Artykuły

Anna Polony w Grotesce

"Poszłam w aktorstwo, bo czułam, że pomoże mi to wyrzucić z siebie emocje. Dlaczego świat jest tak, a nie inaczej urządzony? Dlaczego człowiek musi cierpieć? Dlaczego miłość musi być na przykład nieszczęśliwa? Dlaczego ludzie się mordują? Tych pytań tysiące chciałam wyrazić swoim aktorstwem i to było podstawą mojej decyzji pójścia do teatru. Przede wszystkim do teatru, bo wiecie państwo, w filmie jest jednak inaczej". Fragmenty zapisu spotkania z cyklu "Kod mistrzów". Prowadził Józef Opalski.

Zaczęło się wszystko od śpiewania. Moja dużo (o 17 lat) starsza siostra marzyła, żeby pójść do szkoły teatralnej, ale wojna pokrzyżowała te plany. W końcu nawet nie poszła na studia i po moich urodzinach zajęła się mną - mama pracowała. Podobno na Plantach byłam nieznośna, strasznie ryczałam nie wiadomo dlaczego, więc ona starała się mnie uspokoić śpiewaniem, a miała bardzo ładny głos. Woziła mnie i śpiewała - a ja się zaraziłam tym śpiewaniem. A potem, jak już większa się stałam, to razem śpiewałyśmy.

Gdy miałam niespełna 7 lat, zaprowadzono mnie do szkoły. Strasznie się bałam, ponieważ chowałam się wśród starszych, całe moje rodzeństwo było dużo starsze. Więc szłam przerażona, że znajdę się nagle w ogromnej grupie obcych dzieci i ryczałam przez całą drogę od domu. W szkole, pamiętam, nie chciałam puścić ręki siostry. Wreszcie moja pierwsza wychowawczyni, pani Żurawska, ciotka Jurka Skarżyńskiego, o czym się dopiero później dowiedziałam, mówi "proszę odejść" do mojej siostry, "proszę ją zostawić, damy sobie radę". Weszłyśmy do klasy, ja dalej ryczałam, łzy jeszcze bardziej się lały, ale pani Żurawska powiedziała: "Dzieci kochane, wiecie od czego zaczniemy? Zaczniemy od piosenki". I ja teraz państwu zaśpiewam tę piosenkę:

"Puść mnie mamo do szkoły, chociaż byś nie chciała, nauczy się czytać twa córeczka mała"

Potem było "nauczy się pisać", "nauczy się rachować" i tak dalej. Mnie się to strasznie spodobało, oczywiście rozśpiewałam się natychmiast, zagłuszając wszystkie koleżanki (chodziłam do szkoły żeńskiej, żadna tam koedukacja), bo miałam dosyć mocny głos. I już mi się szkoła w tym momencie spodobała. Poszliśmy potem na przerwę, goniłam jak głupia po korytarzu, co się dalej działo, nie pamiętam, ale ta pierwsza piosenka zachęciła mnie do bywania w tej instytucji.

Z czasem pojawiły się i inne sztuki w moim życiu. Przede wszystkim literatura. Moja mama prowadziła zakład introligatorski i dużo było w nim przeróżnych książek. Czasem niestety brałam do ręki nie to, co należało wziąć, choć jakoś tam udawało mi się ukryć niezbyt odpowiednie dla małej dziewczynki lektury. Byłam już wtedy chyba w liceum i wpadła mi w ręce "Klątwa" Wyspiańskiego. Przeżyłam ją boleśnie. Tak mnie wzruszyła, tak poruszyła historia tych dwojga ludzi, których wyobraziłam sobie, że musieli się strasznie kochać. A tak okrutnie doświadczył ich los i niestety społeczność także, popełnili grzech przeciwko Kościołowi, przeciwko Bogu, a ja byłam wtedy bardzo żarliwą katoliczką, więc wstrząsnęła mną cała ta historia. I proszę sobie wyobrazić: po wielu latach, może nawet nie aż tak wielu, bo musiałam wtedy mieć ze 26 lub 27 lat, dostałam rolę Młodej w "Klątwie" u Konrada Swinarskiego. Było to jakby jakiś metafizyczny wręcz znak.

W ogóle dlatego poszłam w aktorstwo, bo czułam, że pomoże mi to wyrzucić z siebie emocje. Dlaczego świat jest tak, a nie inaczej urządzony? Dlaczego człowiek musi cierpieć? Dlaczego miłość musi być na przykład nieszczęśliwa? Dlaczego ludzie się mordują? Tych pytań tysiące chciałam wyrazić swoim aktorstwem i to było podstawą mojej decyzji pójścia do teatru. Przede wszystkim do teatru, bo wiecie państwo, w filmie jest jednak inaczej. W telewizji też, telewizja kiedyś dla mnie to był Teatr Telewizji; seriale i te inne to jest takie "żyćko", jak ja mówię, taka obyczajowość mała, załatwiamy jakieś niewielkie tam sprawy między sobą, w krótkich odcinkach, krótkich scenkach, nie ma to ciągłości dla aktora. Na tym polega różnica i dlatego mnie teatr zawsze fascynował, że mogłam zagrać Młodą w "Klątwie" i przeżyć razem z nią jej dramat nieszczęśliwej, złej miłości, strach przed karą boską, na koniec ten potworny czyn, który popełnia, dzieci wrzucając na rozpalony stos, i wariując na koniec, bo przecież patrzeć na mękę swoich dzieci to naprawdę zwariować można. I ja chciałam, żeby to wszyscy ze mną przeżyli. Nie wiem właściwie dlaczego. Żeby wykrzyczeć Bogu czy żeby powiedzieć ludziom: nie czyńcie zła. Nie wiem, tak na prawdę to nie wiem.

[pytanie z sali] Powiedziała pani o serialach, że seriale to dla pani "żyćko", ale jak się pani odnajduje w serialu "Lekarze"*.

Zagrałam w kilku serialach i uczciwie powiem dlaczego. Potrzebowałam pieniędzy. Dlatego zawsze to były nieduże rzeczy. No a ponieważ mam już nazwisko, to przyzwoicie mi płacą, bo w teatrze to wiecie państwo, jakie są warunki finansowe. I pozwoliłam sobie raz czy drugi zagrać w przyzwoitych dosyć serialach, w "Na dobre i na złe" jakiegoś lekarza grałam, w "Magdzie M" jakąś panią, ale to były drobiazgi. A w serialu "Lekarze" w pierwszych odcinkach pojawiła się rola, którą mi zaproponowała producentka, moja dobra znajoma, koleżanka, z którą pracowaliśmy tutaj, w krakowskiej telewizji, wtedy kiedy istniała jeszcze telewizja i kiedy się robiło Teatr Telewizji. Zaproponowała mi tę rolę, przeczytałam scenariusz - "zwariowałaś, ja takiej idiotki grać nie będę, w życiu". Po jakimś czasie znajoma dzwoni znowu i mówi: "napisaliśmy dla ciebie rolę", zaczęła mi opowiadać, jak się miała ta postać rozwinąć, że popełnia błąd i ją po prostu wyrzucają. To mnie zirytowało i powiedziałam nie, nie będę czegoś takiego grała, nie będę przykładać ręki do nagonki na starych ludzi. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Mądry człowiek, który jest profesorem, odchodzi nie wtedy, gdy popełnia błąd, tylko żeby tego błędu nie popełnić, żeby nie zrobić głupstwa. I tak mi tę rolę napisano. Poza tym to się trochę połączyło z tym, co się stało w Starym Teatrze, z tym pożegnaniem... Grałam po prostu siebie trochę, choć nie do końca, bo ja bym w życiu nie otworzyła żadnego brzucha.

[kolejne pytanie z sali] Z Krakowem związała pani całe swoje życie zawodowe. Czy nigdy nie myślała pani, aby - jak robi to wielu aktorów - porzucić Kraków dla Warszawy?

Był taki moment w moim życiu aktorskim, zaraz na początku mojego pobytu w Starym Teatrze. Dowiedziałam się, iż mam grać bardzo dobrą rolę, śpiewaną!, w dobrej sztuce, ale tej roli nie otrzymałam. A ja zawsze byłam pazerna na granie, szczególnie na początku, bo teraz już mniej. Każdy młody aktor chce grać jak najwięcej, bo się wtedy rozwija. Więc też byłam pazerna, okropnie, nie umiałam tego ukryć. Nie dostałam tej roli i ze złości napisałam listy bodaj do dwóch dyrektorów teatrów w Warszawie, zresztą podpuścił mnie do tego mój ówczesny mąż, także aktor. I proszę sobie wyobrazić, że jeden z tych dyrektorów odpisał: "jak pani będzie w Warszawie, to proszę przyjść na rozmowę". No, to już było coś, a drugi dyrektor odpisał mi, że nie ma wolnych etatów. To był Dejmek. A do tego drugiego poszłam. To był Erwin Axer, we Teatrze Współczesnym, wówczas sława wielka. Poszłam na rozmowę i Axer powiedział, że mnie przyjmie, ale nie w tym sezonie, bo to był czerwiec, więc umowy były popodpisywane. "Ale proszę iść do profesora Kreczmara, na pewno przyjmie panią do Teatru Polskiego, bo on właśnie objął dyrekcję". Poszłam i profesor Kreczmar powiedział: "Od razu panią przyjmuję, będzie pani grała Kleopatrę w sztuce Shawa". Ale ja miałam podpisaną już umowę z dyrektorem Huebnerem tu w Krakowie! Zadzwoniłam do niego i pytam: "Panie dyrektorze, czy zwolniłby mnie pan z umowy?" Nie myślałam wtedy o rodzinie, nawet o mojej ukochanej mamie. Tak się chciałam zemścić, psiakość, za to odebranie mi szansy na śpiewaną rolę. Dyrektor Huebner się absolutnie nie zgodził. No to mówię prof. Kreczmarowi, że zerwę tę umowę. A on powiedział: "Nie. Niech pani tego nie robi, bo będzie się to za panią ciągnęło całe życie. Na przyszły sezon przyjdzie pani albo do Axera, albo do mnie". No i wróciłam do Krakowa dumna i blada, że są dwa teatry w Warszawie, do których na przyszły sezon mogę się dostać. Ale wtedy okazało się, dlaczego nie zwolnił mnie dyrektor Huebner: bo już byłam obsadzona w roli Claire w "Pokojówkach" Geneta u Konrada Swinarskiego. Solange, czyli drugą wielką rolę, drugiej pokojówki, miała grać dyrektorowa, czyli Mira Dubrawska, ale Konrad powiedział, że jak Polony nie będzie grała, to on nie będzie reżyserował, bo ja się do tej roli bardzo nadaję. Rzeczywiście, urodzona pokojówka jestem. Na początku w Teatrze Słowackiego nic tylko pokojówki grałam. Tylko że ta pokojówka Genetowska to było całkiem coś innego, dramatyczna, wielka rola. No i jak już zagrałam tę Claire, potem Młodą w "Klątwie", Joas w "Sędziach", zaczęłam dostawać takie wspaniałe role, to już nie chciało mi się nigdzie wyjeżdżać. A oni zaczęli do mnie pisać, to znaczy dyrektor Kreczmar i o dziwo dyrektor Dejmek też napisał, że już mógłby mnie przyjąć razem z moim mężem. Ale ja się tak zakochałam w tym, co robił Konrad, w jego teatrze, to był fantastyczny człowiek, pokochałam go po prostu jako przyjaciela, jako kogoś szalenie bliskiego, mistrza, nauczyciela i słodkiego człowieka. To był sam urok, czar, mądrość, poczucie humoru, dowcip, no jednym słowem nic tylko łazić z nim i słuchać jak on mówi. Tak więc to było z moim przenoszeniem się do Warszawy. Tak czy inaczej kocham Kraków, chociaż to miasto nie zawsze jest przychylne artystom, ale ma w sobie jakąś siłę przyciągania, jakiś magnetyzm. Ja to tak czuję, że to miasto mnie przyciąga, przyciągało mnie przez całe życie.

Chciałam zapytać o pani studia w szkole teatralnej? Który z profesorów miał na panią największy wpływ?

Proszę pani, okres studiów to chyba dla wszystkich jeden z najpiękniejszych okresów w życiu. To czas poznawania świata, ludzi, dojrzewania, czas miłości, czas niespodzianek, cudowne czasy, nie? Zabawy, szaleństwa, ale i praca, zagłębianie się w materii sztuki, w materii, którą niesie literatura, poznawanie wielkich twórców, poznawanie przeszłości teatru, bo przecież tego też się uczyliśmy, i to było fascynujące. A poza tym kontakty ze znakomitymi aktorami. No bo w szkole zwykle uczą wybitni aktorzy i nas też uczyli. Wśród

nich była znakomita Maria Malicka i wiele się od niej nauczyłam. Ale chyba największy wpływ wywarł na mnie wielki miłośnik poezji, znakomity aktor Władysław Woźnik. Uczył nas wiersza, właśnie nie scen, tylko wiersza. To był wymagający pedagog, szalenie ostry w egzekwowaniu formy wiersza, dostać u niego dobrą notę to naprawdę był sukces. Muszę przyznać, że na drugim roku potknęłam się. Przystąpiłam do egzaminu nie z tym materiałem, który robiłam z profesorem, a przerabialiśmy wiersze Wyspiańskiego. One były dla mnie wtedy tak trudne, tak odległe, miałam mówić "Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić...", a ja wtedy w ogóle nie chciałam myśleć, że mi przyjdzie porzucić świat. Jakoś strasznie trudno mi było powiedzieć ten wiersz, męczyłam się z nim strasznie i na egzaminie powiedziałam monolog Swentyny z Beniowskiego. Ale w paru miejscach przestawiłam słowa. Profesor podszedł wtedy do mnie i powiedział: "pani ma marne warunki bardzo" (bo ja wtedy byłam bardzo nieatrakcyjną osobą, ja się później nauczyłam tworzyć swój wizerunek, że tak powiem, wtedy byłam piegowata, mała, nie malowałam się, zawsze źle uczesana), "musi być pani naprawdę świetna, żeby zaistnieć w teatrze". Poczułam się dotknięta. Na trzecim roku w pierwszym semestrze mówiliśmy "Odę do młodości". Piekło, bo tam jest zmienny wiersz, a on żądał średniówki i końcówki, podbijania tego bardzo wyraźnie, a równocześnie trzeba było trzymać temat i napięcie. To było naprawdę trudne. Powiedziałam na dobrze. A w drugim semestrze mówiliśmy "Sonety" Kasprowicza i ja weszłam pewna siebie, bo sonecik to krótki wiersz i zaczęłam mówić: "Rano, zimą, mróz czy zawierucha w surduciku do szkoły...". Skończyłam, a on powiedział "dwa wyrazy pani przestawiła, niedostateczny". Ale u niego była szansa poprawy, myśmy dążąc do doskonałości, jeden wiersz mówili przez cały semestr, można zwariować. No i następny raz starałam się naprawdę poprawnie powiedzieć wszystkie słowa, bo ja często niestety "czeski błąd" popełniam, przestawiam liczby, przestawiam słowa, i to zdarza mi się nawet w wielkiej poezji. Nie przestawiłam nic, ale nie powiedziałam tak jak należy, "dostatecznie, na następny raz ma pani poprawić". Następny raz było dobrze. Przy czwartym podejściu powiedziałam z takim uczuciem, jakiego żądał, i wszystkie średniówki były, i wszystkie końcówki podkreślone. Poprawił mi kawałek na samym końcu i mówi: "Teraz od początku, ale naprawdę na bardzo dobrze". Cisza była na sali taka, że muchę słychać było. Ja się skupiłam, chyba tak strasznie skupiona byłam jeszcze tylko grając Orcia w "Nie Boskiej...", kiedy omal nie zemdlałam po zejściu ze sceny. Ale powiedziałam wiersz tak, że na końcu stwierdził: "Pani Polony jest już artystką". A ja w to uwierzyłam! I jak potem były jakieś złe recenzje albo nie dostawałam roli, to się wkurzałam, bo jak powiedział Woźnik, że ja jestem artystką, no to dlaczego inni mnie nie doceniają? A szczególnie na początku w Teatrze Słowackiego nic tylko pokojówki, nie chciano mi dać żadnej roli dramatycznej, aż dostałam w końcu. Sztukę napisała moja koleżanka ze szkoły Roma Ligocka, z wykształcenia plastyczka, ale z zamiłowania pisarka. Sztukę ówczesny jej wielbiciel i bliski znajomy, bardzo dobry dramaturg Jerzy Broszkiewicz jakoś wcisnął dyrektorowi Dąbrowskiemu. I ona chciała, żebym to ja grała, bo myśmy się kumplowały w szkole. Jakie o to wojny się toczyły! Obsadzona została koleżanka moja Marysia Nowotarska, jeszcze nie próbowała, obsada nie była wywieszona jeszcze, ale wiedziała, że będzie to grała, a Roma i późniejszy jej mąż, reżyser tego przedstawienia Janek Biczycki, chodzili do dyrektora, aż zmienił, chociaż ze złością, bo nie bardzo mnie lubił, nie byłam w jego typie, on lubił bardzo wysokie blondyny, piękne i zgrabne, jak jego żona, pani Castori. No i zagrałam dramatyczną rolę, i dobre recenzje były, a szanowny pan dyrektor powiedział: "rośnie nam gwiazdeczka". Ale potem już poszłam do Starego. Widzicie państwo, jak to wszystko się łączy. Pierwsze lata w teatrze są nadal latami nauki. Ja się uczyłam przez te cztery lata w Teatrze Słowackiego, a potem jeszcze przez ileś lat w Starym i tak naprawdę ukształtował to moje aktorstwo Konrad, tymi dziesięcioma rolami, które u niego zagrałam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji