Z brzozą, bez samowara
Kiedy Mariusz Treliński realizuje operę Czajkowskiego, nie stawia na stole samowara. Reżyser z premedytacją rezygnuje z realistycznego tła dla opowiadanej historii, ponieważ pragnie pokazać nie sytuację, która dzieje się naprawdę, lecz stan ducha bohaterów. Mimo to w "Onieginie" zawarł metaforyczną rosyjskość.
Dymitr Morozow, jeden z dyrektorów moskiewskiego Teatru Bolszoj, już po obejrzeniu próby powiedział: "Ten spektakl powinna zobaczyć Moskwa!". Oznacza to, że Treliński był w stanie powiedzieć w swym nowym spektaklu Rosjanom coś bardzo istotnego o nich samych, niezależnie od tego, co za pomocą tej opowieści mówi nam wszystkim. Rosyjskość "Oniegina" jest zrekonstruowana, przefiltrowana przez wyobraźnię reżysera, a jednak niewątpliwa.
Samowara więc w tym spektaklu nie ma, ale są brzozy. W ich cieniu rozgrywa się cały pierwszy akt - dramat odtrąconej młodzieńczej miłości. Towarzyszy im jaskrawa kolorystyka: odblaskowa zieleń tła i ostra żółć wjeżdżających na scenę klombów z demonstracyjnie sztucznymi kwiatami. Kiczowate barwy służą jeszcze większemu spotęgowaniu banalności sytuacji: od zawsze uczuciowe dziewczęta zakochiwały się w zimnych draniach. Brzozy sygnalizują, gdzie stało się to tym razem.
Na balu kostiumowym w drugim akcie animują akcję postaci w maskach wilków, co przypomina nam rosyjskie bajki ludowe. Sam bal przywodzi też nieco na myśl "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa. W scenie pojedynku pada śnieg - kolejna oczywistość kontekstu. Drugi zaś bal, w finałowym, petersburskim akcie, przynosi pewne zaskoczenie: jest to żywcem przywołany obraz z konstruktywizmu lat dwudziestych, niemal dosłowna aluzja do dzieł Aleksandra Rodczenki czy Ela Lissitzky'ego. Interpretacja konstruktywizmu ja-
ko uosobienia dekadencji nie jest "politycznie poprawna": historycy sztuki widzą ten kierunek jako heroiczny zryw artystów pragnących przybliżyć awangardę ludowi. Lud oczywiście okazał się oporny, a zwłaszcza ludowa władza, która prędko uczyniła z awangardzistami porządek, zapędzając ich w najlepszym razie do łagrów. Z punktu widzenia sowieckiego "parowozu dziejów" konstruktywizm istotnie był dekadencją, pańską fanaberią, przeestetyzowanym wyrafinowaniem. Nic dziwnego, że skończył źle. U Trelińskiego także: modelki w abstrakcyjnych, fantazyjnych strojach, podobnych do tego, co i dziś oglądamy nierzadko na wybiegach pokazów haute couture, kroczą, a właściwie człapią w rytm poloneza za kulisy powolnym krokiem, pochylone, jakby szły na Sybir.
Treliński zapragnął także wzbogacić na nowo zubożony przez Czajkowskiego-librecistę (wspólnie z Konstantinem Szyłowskim) dramat Puszkina, a zarazem pogłębić o literackie konteksty. Sam wypowiadał się już niejednokrotnie, że ogromne wrażenie zrobiła na nim wiadomość, iż Dostojewski wzorował postać Stawrogina właśnie na Puszkinowskim Onieginie. To z niego właśnie wywodzi się cała znana z rosyjskiej literatury galeria postaci "niepotrzebnych", wypalonych.
Wprowadzona do spektaklu biała postać zwana O***, grana przez Jana Peszka, ma tu więc pełnić rolę zarówno narratora, który mówi o swym bohaterze w sposób niepozbawiony gorzkiej ironii - jak i starego Oniegina, rozpamiętującego czas, gdy dana mu była szansa kochania i bycia kochanym. Reżyser w przedpremierowych wypowiedziach porównywał też rolę O*** do funkcji, jaką spełniał w swym teatrze Tadeusz Kantor, który działając jak kukiełkarz poruszający marionetkami stawał się jednocześnie osobą dramatu, medytującą nad swoją młodością.
Można tu przywołać jeszcze jedno istotne porównanie - z jednym z poprzednich spektakli Trelińskiego, "Królem Rogerem". Tam również występuje tajemnicza biała postać, zwana Cieniem - alter ego bohatera, symbol jego podświadomości. Towarzysząc Rogerowi nieustannie, przypomina mu o drugiej stronie jego istoty - tej, która wyrywa się do Pasterza.
Oniegin jest więc także rozdwojony na postać białą i czarną (co przypomina z kolei poprzednią realizację Trelińskiego, "Otella"). Ta biel i czerń znów na pierwszy rzut oka wydaje się zbyt jednoznaczna: Oniegin czarny, śpiewający, prawdziwa postać dramatu - to destruktor, który niszczy życie kochającej go kobiety, przyjaciela, wreszcie własne; wprowadzony zaś przez reżysera biały O*** jest tym, który żałuje za grzechy. To jednak nie takie proste, ponieważ O*** ma jeszcze inną rolę: spełnia projekcje marzeń bohaterów obecnych na scenie. Gdy Tatiana śpiewa "i wiem, że jesteś mi zesłany przez Boga, jak anielska straż", biała postać obejmuje ją opiekuńczo; gdy Oniegin rozmawia z Grieminem o Tatianie, O*** tańczy z nią. Cały ten "rosyjski romans" opakował Treliński w jeszcze jeden, tym razem uniwersalny mit: raju utraconego. Przywołuje na scenę kolejne oczywistości, jak czerwone drzewo czy jabłka. To wszystko już było. Jednak siła spektakli Trelińskiego polega właśnie na spiętrzeniu elementów, które zbyt dobrze znamy, na grze nimi. Jeśli nawet ta gra nie zawsze przekonuje, na pewno wywołuje emocje. A muzyka, świetnie poprowadzona przez Jacka Kaspszyka i znakomita obsada wokalna, te emocje wzmacnia.