Artykuły

Teatrów studenckich c.d.

W końcu listopada odbyło się w Warszawie III ogólnopolskie seminarium dramatyczne, zorganizowane przez Zrzeszenie Studentów Polskich, opiekuna i dobrego ducha teatrów studenckich, pod patronatem Teatru Dramatycznego (podobne imprezy odbyły się już dwa razy, w Łodzi i Nowej Hucie, i patronami były teatry Nowy i Ludowy).

Mówiono o nim - trochę na wyrost - że to sejmik teatrów studenckich. Spodziewano się - być może trochę naiwnie - że będzie okazją do przedyskutowania spraw bliskich teatralnemu ruchowi studenckiemu, że obserwatorom postronnym da możliwość powąchania, sprawdzenia, wysondowania nastrojów, problemów, konfliktów, klimatu, tendencyj, etc. Istotnie, gdyby sądzić o sympatycznych młodych ludziach na podstawie przebiegu tzw. obrad oficjalnych, z wnioskami nie byłoby kłopotu a felieton należałoby czym prędzej kończyć: rozbrajająca bezradność wobec elementarnych zagadnień teoretycznych, pojęciowy groch z kapustą, zastanawiająca zieloność wiedzy historycznej, jeżenie się na każdą z - nieśmiałych zresztą - prób narzucenia bardziej jednoznacznych formuł politycznych czy artystycznych, karykaturalny żargon zapożyczony z "dorosłych" debat, opory w mówieniu o doświadczeniach własnych...

Ale był to w końcu zaledwie margines spotkań. Reszta, a więc część najważniejsza, rozegrała się w przerwach, jak zwykle. W przerwach seminarium; w przerwach między oficjalnymi imprezami, na których spotykamy zespoły studenckie - kiedy rodziły się po prostu programy i spektakle.

Reszta, proszę państwa, warta jest doprawdy chwili zastanowienia. Istnieje oto 45 studenckich zespołów teatralnych; zespołów artystycznych w szerszym znaczeniu jest - ponoć - 160. Przyjmując, że są one istotnie rozmieszczone dość równomiernie w poszczególnych ośrodkach studenckich, że z racji naturalnej w swych środowiskach ekspansywności obejmują - bezpośrednio lub pośrednio - większość młodzieży studiującej, że są związane w znacznym stopniu z wydziałami nie humanistyczinymi, że są dla swych środowisk bodaj najbliższą formą teatru - należałoby je uznać za fenomen niebagatelny. Co by się nie sądziło o praktyce codziennej, o kierunku rozwojowym scenek studenckich, fakt staje się z roku na rok coraz bardziej bezsporny: odgrywając niemałą rolę w życiu studenckim, kształcąc jakiś smak artystyczny, narzucając własnym wyborem patronów literackich czy teatralnych określone zainteresowania artystyczne, wychowują na swój sposób całe pokolenie przyszłych odbiorców teatralnych. Tych bardziej aktywnych, mających choćby z racji nawyku chodzenia do teatru głos decydujący wśród rówieśników z innych środowisk. Wychodzą przecież z tego przedszkola ze sporym bagażem doświadczeń własnych, z mniej lub bardziej jasno uformowaną świadomością, czego od teatru - jednej z dziedzin sztuki - oczekują. Jeżeli wierzyć, że widownia oddziaływuje również na praktykę teatrów profesjonalnych, to - kto wie? - czy najbliższe lata nie pozwolą nam stać się świadkami jakiegoś procesu swoistego przekształcania się scen zawodowych.

Rzecz jasna, przesadzam. Mechanizm działania procesu takiego nie jest przecież tak prymitywnie prosty, ani pojawiający się na "rynku" nowy rodzaj zamówienia nie może być przyczyną jedyną. Tyle, że w końcu istnieje jakaś zbieżność - może lepiej: równoległość - między kierunkami rozwojowymi sztuki dzisiejszej a niektórymi propozycjami młodych, których jakąś egzemplifikacją jest - może - część dojrzewającej właśnie poezji, na pewno zaś niektóre teatry studenckie.

Są one w Polsce zjawiskiem dziś już dość mocno zrośniętym z naszym krajobrazem. Pewien czas, przeciwstawiane jałowiejącemu życiu oficjalnemu teatrów, pełniły rolę "nadscenek". Rzecz była niewątpliwie na swój sposób zjawiskiem oryginalnym: gdzie indziej sceny studenckie mają na ogół charakter bardziej tradycyjny, bezmała oficjalny, bądź idąc za doświadczeniami teatrów zawodowych, jak w Europie zachodniej, bądź stanowiąc jedyne oparcie dla nurtu niekomercjalnego w życiu teatralnym, jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie eksperymentujące zespoły uniwersyteckie, o zadziwiająco ambitnym repertuarze, opartym o typ dramatu nie mającego do niedawna dostępu do scen Broadiwayu, są jednocześnie rodzajem warsztatu szkolnego dla kształconych z myślą o późniejszej karierze w teatrze zawodowym aktorów, reżyserów, scenografów, dramatopisarzy. Polskie zespoły studenckie były zawsze dużo mniej "profesjonalne" w typie reprezentowanego przez siebie teatru, dużo mniej, rzekłoby się nawet, "teatralne". Zadziwiającą karierę zrobiły właśnie pod firmą "antyprofesjonalizmu", wspartego upartą chęcią "wtrącania się" do życia. Śmiem wierzyć, że w okresie "burzy i naporu" rola polityczna ich praktyki - wychodząca zresztą wyraźnie poza środowisko akademickie - była nieporównanie ważniejsza od artystycznej; może stąd wziął się ów późniejszy "sartretyzm", dziecinny bełkot, pięciopiętrowe metafory, zauważone przez J. Pomianowskiego w r. 1958. Trudności w wypowiedzeniu się, pojawienie się zawodowych "nadscenek", jakaś dostrzegalna chyba już dziś zmiana w atmosferze środowisk młodzieżowych - i oto zaczęło się coś zmieniać w studenckim ruchu teatralnym.

Chyba w stronę teatru i literatury. Coraz częściej pojawiają się różne estrady poetyckie, sceny poezji, programy operujące montażem tekstów poetyckich (robi to m. in. krakowski Teatr 38, zespół wart zresztą oddzielnej uwagi bo zajmujący dość swoistą pozycję w tym ruchu, dalej wrocławski "Kalambur", poznański "Teatr Trójkątnej Sceny" - by wymienić najstarsze i najbardziej znane). Coraz częściej pojawiają się jakieś interesujące propozycje teatralne ("Coto", "Cyrk Rodziny Afanasjeff", pantomima). Zabawa, zaduma, groteska, patos poetycki, drwina, pasja autentyczna - miesza się kilka wieków różnych doświadczeń literackich, teatralnych, po które - jak się rzekło, nie zawsze najrozsądniej, ale chyba słusznie - sięgają scenki studenckie, mieszają się rodzaje teatralne, ze smakiem - na ogół - podbudowane zapożyczeniami przeflancowanymi z muzyki, plastyki, literatury, filmu, piosenka. Nie mam ochoty ani miejsca na ocenę różnych propozycji, wśród których znajdzie się pewnie i trochę śmiecia, pretensjonalnych błyskotek, fałszywych, snobistycznych smaczków, które nieraz denerwowały bardziej niecierpliwych "przyspieszaczy", trochę grafomanii, którą ociekamy np. trzy jednoaktówki pokazane na Scenie Debiutów wrocławskiego "Kalamburu". Kogoś obserwującego ostatnie poczynania ruchu studenckiego zastanowiło wprawdzie, że w tym, co się wśród jego uczestników mówi, problem zaangażowania się w sprawy współczesne plącze się wstydliwie-w niedomówieniach, ale i z tego wahałbym się wyciągnąć jakieś bardziej krańcowe wnioski. To prawda, że uczestnicy seminarium nie składali ogólnych deklaracji, że w rozmowach byli raczej na ten temat powściągiliwi, ale osobiście powodów tego szukałbym gdzie indziej: poczynania ruchu studenckiego zastanowiło wprawdzie, że w tym, co się wśród jego uczestników mówi, problem zaangażowania się w sprawy współczesne plącze się wstydliwie w niedomówieniach, ale i z tego wahałbym się wyciągnąć jakieś bardziej kirańcowe wnioski, To prawda, że uczestnicy seminarium nie składali ogólnych deklaracji, że w rozmowach byli raczej na ten temat powściągliwi, ale osobiście powodów tego szukałbym gdzie indziej: po prostu rzecz dość oczywista nie budziła sporów. Co zresztą raczej potwierdziła praktyka, chyba nie wymagająca dodatkowych deklaracji.

Istotnie, z chwilą przejścia od trochę jałowego i trochę - powiedziałem już - nierozsądnego teoretyzowania do praktyki, wiele spraw pozornie niejasnych znakomicie się upraszcza. - A więc na przykład działalność jednego z weteranów, warszawskiego STS-u, który, obok zmarłego już chyba definitywnie "Bim-bomu" i łódzkiego "Pstrąga", przeszedł wszystkie chyba ,,etapy" teatrzyków studenckich. Rok temu obejrzeliśmy tu jeden z niewątpliwie najbardziej oryginalnych programów, "Wieże malowaną", montaż poezji ludowej, wielki popis W. Siemiona, czystą, surową robotę reżyserską J. Markuszewskiego, znakomitą scenografię, grę świateł, z muzyką E. Pałłasza. Przed wakacjami była również tradycyjna składanka, kiedyś specjalność domu STS, "Cześć artystyczna", chyba równie zadziorna jak przed laty, może trochę bardziej wzorem ostatnich rzeczy przewrotina, ale i czystsza, jeszcze bardziej dojrzała widowiskowo. I wreszcie - premiera ostatnia, "Widowisko o Rudolfie Hoessie - wrogu ludzkości" Andrzeja Jareckiego.

Rzecz w ciężarze gatunkowym dorównująca niejednemu wydarzeniu scenicznemu. Znowu Siemion, znowu autentyk, znowu niemal ascetyczna oszczędność materiału dramatycznego i teatralnego. Jarecki, który ma za sobą już całkiem spory dorobek autorski (i teksty do kilkunastu składanek, i kilka jednoaktówek, i adaptację "Księżniczki Turandot", i "Ptaki" - te z Teatru Dramatycznego, wg Arystofanesa...), napisał swój najlepszy, jak na razie, scenariusz sceniczny. Oparł się na pamiętnikach Rudolfa Hoessa, byłego komendanta obozu w Oświęcimiu; montaż, trochę na modłę ni to przewodu sądowego, ni to pokazu scenicznego, a właściwie bezbłędnie skonstruowany dramat. Krata, za którą siedzi żona Hoessa, jego dowódca oraz sędzia; z boku, przy rampie, narrator; dwoje więźniów mówiących nakładające się na siebie teksty listów z obozu, przy słuchaniu których robi się sucho w gardle; głos zza sceny; Hoess Siemiona; kilka krzeseł; pasiaki; muzyka.

Statyczny obraz, z poruszającym się jedynie Siemionem. Demonstracja materiału faktycznego: w jaki sposób zamordowano miliony. Kim był Hoess. Czym jest zbrodnia pozbawienia życia nie jednego człowieka, nie dziesięciu, stu, ale milionów ludzi. Bez kropek nad i, bez gadulstwa, które by rozłożyło widowisko, bez ozdóbek, baroku, z odrobiną, tyle, ile trzeba, retoryki; pokazanie, przypomnienie, ostrzeżenie. "Nie przebaczymy zbrodniom, które nazwano błędem. Po słonecznej stronie życia trzeba mieć dobrą pamięć".

Czy teatr studencki robi karierę? Czy jest zaangażowany? Czy zmienił się? Czy teatry studenckie żyją?

Od pewnego czasu oglądamy teatrów studenckich dalszy ciąg. Nie oceniam, nie opisuję, notując ledwie kilka uwag. Nie znam dzisiejszego dnia codziennego zespołów studenckich. Wiem tyle, co wszyscy. Że wyrosło z nich sporo ciekawych ludzi, pisarzy, aktorów, reżyserów, scenografów, muzyków; w Warszawie, Gdańsku, Łodzi. Oglądamy ich, słuchamy, czytamy - tomiki wierszy, sztuki, filmy, teatr, radio, prasa. Z teatrów studenckich wyrosło pokolenie ludzi całą gębą, którzy coś robią; spotykają się po obu stronach rampy - ci, których wychowały zespoły; jednych nauczyły patrzeć, drugich - mieć coś do powiedzenia.

Teatrów studenckich dalszy ciąg - za kilka miesięcy odbędzie się kolejny festiwal, w Gdańsku. Będzie wtedy okazja pomówić o tych sprawach bliżej. I bardziej konkretnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji