Artykuły

Bezbarwny kram

Myślałem, że proponując "Kram Karoliny" Ghelderode'a, Ag­nieszka Glińska ma coś do powie­dzenia o świecie, który mnie otacza. Niestety, zawiodłem się.

W tej króciutkiej sztuce występuje trzech mężczyzn - właściciel kramu ze strzelnicą - Boraks, jarmarczny siłacz i żandarm. Pozostałe postaci, to sześć niedookreślonych tworów - zawieszo­nych między człowieczeństwem a świa­tem czystej fikcji.

A jednak, chociaż na scenie tylko trzy postaci są "rzeczywiste", sztuki Ghelderode'a nie można nazwać ucieczką w krainę fantazji. Obdarzone przez au­tora cechami ludzkimi manekiny w strzelnicy i postaci, które przydreptały z komedii dell'arte, buntują się przeciw ustalonemu porządkowi.

Świat, któremu dawno przestaliśmy się dziwić, w groteskowej formie Ghelderode'a podkreśla swe upiorne kształty. Ludzie - żywe cele, nie chcą już być ofiarami i uciekają ze strzelnicy do mia­sta, gdzie przemieniają się w morderców i okrutników. Tak się spełni ich sen o prawdziwym życiu. Kolombina, Pierrot i Arlekin - zabłąkane postaci gas­nącej konwencji teatralnej, będą się chciały wreszcie na coś przydać, więc spróbują podjąć pracę manekinów.

Również ich pęd ku życiu okaże się ułu­dą.

Porażkę poniosą wszyscy, którzy my­ślą, że "życie jest gdzie indziej", ale i ten, który żył samym mięsem życia - opój i szumowina Boraks.

Z "Kramu Karoliny", zależnie od in­terpretacji, możemy wyczytać nostal­gię za odchodzącym w dal światem czy­stych wzruszeń, tęsknotę za pięknem, przerażenie zezwierzęceniem ludzi i na­dzieję, że teatr mimo wszystko ocali świat... Wadą spektaklu Glińskiej nie jest to, że którąś z tych interpretacji unie­możliwia, ale że żadnej wyraźnie nie proponuje. Chyba, że za interpretację uznać wygładzenie przekazu Ghelderode'a i przekształcenie sztuki w roz­smakowany w teatralnym estetyzmie, niepotrzebny jak podstarzała trójka z komedii dell'arte bibelot.

W tej króciutkiej, zaledwie godzinnej inscenizacji, wszystko jest poprawne. Przyzwoicie grają aktorzy. A jednak, po wyjściu z teatru, widza nachodzi gombrowiczowska refleksja: czemu to mnie nie zachwyca? Po co Andrzej Gra­bowski zagrał jeszcze jedną rolę obleś­nego samca, a Maria Zającówna-Radwan partię znającej życie, przekornej damulki? Co chciał osiągnąć Andrzej Kozak, gdy z wdziękiem i taktem ko­kietował publiczność?

Ze spektaklu nie wynika, dlaczego Glińska chce, byśmy właśnie teraz, właśnie my, oglądali tę sztukę. Swoją reżyserską twarz autorka inscenizacji ukrywa za parawanem chłodnej anali­zy i estetycznej gry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji