Oniegin kontra Oniegin
"Eugeniusza Oniegina" Czajkowskiego wystawiły ostatnio dwie warszawskie sceny - Opera Narodowa i Opera Kameralna. Obie inscenizacje przygotowano z pompą, a każdą w innej konwencji
Przedstawienie Mariusza Trelińskiego przepełnione jest nowatorskimi pomysłami, artysta na dziewiętnastowieczną muzykę nakłada współczesną estetykę rodem ze spektakli Roberta Wilsona. Świetnie wyreżyserowane sceny zbiorowe, awangardowe, jak na operę, scenografia i światło. I jeszcze najważniejsze - u Trelińskiego śpiewacy nie udają, że mówią, a dzięki temu nie czujemy tej kojarzącej się do niedawna z operą sztuczności. Zasługa tego reżysera polega także na zrytmizowaniu opery, nadaniu harmonii scenicznym działaniom i muzyce, nowym podejściu do ruchu scenicznego i aktorskich obowiązków wykonawców - u Trelińskiego śpiewacy nie chwytają się za serce, kiedy mowa o miłości, nie robią groźnych min, kiedy przemawia przez nich gniew. Reżyser każe im często śpiewać w najbardziej niewygodnych pozycjach - na leżąco czy w tańcu. Z twarzy Oniegina (Mariusz Kwiecień), Tatiany (Jekaterina Sołowiowa) i Leńskiego (Adam Zdunikowski) zniknęły ekspresjonistyczne maski, a na scenie niemal cały czas obecny jest aktor z krwi i kości, czyli Jan Peszek (O***). Do opery wkroczyła psychologia!
I chociaż od strony muzycznej przedstawienie okazało się równie udane, to jednak wybujała inscenizacja, wszystko to, czego przed Trelińskim w polskiej operze nie było, sprawia, że tego "Oniegina" bardziej się ogląda, niż słucha.
Scena Warszawskiej Opery Kameralnej jest znacznie mniejsza niż ta w Teatrze Wielkim. Ambicje twórców tutejszego "Oniegina" nie mogły się więc skupić na rozwinięciu efektownych sekwencji zbiorowych. Ryszard Peryt nie zrezygnował z wyrazistych pomysłów inscenizatorskich, ale dopasował je do tej sceny.
Wszystko jest tutaj bardziej tradycyjne, wiernych gości Opery Kameralnej scenografia nie zaskoczy - kostiumy rodem z epoki, subtelne, mało wyeksponowane efekty świetlne. Jednym słowem to przedstawienie jest także historią inscenizacji "Oniegina" - mogło powstać zarówno dzisiaj, jak i dwadzieścia lat temu. Ale to nie sceniczna oprawa ma tutaj przyciągać widzów. Liczą się przede wszystkim muzyka Piotra Czajkowskiego i wielkie role Olgi Pasiecznik (Tatiana), Andrzeja Klimczaka (Oniegin) i Tomasza Krzysicy (Leński) - to dla nich powstał ten "Oniegin". Jest hołdem dla wielkiego kompozytora i znakomitego głosu diwy, jaką jest tutaj właśnie Pasiecznik. Oni przede wszystkim tworzą tę operę, a nie tak jak w przypadku "Oniegina" z Teatru Wielkiego - reżyser i jego zaskakujące pomysły.
Czy w operze należy patrzeć, czy słuchać? Każdy znawca tego gatunku odpowie, że muzyka, jej wykonanie jest tutaj najważniejsze i z pewnością się nie pomyli. Ale z drugiej strony nowoczesne inscenizacje Mariusza Trelińskiego sprawiły, że dla przeciętnego, szczególnie młodego, człowieka ożyła najbardziej anachroniczna ze sztuk, która dotychczas kojarzyła mu się z odświętnie wyfraczonym mieszczuchem lub zakochaną w tym niezmiennym gatunku od dziesiątek lat starszą panią.
Prawdziwych miłośników opery Mariusz Treliński nie odstraszy, chociaż zapewne większe wrażenie zrobi na nich olśniewający głos Olgi Pasiecznik, ale może jego spektakle przyciągną nowych miłośników tego gatunku?