Artykuły

Tajemnica miłości jest większa niż tajemnica śmierci

- Nowoczesne inscenizacje odkrywają w dawnych dziełach kompletnie nowy wymiar - mówi Mariusz Treliński, dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego - Opery Narodowej o swej inscenizacji "Salome" w Pradze oraz o przygotowaniach do premiery w Nowym Jorku.

Recenzje z pana "Salome" Richarda Straussa w Statni opera - Narodni divadlo są entuzjastyczne i świadczą, że przewietrzył pan operową Pragę. Mariusz Treliński: Nie zdawałem sobie sprawy, że są jeszcze w Europie bastiony tak konserwatywnej opery. Już na konferencji wyrażano obawy, że jesteśmy barbarzyńcami, którzy przyjechali tu zniszczyć tradycję. Na próbie generalnej czuliśmy opór i cieszyliśmy się, że gdyby pomidory miały polecieć na scenę, to od widowni oddzieli je tiul. Przypomniało mi to nasze pierwsze spektakle "Madame Butterfly" w Warszawie, po której wpływowy krytyk krzyczał: "Zamordowano Butterfly! Gdzie są parasolki?".

Walka z nowymi prądami w operze jest absurdalna, bo czas płynie nieubłaganie, a każda epoka ma swoje interpretacje i reinterpretacje. Nowoczesne inscenizacje odkrywają w dawnych dziełach kompletnie nowy wymiar. Ciekawe jest to, że, abstrahując od konserwatywnego kontekstu Pragi, zrealizowałem najbardziej radykalny spektakl w moim dorobku. O "Salome" zrobiło się głośno i przyszła ją obejrzeć zupełnie inna publiczność.

Recenzenci chwalą niezwykłą, filmową formę wizualizującą to, co zachodzi w "Salome", fakt molestowania pasierbicy przez Heroda oraz kobiecej zemsty, która przyjmuje formę symbolicznej kastracji.

- Jest to przede wszystkim portret rodziny. Analizując relacje między jej członkami, chciałem zobrazować coś, co nazwaliśmy umownie "kompleksem Salome", analogicznie do znanego pojęcia - kompleksu Edypa. Odeszliśmy od dosłownej narracji, skupiając się na jej wymiarze psychoanalitycznym. Próbowaliśmy postawić pytanie, w czym tkwi zagadka Salome. Jak tego rodzaju życzenie mogło pojawić się w psychice kobiety? Co je zrodziło? Napięcie między płciami, fascynacja i lęki kastracyjne przeniesione na relację starszy mężczyzna - młoda kobieta, kazirodztwo, zemsta czy może proste okrucieństwo? Biblia opisuje tę historię zaledwie w kilku linijkach, ale od tego czasu tę zagadkę próbowało rozwiązać prawie 2600 artystów, malując i opisując na nowo jej historię. Stajemy więc w dość długiej kolejce.

Na konferencji prasowej powiedział pan, że chce posłużyć się takimi środkami, by wywołać współczesny ekwiwalent szoku, jaki towarzyszył w 1905 roku prapremierze "Salome".

- Trudno nam dzisiaj wyobrazić sobie, czym była konfrontacja publiczności z dziełem Straussa - nowatorski, wręcz paraliżujący wymiar samej muzyki, do tego prowokacja obyczajowa, perwersja intelektualna, konfrontacja z nagością. Ja przywołałem dzieło innego prowokatora Passoliniego i jego głośny film "Teoremat", gdzie tajemniczy przybysz narusza więzy rodziny, uwypuklając jej zepsucie, hipokryzję i słabość. Ten film stał się dla nas kluczem do opowieści o rodzinie Heroda, który zamordował brata, przejmując od niego władzę oraz żyjąc w kazirodczej relacji z jego żoną i córką.

Kim jest więc Jochanaan inspirowany postacią Jana Chrzciciela?

- Tajemniczym przybyszem. Postacią realną lub wyobrażoną, która nie występuje na scenie. Słyszymy jedynie Głos, któremu każdy z bohaterów przypisuje inne znaczenie. Dla jednych jest prorokiem, dla innych głosem wewnętrznym czy po prostu projekcją. To rodzaj lustra, w którym Herod, Herodiada i Salome mogą się przejrzeć i ocenić własne czyny. Każdy przypisuje mu swój sens. Myślę, że w tym tkwi współczesny wymiar tej opowieści. Zanurzając się w otchłani czysto ludzkiej, w naszej psychice próbujemy odnaleźć jej wymiar metafizyczny.

W "Salome" po raz pierwszy w tak dużej skali zastosowałem też zmienność konwencji. Łączę skrajny realizm z sekwencjami onirycznymi. W spektaklu jest pełna halucynacji półgodzinna rozmowa Salome z samą sobą. I realistyczna scena rodzinna w kuchni nad ranem, podczas której wychodzą na jaw skrywane od dawna tajemnice. Jeszcze inna jest scena tańca Salome.

Na prapremierze wywołała wiele protestów.

- U Straussa ta scena jest całkowicie odmienna. To jakby muzyka z innego świata. Jest w niej element pewnej baśniowości, lekkości i wręcz pastiszu. Stanowi kontrapunkt w całej opowieści. Zastosowaliśmy tu całkowicie odmienną poetykę. Nie jest to scena tańca, raczej seria zwolnionych onirycznych kadrów. Retrospekcja, w której widzimy małą dziewczynkę i odwiedzającego ją ojczyma. W kontraście do tej sceny starałem się bardzo naturalistycznie konstruować inne postaci. Herodiada to bulimiczka, fizjologicznie nie trawi życia, w które została uwikłana. Herod to pełen goryczy oligarcha, mający świadomość swej winy i upadku. Kreacja Jacka Laszczkowskiego próbowała ominąć częsty, groteskowy komizm tej postaci i skupić się na elementach tragicznych, jak z opowieści o Neronie czy Kaliguli. Najciekawsza jest Salome, która dojrzewa do buntu i wolności. Buduje w wyobraźni obraz mężczyzny innego niż prześladujący ją Herod - idealistyczną postać Jochanaana. Im bardziej wchodzi w nową relację, tym bardziej uświadamia sobie, że ma do czynienia z innym rodzajem tyrana, który też ją poniża i odrzuca. Salome wyznaje mu miłość, a jednocześnie ujawnia przerażenie męskością, ukazującą się jej w różnych widmowych postaciach - męskiego aktu, pająka, ciemności czy księżyca. Jest w tym zadziwiająca ambiwalencja i psychotyczna zależność. Salome stara się wykrzyczeć swój ból i stanąć oko w oko z traumą dzieciństwa.

Punkt ciężkości pana teatru przesuwa się w stronę dialogu bohaterów z samym sobą.

- Rzeczywiście, moją obsesją wręcz stało się zanegowanie akcji realnej i wejście w świat wewnętrzny. W sen, z którego nigdy się nie wybudzamy.

Tymczasem relacje damsko-męskie są zbudowane na obawie i marzeniu, co widoczne jest też w "Jolancie" i "Zamku Sinobrodego".

- Od pewnego czasu realizowane przeze mnie opery układają się w tematyczne serie. To samo mógłbym powiedzieć o tryptyku, który powstanie po planowanej premierze "Umarłego miasta" Korngolda, wraz z "Salome" i "Zamkiem Sinobrodego". Wspólnym mottem tego tryptyku mogą być słowa Salome: "Tajemnica miłości jest większa niż tajemnica śmierci". Wchodzimy na niemieckojęzyczny grunt operowy, gdzie funkcjonuje nieprzetłumaczalne pojęcie Liebestod - miłości, która jest śmiercią, i śmierci, która jest miłością.

Kiedy będzie warszawska premiera?

- W marcu 2016 roku. Szykujemy wielkie wydarzenie muzyczne. W Salome wcieli się wspaniała Erika Sunnegardh, śpiewająca m.in. w Metropolitan Opera, a dyrygować będzie Stefan Soltesz, znakomity znawca muzyki niemieckiej, który przygotował u nas "Lohengrina".

A już w styczniu premiera Jolanty" i "Zamku Sinobrodego"

w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Czy to ukoronowanie dotychczasowego okresu?

- Takie momenty bywają niebezpieczne. "Kto oczekuje na dary, nie wyda bujnych plonów". Staram się więc skupić na jakości realizacji. Sprawa jest o tyle prostsza, że tę inscenizację oglądała już Warszawa. I jest to spektakl, w którym bardzo wyraźnie zdefiniowałem swój język. Opowiadam obrazami, które, jak wiemy, są pierwotne wobec wynalazku mowy. Obrazy tworzą pojęcia znacznie szersze niż język i są uniwersalne, gdyż przemawiają przez nie archetypy. To również język kina, które coraz silniej mnie przyciąga. W "Zamku Sinobrodego" czuje się fascynacje thrillerem, filmem noir, z jego zmysłowością i erotyzmem ukrytym pod powierzchnią. Najważniejszą inspiracją jest legendarna "Rebecca" Hitchcocka, w której ciemność stopniowo ogarnia nas i pogrąża. Taki psychothriller, ma w sobie coś mitycznego i równocześnie baśniowego. Myślę, że to język zrozumiały dla wszystkich.

Dochodzimy do pana wyboru połączenia w jednym wieczorze Czajkowskiego i Bartoka.

- "Jolanta" i "Zamek Sinobrodego" to totalnie różne światy: delikatny Czajkowski i ekspresjonistyczny Bartok. Ale obie historie są baśniami i pokazują sytuację kobiety zdominowanej przez silnego mężczyznę. Judyta kontynuuje doświadczenie Jolanty. Jolanta jest w zaborczej relacji z ojcem, który chce mieć ją tylko dla siebie. Z tego powodu wymyka się z domu i rozpoczyna tak zwane normalne życie. Judyta rezygnuje z tej normalności i po latach przychodzi do zamku mężczyzny, o którym mówi się, że zamordował poprzednie żony. Poddaje się jego dominacji...

Koło się zamyka.

- Powstaje opowieść o tym, że nie możemy uciec od samych siebie, od traum z dzieciństwa. Zazwyczaj opowiada się historię Sinobrodego z jego perspektywy, ja opowiadam ją z perspektywy kobiety. To jej wyobraźnia pisze tu scenariusz. Wracamy do początku rozmowy. Punktem granicznym miłości jest zatracenie się i śmierć.

Premiera w Nowym Jorku to spotkanie gwiazd opery: Valery Gergiev, Anna Nefrebko, Piotr Beczała, Nadja Michael, Mikhail Petrenko.

- W operze dziś nie ma czasu na kaprysy. Nikt się nie spóźnia i nie dąsa. Nikt nie może sobie na to pozwolić. Zaangażowane są zbyt wielkie pieniądze. Trzeba raczej mówić o wielkich artystach, których fascynuje to, co robią. Nawet w operze trzeba ciężko harować. Tak dziś wygląda życie gwiazd.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji