazić taki sam pokaz owej sztuki, jaki odbywał się ongiś w Atenach czy w innych miastach greckich. Nawet w dzisiejszej epoce absolutnego rozhasania typu ,,sexy" jaki się rozgrywa we współczesnych teatrach, zwłaszcza zachodnich (choć i u nas w tym względzie powoli dochodzi się do tamtych wzorów coraz bliżej) - nie dałoby się owego ateńskiego spektaklu dosłownie powtórzyć, gdyż mimo wszystko arystofanowskie różnorakie falliczne i niefalliczne wybujałości uchodziłyby jednak za wulgarne.
Byłoby to zresztą niepotrzebne. I tak na owej komedii bawimy się świetnie, ponieważ rozmaite niedomówienia, symbole i aluzje są przede wszystkim dowcipne, a dalekie od jakiejkolwiek wulgarności (przekład Stefana Srebrnego, zresztą najlepszy ze wszystkich polskich przekładów "Lizystraty").
Taką właśnie atmosferę "nieprzyzwoitej" aluzyjności i symboliki, ale ukazanej w eleganckiej w miarę dyskretnej formie, zaprezentowano na scenie sosnowieckiej, co rzecz jasna bardzo widzów bawiło, a na pewno nikogo nie gorszyło. Inna rzecz, że o ile pierwsza cześć sztuki potraktowana została bardzo humorystycznie i w typie buffo - prym tu wiódł przede wszystkim Henryk Maruszczyk, tak doskonale przeistaczający cię w stetryczałego wprawdzie, lecz operującego bardzo dowcipnymi różnorakimi gagami ateńskiego biurokraty Probula, że wielu widzów nie mogło go po prostu rozpoznać, a dalej, jak zwykle bardzo komiczny w swoich scenicznych perypetiach Tadeusz Madeja, występujący w roli Kynezjasza, czyli jednego ze stęsknionych mężów - to część druga już nie odznaczała się tym walorem. A to prawdopodobnie dlatego, że te dwie podpory pierwszoaktowej buffonady już w niej nie wystąpiły. Jakkolwiek Arystofanes na pewno by się nie obraził, gdyby do rokowań pokojowych spartańsko-ateńskich, utrzymanych niestety trochę w zbyt poważnym tonie, wmieszali się w swoisty sposób przezacni obywatele Probul i Kinezjasz.
A także Spartanka Lampito - odtwarzana z wielce zabawną werwą przez Martę Kotowską - która w pierwszej części walnie przyczyniła się do ogólnej wesołej zabawy, ale nie mogła się do niej przyczynić w części drugiej, gdyż na scenie już się nie zjawiła.
Bohaterkę tytułowa kreowała z wdziękiem Anna Gołębiowska, zaś w pozostałych kobiecych rolach wystąpiły z powodzeniem: Krystyna Tworkowska (Kleonika), Czesława Monczka (Mirryna), Zofia Jarończyk, Irena Romańska i Stefania Zubrówna (występujące raz jako "stare kobiety", a drugi raz jako Atenki w wieku "balzakowskim"), dalej Elżbieta Trojanowska (Przewodnica "Chóru Staruch", a także jako normalna Atenka), Lidia Bienias, Barbara Medwecka, Iwona Żeleźnicka (również raz występujące jako "staruchy", a drugi jako młode kobiety). W rolach męskich im sekundowali: Jacek Medwecki (Przewodnik Chóru Starców), Zygmunt Biernat, Jerzy Czarski, Wiktor Fronczyk, Marek Łyczkowski, Władysław Sokalski, Bogusław Weil (Chór Starców), Jerzy Gniewkowski (Poseł Spartański), Edward Skarga (Prytan, czyli członek Ateńskiej Rady), Andrzej Hołaj (Ateńczyk - obaj swoją mimiką, gdyż role ich były raczej nieme, wnosili swą cząstkę humoru do części drugiej) i Krzysztof Misiurkiewicz (Pełnomocnik Spartański).
Chóry "Staruch" i "Starców", które zapewne Ateńczyków ongiś bardzo bawiły, nie mogły nas jakoś do owej zabawy wciągnąć. Wprawdzie maski noszone przez chórzystów i chórzystki były konieczne z uwagi na swój pradawny i obowiązkowy charakter starogreckiego teatru, mimo to jednak wyglądało na to, że one raczej aktorom przeszkadzają niż pomagają (zwłaszcza w dykcji) Być może, że gdyby te maski były jakoś zróżnicowane tak jak maski karnawałowe (wbrew tradycji wprawdzie, ale cóż to szkodzi?) oraz w pewnych momentach zdejmowane, dla pokazania, że jest to tylko wielka buffonada, a nie jakaś prawdziwa kontrowersja między starcami i staruszkami. Tym bardziej, że kpiny z wieku starczego nie należą chyba do najwytworniejszych żartów.
No, ale w sumie "Lizystrata" się udała, a trud jaki w nią włożyli sosnowieccy aktorzy niewątpliwie się opłacił.
Dekoracja i kostiumy Alicji Kuryło - bardzo udane i nie pozbawione odpowiedniej dozy pikanterii - muzyka Marzeny Mikuły-Proksy, choreografia Marii Surowiak.