Artykuły

Wyścig ze śmiercią

I to podwójny: legendarna chińska, niepohamowana w swym okrucieństwie księżniczka Turandot tylko niewiele czasu pozostawia zakochanemu w niej bez pamięci potomkowi zdetronizowanego rodu królewskiego, Kalafowi, by go ostatecznie pognębić i stracić (zwykłe odrąbanie głowy), a jednocześnie - niestety - beznadziejny wyścig Giacomo Pucciniego z nieuleczalną, śmiertelna chorobą, usiłującego aż do ostatnich chwil życia dokończyć swoją ostatnia operę "Turandot".

Nie udało się: kompozytorowi owych chwil zabrakło, a operze zabrakło końcowego duetu w ostatnim akcie i zakończenia, Właśnie minęła 60 rocznica tych przejmująco smutnych wydarzeń. Puccini zmarł bowiem w Brukseli. 29 listopada 1924 roku po zakończonej w zasadzie pomyślnym wynikiem operacji raka w gardle. (Podobno prawie nie wyjmował niemal przez całe życie papierosa z ust: jeszcze jedno ostrzeżenie dla namiętnych palaczy...).

Kompozytor "Cyganerii", "Toski", "Madame Butterfly", uwielbiany przez słuchaczy, a zwłaszcza słuchaczki (był pięknym, noszącym się wytwornie mężczyzną, zmarł przed dokończeniem swojej, jak utrzymywał, i jak wielu i dziś uważa - najlepszej opery.

A jednak operę uratowano: dokończył ją inny, zaprzyjaźniony z Puccinim kompozytor, Franco Alfano. Gdy w Rzymie powiedziałem mu: Jest pan w Polsce znany i ceniony jako ten, co dokończył "Turandot" Pucciniego, a on, prawie z pasją, odparł: - To ostatni tytuł do mej chwały! - zrozumiałem - niestety poniewczasie, i że popełniłem gafę.

Grudniowa premiera w Teatrze Wielkim (po raz pierwszy wykonano tę operę w Warszawie w 1932 r.) przeszła zapewne najśmielsze oczekiwania zwolenników pełnej rozmachu wystawy, jaką zresztą sugeruje akcja: przepych dworu cesarskiego, żadne widoku publicznej egzekucji tłumy, egzotyka, wyostrzone w scenach tortur kontrasty, dramatyzm zbliżający się wręcz do sadyzmu, a na tym złowrogim tle pełną poświęcenia miłość zakochanej niewolnicy, składającej ofiarę z życia dla ratowania owładniętego namiętnym uczuciem do innej. Wszystko, co nam pokazano, zadziwiało obfitością, bogactwem, pomysłowością i dobrym smakiem, ktoś może doda i... nieliczeniem się z kosztami wystawy.

W partii tytułowej, kryjącej duże trudności, Krystyna Kujawianka za pomocą swego pięknego i mocnego głosu, świetnie dysponowana i... ubrana, stworzyła wręcz wymarzoną sylwetkę zimnej i bezwzględnej mścicielki hańby i krzywdy swej prababki. Wspaniałym kontrastem - a tego właśnie pragnął Puccini - okazała się kreacja Barbary Zagórzanki w roli odbierającej sobie życie niewolnicy Liu. Mało stwierdzić, że publiczność premierowa odpowiednio to oceniła. Roman Węgrzyn w partii Kalafa jakby się trochę oszczędzał, tak że dopiero sławna aria w ostatnim akcie (to jeszcze Puccini!) wypadła brawurowo. Wszyscy pozostali, a przede wszystkim jak nigdy dotąd u Pucciniego, wręcz monumentalnie na wzór Musorgskiego traktowane chóry, zasłużyli na pochwały. To samo powiedzieć można o wielowątkowej partii orkiestry. Dyr. Robert Satanowski jako dyrygent, i jako dyrektor teatru, ma pełne prawo odnotować nowy autentyczny sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji