Chińskie maski
Ta inscenizacja opery Pucciniego jest pociągająca dla oczu, apeluje do myśli, zawiera trochę widowiskowych nowości. Liu nie przebija się sztyletem, tylko rzuca się w ogień, dwór cesarski tańczy, ministrowie odpoczywają nie w altance, tylko w chatce pań do towarzystwa gotowych na każde życzenie. Gdy proponują Kalafowi najpiękniejsze dziewczyny cesarstwa zamiast Turandot, spod ziemi wyskakuje za trzymany w ruchu peep show z dzisiejszych porno-automatów.
Ale nie to jest najważniejsze. Stara chińska bajka stanęła do konfrontacji z rzeczywistością dnia dzisiejszego. Szary, smutny tłum robotników chińskich kontrastuje z przepychem pałacowych kostiumów i masek starej chińskiej opery. Cesarz ze swoimi dostojnikami za stołem prezydialnym na tle jaskrawej czerwieni wyglądają jak przywódcy współczesnej rewolucji na wiecu ludowym.
Przedstawienie żyje aluzjami, skojarzeniami i symbolami. Kostiumy księżniczki mają funkcję nie tylko estetyczną, ale dramatyczną. Zimne okrucieństwo Turandot scenograf zamknął w połyskującym lodowatymi światłami srebrze, masce i sukni, która wydaje się nie mieć końca. Przemianę bohaterki, wybuch namiętności do Kalafa symbolizuje suknia czerwona. Gdy Kalaf rozwiązuje kolejne zagadki, postać księżniczki za każdym razem maleje. Przemiana wewnętrzna Turandot i małżeństwo z Kalafem oznacza koniec władzy opartej na nienawiści i krwawym terrorze. Tylko że w zakończeniu, wschodząca na horyzoncie jutrzenka swobody, w estetyce afisza z wiejskiej akademii, każe podejrzewać, że ten symbol taniej demagogii jest tylko kamuflażem jakiejś rewolucji pałacowej.
Myśli i echa starej chińskiej filozofii, zawarte w bajce teatralnej Gozziego. pozwalają ubierać się w różne, wieloznaczne metafory i aluzje. W tym przedstawieniu są one dobrze ubrane w piękne kostiumy i scenografię, w kontrasty różnych odcieni czerni i ostrych kolorów, światła i mroku. Znać na tym rękę Andrzeja Majewskiego, jednego z najwybitniejszych scenografów w świecie opery. Inscenizacja jest ciekawa, nowoczesna, maszyneria Teatru Wielkiego, bezczynna przez wiele lat jak luksusowy złom, nareszcie poszła w ruch z sensem.
Orkiestra brzmi przejrzyście, proporcje dźwiękowe są dobrze wyważone, tempa przekonywające, egzotyczny koloryt współgra z włoską kantyleną Pucciniego, chór gładko przyswoił sobie falowanie frazy Pucciniego. Nazajutrz po premierze, ozdobą drugiej obsady były bardzo dobre, zagraniczne głosy: Marita Napier, filar zachodnioniemieckich teatrów operowych i Witalij Taraszczenko, piękny tenor radziecki. Marita Napier (Turandot) potrzebowała trochę czasu, żeby pozbyć się matowego zabarwienia i zaimponować pełnią wyrównanego brzmienia głosu. Najpierw zimną drapieżność, potem gorącą namiętność chińskiej księżniczki uwypukliła z dużym kunsztem, kolorem i ekspresją głosu. Witalij Taraszczenko (Kalaf) od początku do końca szlachetnie prowadził głos i modelował frazę. Za główną arię w III akcie dostał duże brawa i bisował z lepszym rezultatem, bo akurat tu włoskie brzmienie jego głosu na chwilę się spłaszczyło.
Partię Liu ładnie śpiewała Elżbieta Hoff, choć czasami jej głos wydawał się trochę zmęczony. Ryszard Cieśla, Ryszard Wróblewski i Jan Góralski, ministrowie Ping, Pong i Pang, przeciwnicy terroru ze spla mionymi krwią rękami, to postacie stworzone z odpowiednią dozą ironii i komizmu. Bronisław Pekowki, to ładny głos basowy, Bogdan Paprocki robi wrażenie w roli cesarza. Przyszłe losy tego spektaklu wy wołują jednak niepokój, bo już trzecie przedstawienie nie przypominało muzycznego porządku i czystości ekspresji i napięcia drugiej premiery.