Artykuły

Hamletem nie będę. Jestem z Woli

- Wstydzę się ciągle. Przez pierwsze dwa lata po szkole chodziłem do teatrów, by zobaczyć, czy tylko ja się tak wstydzę - mówi WOJCIECH SOLARZ, aktor.

Jest pan znany z twarzy, a nie z nazwiska.

- Tak mówi moja agentka i dlatego chce, bym występował w serialach.

A pan się nie zgadza.

- Dostaję takie propozycje, ale ich nie biorę.

Bo?

- Jestem aktorem czasów przejściowych. Kiedy kończyłem Akademię Teatralną w 2002 roku, to w zasadzie nie było seriali. Zresztą w szkole był zakaz grania w nich. Tłumaczono, że lepiej się uczyć na wielkiej literaturze niż na jedzeniu bułki.

I pan nie chce być aktorem od jedzenia bułek?

- Gdybym miał rodzinę, kredyt, to brałbym te role z pocałowaniem ręki, ale nie muszę, tak jak nie muszę grać w reklamie.

To ciekawe, że aktor komediowy tak się przed tym wzdraga.

- Prawda? Powiem panu, że ze trzy razy proponowali mi "Taniec z gwiazdami", ale też odmawiałem.

To jeszcze rozumiem, ale serial?

- Dla nas sztuką był film i wszyscy mieliśmy w pamięci wielkie polskie filmy i wielkie role. A seriale? To były relacje z codzienności, patrzono na nie wstydliwie.

Teraz grają tam wszyscy.

- Może jestem nienormalny, może i ja się przestawię? Grałem w końcu w "Oficerze", "Sprawiedliwych", "U Pana Boga w ogródku", który powstał równolegle z filmem. Zagrałem też w jednym odcinku "Ojca Mateusza".

To nie to samo. Pańska agentka musi być nieszczęśliwa.

- Wolałaby, żebym grał w serialach i więcej zarabiał... (śmiech)

To dzięki niej wygryzł pan Gerarda Depardieu?

- Nie, Depardieu sam się wygryzł, bo był za drogi i Kazachowie, którzy jeden film z nim już zrobili, na drugi nie mieli tyle pieniędzy. Wtedy wymyślili, że zamiast Francuza może być Polak, i wzięli mnie.

Duży budżet?

- Duży budżet, duża rola, premiera będzie wiosną. Pewnie w Ałma Acie ...(śmiech) Przed państwem Wojciech Solarz, aktor polsko-kazachski. Świetna przygoda, miesiąc na stepie, międzynarodowa obsada. No i nigdy nie zarobiłem tyle, co tam!

Każdy aktor ma swoje marzenia, chce zagrać Hamleta...

- ...i Chlestakowa w "Rewizorze". Ale ja to miałem jeszcze na studiach, w 2001 roku w Teatrze Ochoty. Podobno byłem najmłodszym Hamletem w historii polskiego powojennego teatru. Nie miałem nawet 22 lat...

Jak poszło?

- To było strasznie intuicyjne, grałem z serca, dawałem z siebie wszystko. Pół przedstawienia płakałem, że ja, mały Wojtek Solarz, gram Hamleta!

Doceniono to?

- W Empiku znalazłem "Ruch Teatralny" i przeczytałem pierwszą recenzję: "Takiej niedojrzałości emocjonalnej, mentalnej, technicznej i wszelakiej nie widzi się w teatrze często". Nogi się pode mną ugięły... Dwa lata później ten sam recenzent przywołał swą recenzję i przeprosił mnie, chwaląc za inne role.

Mimo to zaczął pan jak mało kto: "Hamlet", "Rewizor", angaż u Holoubka w Ateneum...

- Ateneum nie miało wtedy najlepszej opinii, ale to jednak był dyrektor Gustaw Holoubek. On był człowiekiem wielkiego słowa, tak zresztą był zbudowany cały polski teatr - na słowie. To dlatego, kiedy mieliśmy próby do "Króla Edypa", przez trzy miesiące nie widział, co robię na scenie.

Jak to nie widział?

- A co go to właściwie interesowało, czy Wojtuś sobie biega, czy się kręci? Jego tylko interesowało, jak mówię.

Ale jak mógł nie oglądać prób?

- Siedział w bufecie trzy poziomy niżej i słyszał mnie przez interkom. Jadł, odpoczywał, palił papierosy...

Główną rolę grał wtedy Piotr Fronczewski...

- ...I bardzo, naprawdę bardzo to przeżywał. Obsada była zresztą nie do powtórzenia, bo prócz niego byli Trela, Budzisz-Krzyżanowska, Kamas, bracia Kociniakowie, Borowski...

Legendy...

- I ja między nimi. Nieprawdopodobny kunszt aktorski, dorobek, ale też czasami sytuacje groteskowe. Mieliśmy przy "Królu Edypie" trzecią próbę generalną, w teatrze wielkie wydarzenie - Fronczewski wygłasza swój wielki monolog. Kończy i wtedy powinien pojawić się na scenie Jerzy Kamas. Ale Kamasa nie ma! Wszyscy go szukają, nerwy, okazuje się, że jest w bufecie. Je śniadanie.

O matko...

- Sprowadzono go. Potężne napięcie, pełne skupienie, ciemna scena, pełna scenografia, stroje, Fronczewski w tunice, cały umalowany, zaczyna raz jeszcze. Edyp kończy monolog i z tyłu, zza jego pleców, wchodzi Jerzy Kamas: zielone sztruksy, koszula, w jednej ręce trzyma talerzyk, w drugiej widelczyk i kończy konsumpcję. Kociniakowie siedzą ze mną na widowni i płaczą ze śmiechu, zgarbiony Holoubek też, tylko Fronczewskiemu nie było wesoło.

Kamas zrobił to celowo?

- Ależ skąd! Po prostu w Ateneum był świetny bufet i żal mu było czekać, bo paróweczki ostygną...

Ten "Król Edyp" ciągnął się za panem...

- Pojechaliśmy kiedyś z tym i z "Rewizorem" do Rzeszowa. Ewa Wiśniewska mówi mi: "Wojtuś, my mamy taką tradycję w hotelu Rzeszów, że po spektaklu schodzimy na dół, do kasyna". I poszliśmy. Patrzę, a tam na zdjęciach oni: Holoubek, Trela, Wiśniewska, Fronczewski, Gosztyla - z obsady wszyscy oprócz mnie... (śmiech) Miałem się opiekować Holoubkiem, koło północy odprowadziłem go do pokoju.

Wrócił pan?

- Grałem na jednorękim bandycie i świetnie mi szło, byłem jakieś 400 zł do przodu. Była 2.30 i przysiadł się do mnie Krzysztof Gosztyla, który ma pedagogiczną manię - zawsze musi uczyć. Naciska pierwszy guzik i pyta: "Co to, k...a, jest?!". Odpowiadam coś, a on: "Nie, to jest, k...a, Litwo!". A ten drugi? "To Ojczyzno moja". A trzeci guzik? I tak przez dwie godziny tłukł mi na tych guzikach całą "Inwokację"! Około czwartej całe kasyno zaczęło już chodzić. Towarzystwo było mocno rozgrzane, ktoś rzucał żetonami po ścianach, jakaś pokaźna blond dama wdała się w sprzeczkę z Trelą, ochroniarze chcieli ją wyprowadzić. Chwyciła wielki automat do gry i nie chciała puścić, ciągnęli ją za nogi, w końcu automat runął. To był kolos, zmiażdżył na proch wielką donicę. Tam awantura na całego, zaraz rozniosą kasyno i cały hotel, a ja słyszę ryk Gosztyły: "K...a!!! Dzięcielina pała, rozumiesz, dzięcielina!".

Mogę prosić o chwilę, żeby się wyśmiać? Swoją drogą, jak każdy aktor, opowiadając, musi pan stać.

- Powoli kończę. W kasynie skończyło się tak, że ochrona straciła cierpliwość i wyprosiła wszystkich. Postanowiłem odprowadzić do pokoju Jerzego Trelę. Wchodzimy, a on do mnie: "Kładź się!". Ja próbuję oponować, że pójdę do siebie, ale nie: "Kładź się tu, k...a, na podłodze!". Położyłem się. Obok mnie na podłodze leżą dwie gwiazdy teatru: Gosztyła i Trela. Jest 6.00 rano w hotelu Rzeszów...

Spaliście?

- A skąd! Rozpoczął się czas zwierzeń. Jerzy Trela opowiadał o życiu, a Gosztyła snuł plany wyreżyserowania Czechowa, na co Trela: "Krzysztof, k...a, ja ci o życiu mówię, a ty ciągle o pracy!". Leżeliśmy tak, przysięgam, ze dwie godziny! Niezapomniana noc w hotelu Rzeszów.

To każe mi spytać o alkohol. Aktorzy po spektaklach piją?

- Ja piję bardzo mało, a i reszta mniej niż kiedyś. Wszyscy zabiegani, rano mają zdjęcia do seriali, do czegoś, jakieś dubbingi, słowem, nie pije się tyle, co kiedyś w SPATiF-ie.

W niedługiej karierze kilka razy dostał pan po głowie. Zaczęło się od "Hamleta", ale wyleciał pan z obsady w "Mrocznym, mrocznym domu" w Teatrze Narodowym.

- Ha... Mówiąc wprost, zostałem zarąbany przez reżyserkę, Grażynę Kanię.

Zarąbany?

- Techniki pracy reżysera są różne. Waldemar Krzystek potrafi na dzień dobry wpaść na plan filmowy ze straszliwym krzykiem: "K...a, co wy tu robicie, to ja bym to lepiej zagrał!". Ale kiedy widzi, że to zamyka aktora, momentalnie się uspokaja, przeprasza i gramy normalnie.

A Grażyna Kania uprawia teatr niemiecki - niesłychanie brutalny, ostry.

Pan tego nie zniósł?

- To nie tak. Ona w każdym spektaklu tresuje aktorów. Każe do zamęczenia ćwiczyć na najwyższych obrotach emocjonalnych i nie ma znaczenia, jak to zrobisz. Liczy się, że ona dominuje, rządzi. Panem jest reżyser, aktor sługą, i jeśli celem w tym wszystkim jest spektakl, to ja to akceptuję, ale tam chodziło o co innego.

O co?

- Moim zdaniem Kania dokonywała jakiejś autoterapii moim kosztem. To zresztą stały sposób jej pracy - jednego aktora poniża, innego wywyższa.

Miał pan kiedyś podobny konflikt z reżyserem?

- Z Agnieszką Glińską, która wywaliła mnie z obsady "Poduszyciela", ale to ona miała rację. Miałem zagrać niedorozwiniętego chłopaka, tylko się po prostu wstydziłem i nie byłem w stanie tego przełamać. Potem grałem u Glińskiej w "Trzech siostrach" i wszystko było dobrze.

Z innymi reżyserami nie miał pan konfliktów?

- Nie, grałem u Jacka Bromskiego, trząsłem się ze strachu przed Volkerem Schlóndorfem, ale było dobrze. Choć oczywiście i w filmie są reżyserzy, którzy muszą sobie coś udowodnić...

O pracy z Dejczerem krążą legendy.

- Nie jest z nim łatwo, to prawda.

Z Narodowego odszedł pan po incydencie z Kanią.

- Powodów było wiele. Najpierw grałem tam dużo i duże role, a potem przestałem. A że dostawałem inne propozycje, postanowiłem je wziąć, pouczyć się. Kto wie, może kiedyś wrócę do Teatru Narodowego...

I już nie będzie pan grał intuicyjnie, jak Hamleta w Ochocie?

- Wie pan, wtedy nie rozumiałem tej roli, nie przeżyłem jej, nie miałem takich doświadczeń.

Jakich doświadczeń? Nigdy nie będzie pan mógł zagrać Hamleta, bo nie zostanie księciem Danii?

- Raczej nie zostanę. Jestem z Woli...

A serio? Musi pan przeżyć stratę ojca, żeby zagrać Hamleta?

- Jakąkolwiek stratę, na przykład stratę żony - to jakieś doświadczenie graniczne, które pomoże mi być szczerym. Żeby być fair wobec widza, muszę mieć coś do powiedzenia swoją rolą. A do tego muszę po prostu swoje przeżyć, wiedzieć coś więcej o życiu. Żeby zagrać emocje, muszę je w sobie skądś wydobyć. Inaczej widać w tym fałsz, nieprawdę. To Meryl Streep wyszła w szkolnym przedstawieniu na scenę za kogoś i zagrała intuicyjnie tak, że wszyscy oniemieli. OK, ale nie każdy jest Meryl Streep...

Co właściwie chciałby pan grać?

- Szukam ról, które są przeciwko moim warunkom.

A jakie są pańskie warunki?

- Dojrzewający chłopiec z deszczu, taki z liściem na głowie, co to się gdzieś zapodział. Przynajmniej tak było do niedawna, jak będzie teraz, nie wiem. Jeszcze dwa lata temu, a miałem 33 lata, w ogłoszeniach na castingi do roli 18-latka pisano "Aktor do 25 lat plus Wojciech Solarz"... (śmiech)

Serio?

- Tak, bo zawsze mogłem przyjść ogolony, jakiś wyspany, gładszy i obsadzano mnie w roli nastolatka.

Teraz jest pan komediowy, choć rzadko się pan śmieje.

- Wolę żarty opowiadać, niż się z nich śmiać.

Ale aktorzy komediowi często przerysowują role, mówią sztucznym głosem. Pan nie, pan zawsze mamrocze.

- Zawsze mi mówiono, że mam kłopotu z dykcją, i wielokrotnie miałem być z tego powodu wylany z akademii, ale zawsze mnie zostawiano. Chodziło o to, że nie słychać, jak mówię.

Bo nie słychać. Dlaczego?

- Bo jestem introwertykiem, mam to po tacie.

Który robi wino, pozdrawiamy go. Wracając do ról, na które pan czeka. Zagrałby pan złego człowieka?

- Zdarzyło mi się to w "Wichrowych wzgórzach" w Teatrze Studio, gdzie musiałem wykrzesać z siebie zemstę, trafić na jakieś zło bazowe.

Zło bazowe? Potrafiłby pan być złym człowiekiem?

- Hm, miałem w swoim życiu etap bardzo burzliwy. Kiedyś zniszczyłem całą scenografię do "Pierwszego razu" Michała Walczaka w Narodowym. Nic mi się nie podobało, wściekłem się i na próbie połamałem i rozbiłem wszystko, co się dało. Reżyser Tadeusz Bradecki wstał i wyszedł, moja była żona, z którą to graliśmy, Kamilla Baar, również wstała i wyszła. Wreszcie asystentka reżysera też wstała i wyszła, ale potem powiedziała mi zafascynowana: "Słuchaj, to było zaj..e!".

Wielkie teatry, wielkie role, nawet wielkie anegdoty, a teraz co? Bez etatu, kino niezależne, offowe, mały kabaret w piwnicy... Po co to panu?

- Czasem trzeba zejść do piwnicy, by coś znaleźć, by przeżyć swoje, zmierzyć się ze sobą. Poza tym rocznie w Polsce kręci się raptem kilka ciekawych filmów, co roku w którymś z nich gram.

A gdyby zaproponowano panu "Kac Wawa"?

- Podejrzewam, że wziąłbym to.

Teraz to już nic nie rozumiem...

- Bo to film, a ja nie wiem, co wyjdzie z filmu! Koledzy, którzy brali te role, wiedzieli, że idą do komedii, ale przecież nie przewidzieli, że to będzie tak słabe! Dopiero teraz, po serii wpadek, zaczęło się uważniejsze czytanie scenariuszy. Ale pytał pan, czemu off i czemu kabaret. Także dlatego, że mnie najbliższe jest absurdalne poczucie humoru, nonsens. Z tego powodu i z tęsknoty za jakimś światem baśni poszedłem do Akademii Teatralnej, choć jako jedyny w liceum Zamoyskiego miałem szóstkę z matmy na maturze.

I tak bez niczego do Akademii Teatralnej?

- Złożyłem też papiery do SGH, nawet poszedłem na egzamin z historii, ale ponieważ już byłem przyjęty do akademii, robiłem tam sobie jaja.

Na teście? Jak?

- Na przykład było pytanie o wojnę secesyjną, przyczyny i skutki. I strona na odpowiedź. A ponieważ jak miałem pięć lat, to się nauczyłem z nudów wszystkich stanów USA w kolejności alfabetycznej, zacząłem ściemniać i wymieniłem wszystkie stany, kończąc uwagą, że nie wystarczyło mi czasu i miejsca na więcej.

Byli pod wrażeniem?

- Zapewne. Następne było pytanie o rządy Chjeno-Piasta. Oczywiście wiedziałem, ale popłynąłem na maksa i napisałam cały życiorys Chjenopiasta, brata Piasta Kołodzieja, który był chciwy i wredny, dlatego został nazwany Chjenopiastem. Ale najwięcej zabawy dała mi "Lekcja XVI" Mickiewicza z College de France. Nauczyłem się jej na egzaminy do akademii, ale na teście w SGH było pytanie o powstanie listopadowe. To napisałem, że powstanie to bzdura, znacznie ważniejszy jest nasz wieszcz, i walnąłem cały wykład Mickiewicza.

Jak panu poszły egzaminy?

- Z dumą zobaczyłem wielką listę kandydatów do SGH, na niej 1500 nazwisk i ostatnie: "Wojciech Solarz 0 punktów". Myślę, że uznali, że mam autyzm.

Hm, jak by tu powiedzieć...

- Z tą "Lekcją XVI" to popłynąłem później w szkole. Na pierwszych zajęciach z historii teatru z prof. Barbarą Lasocką dostałem ten temat. Kiedy przyszło na mnie, zacząłem od razu mówić o "Lekcji XVI", cytując spore fragmenty z pamięci. Profesor uznała, że zwariowałem, i upierała się, że się pomyliłem w cytatach, ale wtedy prosiłem, by sprawdziła, i wyszło na to, że miałem rację.

Zostawmy to. Naprawdę wciąż ma pan tremę?

- Wstydzę się ciągle. Przez pierwsze dwa lata po szkole chodziłem do warszawskich teatrów po to, by zobaczyć, czy tylko ja się tak wstydzę, czy wszyscy tak mają. I nic innego mnie nie obchodziło.

Jak wyniki badań?

- Ze zdumieniem odkryłem, że nawet Pszoniak w swym hitowym monodramie "Belfer" przez pierwsze pół godziny nie mógł wskoczyć w rolę! My mówimy, że "nie wyszedł z garderoby". I to było dla mnie w sumie optymistyczne, bo przekonałem się, że wstyd jest wpisany nie tylko w ten zawód, ale w człowieka w ogóle.

Pańscy koledzy ze świetnego skądinąd "Kabaretu na Koniec Świata" to freelancerzy i nie grają tyle, co pan. Z czego żyją młodzi aktorzy?

- Zacznijmy od tego, że co roku ze szkół wychodzi 80 dyplomowanych aktorów. Na pracę szansę ma może 20... Niektórzy załapią się nawet na etaty w teatrach. Etat to niewiele ponad tysiąc złotych na rękę. Więc jak się nie gra, to i tak nie ma z czego żyć. W Narodowym jest lepiej, mój etat to było dwa i pół tysiąca. Do tego dochodzą stawki za spektakl - młody aktor dostanie od 300 do 500 złotych. Jak zagra kilka razy w miesiącu, to dobrze.

Dorobi w filmie?

- Tu nie ma reguły. Za dzień zdjęciowy płaci się od niespełna tysiąca do kilku-kilkunastu tysięcy. Oczywiście gwiazdy mogą dostać ze 25 tysięcy.

To najwięksi. A reszta?

- Jest sporo prywatnych inicjatyw, kabaretów, scen - szukają tam. Ale większość leży, patrzy w sufit i pożycza forsę, żeby opłacić mieszkanie i jakoś przeżyć.

Rolę da się sobie jakoś załatwić?

- Na krótką metę zawsze się da. No dobrze, może nie zawsze. Pewien student akademii pierwszego dnia nauki podszedł do Englerta, przedstawił się i powiedział, że ma do pana rektora sprawę. Englert się zdziwił, że już, pierwszego dnia, ale zaprosił go do gabinetu. Idą tak przez całą szkołę, wchodzą do gabinetu, a kolega wyciąga rękę i mówi: "Chciałbym panu rektorowi pogratulować całego dorobku". I to była ta sprawa...

Chyba za wiele nie wskórał.

Ale bardzo się starał. I wciąż się stara. Ostatnio widziałem go w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji