Artykuły

Miłość i polityka

HISTORIA Kleopatry i Cezara, powtarzana po wielekroć przez dziejopisów i pisarzy, twórców filmowych a nawet malarzy, wywoływała jak do­tąd rozmaite inspiracje twórcze. W dawniejszym okresie chętnie ją inter­pretowali moralizatorzy, przy okazji pouczając polityków, co czynić należy, aby miłość podporządkować polityce a politykę uczynić nieczułą na bodźce uczuciowe. Ponieważ zaś moralizatorom w każdej epoce chętnie towarzy­szyli kpiarze, nie brakowało nigdy drwiny z tego, co stało się przed wiekami, ale co w różnych przeobraże­niach powtarzało się w wiekach póź­niejszych. Historycy wojen nie ską­pili podziwu dla mechanizmu, dzia­łającego w kręgu Kleopatry i Ceza­ra. Lirycy opiewali nade wszystko miłość Cezara, przynajmniej jej pier­wsze odblaski, jak ów romantyczny poeta angielski, który, naiwnie anachronizując widział w Kleopatrze "odnowiony postument Wenery", w Cezarze zaś "gwałt polityce zadany dla pięknych lśnień miłości".

Z nauki szkolnej pamiętamy Ceza­ra przede wszystkim jako świetnego pisarza i stylistę. W tekstach swoich odsłonił nam się również jako znako­mity polityk i wódz, mądry sędzia epoki i przenikliwy znawca ludzi. W rzeczywistości, przeszedłszy do naszej pamięci z wieloma swoimi wartościa­mi, nie okazał się najlepszym znaw­cą ludzi, zwłaszcza z najbliższego so­bie otoczenia. Nie okazał się również takim znawcą Kleopatry, za jakiego pragnął siebie uważać.

Shaw, pisząc swoją historię Cezara i Kleopatry, świadomie odrzucił na­rosły w ciągu wieków materiał poznawczy do ich dziejów, wybierając z niego jedynie to, co odpowiadało jego zamiarowi pisarskiemu. Zamie­rzał przedstawić nam kapryśną i uro­czą smarkulę egipską oraz starzeją­cego się Cezara, w którym pod wpły­wem uczucia obudził się czuły kocha­nek i wyrozumiały pedagog. Oczywi­ście Shaw wcale nie namawia nas na to, byśmy w pełni wierzyli w peda­gogiczne zdolności Cezara, w jego moc przeobrażającą, chociaż w istocie Kleopatra zmienia się. Shaw pochwa­la wyrozumiałość Cezara, bo i on jest wyrozumiały dla twych dwojga bo­haterów. Wielki kpiarz z lekka tylko ironizuje; wydaje się, jak gdyby rze­czywiście - o czym mówią niektórzy interpretatorzy jego dzieła - aprobo­wał dość melodramatyczne dzieje wzajemnego stosunku dwojga ko­chanków. Shaw zrezygnował tym ra­zem z ostrej krytyki, nawet jego za­fascynowanie wielką polityką wyda­je się tutaj nieco mniejsze, polityka jest tylko tłem tego dość pobłażliwie zarysowanego melodramatu. Pierwsze spotkanie Kleopatry z Cezarem u stóp Sfinksa zapowiada wprawdzie jak gdyby pastiszowe rozwiązanie te­matu - jest to bowiem wyrozumiała kpina z romantycznej scenerii - póź­niej jednak Shaw staje się umiarko­wany, jak gdyby chciał powiedzieć: a teraz wszystko zależy od teatru, chcecie melodramatu, trujcie się me­lodramatem, chcecie kpiny, wygłu­piajcie się do woli.

Od teatru zależy wiele nie tylko w wypadku dość przewrotnych tekstów shawowskich - a Państwowy Teatr Śląski udowodnił, że umie sobie do­skonale radzić z tego rodzaju teksta­mi. Zobaczyliśmy w Katowicach na­der interesujące przedstawienie. Jed­no z najlepszych na tej scenie, miej­scami wręcz porywające, na co złożył się kolektywny wysiłek całego zespołu.

Irena Babel nie utraciła nic z lek­kości przedstawienia, nie poszła też za żadnym przewrotnym wskazaniem Shawa. Potrafiła przekazać nam cały wdzięk tej w gruncie rzeczy banal­nej historyjki - banalnej, jeśli wy­jąć ją z olbrzymiego kontekstu wy­darzeń historycznych. Zasługa Ireny Babel jest tu niewątpliwie najwięk­sza, ale dodajmy od razu, że miała do dyspozycji wyjątkowo zdolnych odtwórców, zwłaszcza ról tytułowych.

Tadeusz Kalinowski w roli Cezara znowu - jak już wielokrotnie w in­nych wcieleniach scenicznych - uka­zał się nam jako wybitny aktor. Był więc Cezarem wyrozumiałym i mąd­rym, a zarazem pełnym owego doj­rzałego wdzięku męskiego, na którym tak zależało twórcy sztuki. Kalinow­ski nie traci cezarowego dostojeństwa, choć pewne sceny dzieją się wręcz na progu sypialni, jest to jednak dosto­jeństwo czułego kochanka, który ob­nosi je nie dla próżności, lecz dla uroczej smarkuli. Danuta Kierklo by­ła dla niego najlepszą chyba scenicz­ną Kleopatrą. Łatwo przezwyciężała pozory naiwności, wynikające z wie­ku, jakim ją Shaw obdarzył, wcho­dząc w rolę królowej oraz wielkiej, choć nieco rozkapryszonej kochanki. Ta młoda aktorka powinna mieć chy­ba skłonność do wcieleń drapieżnych. O czym z niezawodną intuicją dawała nam znać w kilku fascynujących momentach.

Zawsze lubię oglądać na scenie ślą­skiej Władysława Kornaka. Ten zdol­ny aktor nie zdobył dotąd należytego rozgłosu a przecież niemal każda je­go rola jest doskonale przekazana, podobnie jak jego rola Rufia we wspomnianym przedstawieniu. Można by rzec, że Kornak odtwarza swoje role z ogromną kulturą i najlepiej odpowiada mu pewien dystans, mała kropla chłodu, jaką należy zaprawić określone charaktery sceniczne. Zbyt nikłą rolę Lucjusza Septimusa Sta­nisław Winczewski wypełnił własną, zrównoważoną treścią. Zapamiętało się go w tym przedstawieniu, podo­bnie jak Bohdana Kraśkiewicza w ro­li Britannusa, nieco ironicznie potrak­towanego przez Shawa; dobrze zresz­tą, że Kraśkiewicz raczej pohamował te zapędy.

Flatatita Sabiny Chromińskiej jest chyba próbą nowej interpretacji sce­nicznej tej postaci. Nie wiem, czy wynikło to z charakteru aktorskiego Chromińskiej, czy z zamysłu reżyse­ra - otrzymaliśmy w każdym razie postać, w której demoniczna służeb­nica Kleopatry skrzyżowana została ze służącą rodzimego i to tradycyjne­go chowu. W całości przedstawienia jest to akcent odrębny.

Wymieńmy jeszcze Henryka Maruszczyka jako nieco bezbarwnego Potinusa i Jerzego Korcza, jako dy­namicznego Setnika i dodajmy, że ro­le niższych służebnic (Ewa Radzikow­ska i Hanna Wietrzna) oraz tragarzy (Jan Klemens, Jerzy Rogowski, Ju­lian Kilar, Zbigniew Żwak) ożywione zostały przez reżysera i odtwórców, zaopatrzone w nieme, ale barwne ge­sty, co nie zawsze dzieje się w tego rodzaju spektaklach. W przedstawie­niu usłyszeliśmy ponadto Wincentego Grabarczyka (bóg Ra) oraz zobaczy­liśmy dwóch wartowników (Tadeusz Madeja i Władysław Kozłowski), och­mistrza (Zbisław Ichniowski) i - nie na koniec, gdyż była to postać wdzięczna - Andrzeja Mrożewskiego jako Apollodora.

Barbara Ptak stworzyła monumen­talną, atrakcyjną dekorację, godną doskonałego spektaklu. Nareszcie nic się nie działo w modnych kotarach, nareszcie zobaczyliśmy scenografię przylegającą do epoki i sztuki. Muzy­ka Adama Walacińskiego brzmiała dyskretnie, nie płosząc nastroju przedstawienia, nastroju w istocie dość po­godnego, choć temat rozgrywa się wśród łun bitewnych.

Powiedzmy jeszcze raz: znakomity spektakl, duże osiągnięcie naszej czo­łowej sceny śląskiej, godny uznania wysiłek artystyczny - z czego cieszy się nie tylko recenzent, ale i cała na­sza publiczność teatralna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji