Oniegin współczesny
Mariusz Treliński dostrzegł w historii XIX-wiecznego dandysa nie tylko współczesny rys, ale opowiedział ją z rozmachem, na który w polskim teatrze stać niewielu twórców.
Po wspaniałym przedstawieniu "Madame Butterfly" Pucciniego, przeniesionym następnie na scenę Opery w Waszyngtonie, kontrowersyjnym "Królu Rogerze" Szymanowskiego i nieudanym "Otellu" Verdiego na afisz Teatru Wielkiego w Warszawie trafia kolejna opera w inscenizacji reżysera Mariusza Trelińskiego i scenografa Borisa Kudlicki. Młodzi twórcy sięgnęli po dzieło, którego, wydawało się, nie można opowiedzieć ich językiem: nowoczesnym, rozbuchanym, skłonnym do przesadnej symboliki i ujmowania emocjonalnych treści w sztywny gorset teatralnych form. "Eugeniusz Oniegin" Piotra Czajkowskiego, arcydzieło liryczne, operuje w innej skali: relacje bohaterów mają kameralny, niemal intymny charakter, a psychologiczna prawda liczy się nie mniej niż lokalny koloryt życia na XIX-wiecznej rosyjskiej wsi i w rosyjskiej metropolii.
W inscenizacji Trelińskiego transformacji uległ przede wszystkim drugi aspekt opery Czajkowskiego. Twórcom spektaklu udało się wykreować świat uniwersalny, który na równych prawach tworzą stylizowane na XIX-wieczne kostiumy Joanny Klimas, rosyjskie brzozy oraz dekoracje, jak z dzisiejszego nocnego klubu. Niemal wszystko podniesione jest tu do rangi symbolu - od okazałej jabłoni, symbolizującej Eden, po dekadencki pokaz mody na stołecznym balu, symbolizujący pustkę otaczającego Oniegina świata. Historię dandysa, który zaprzepaszcza szansę na miłość i przyjaźń prowadzi w spektaklu tajemnicza postać O***, symbolizująca starego Oniegina, nadając całości metafizyczną perspektywę. Razem z nim wędrujemy z wiejskiego dworu, otoczonego rajskim ogrodem, na dno piekła, gdzie wśród dyskotekowych świateł bohater zapragnie dawnej, odrzuconej miłości.
Nie byłoby w tym spektaklu psychologicznej prawdy, gdyby nie świetna obsada, którą udało się skompletować na premierowe przedstawienie. W głównych rolach wystąpili bardzo młodzi śpiewacy: baryton Mariusz Kwiecień i sopranistka Jekatierina Sołowiowa - ich finałowy duet był jedną z najlepszych scen spektaklu. Leńskiego zaśpiewał tenor Adam Zdunikowski, Olgę - Anna Lubańska. Krystyna Szostek-Radkowa w roli niani nie tylko imponuje wciąż głosem, ale też emocjonalnym ciepłem, którego brakowało czasem temu przedstawieniu. W wielkiej arii księcia Griemina błysnął młody bas Rafał Siwek. Od strony muzycznej przedstawienie okazało się jednym z największych sukcesów Opery Narodowej w ostatnich latach - dzięki Jackowi Kaspszykowi, pod którego batutą orkiestra Teatru Wielkiego w Warszawie gra coraz lepiej.