Artykuły

Rehabilitacja Zborowskiego

Wystawienie w teatrze "Samuela Zborowskiego" należy niewątpliwie do przed­sięwzięć śmiałych, a więc - ry­zykownych. "Samuel Zborowski" pozostał na zawsze brulionem - jednym z owych fascynujących brulionów, z jakich składa się późna twórczość Słowackiego, poeta nie miał już wówczas w zwyczaju kończyć swoich utwo­rów; stanowią one strumienie go­rączkowych wizji, spiętrzonych z barokowym przepychem na mo­tywach przewodnich, o których sporo miałby do powiedzenia ba­dacz, "archetypów", a może i zwyczajny freudysta. Wątpliwe zresztą, by stan tak natężonej halucyjności, gdy poeta za­wierzył wyłącznie swym strefom podświadomym, pozwalał na os­tateczne wykończenie dzieł, zwła­szcza o większym zakroju. Utwo­ry mistyczne Słowackiego stoją genialnością zamysłu i - częściej - genialnością poetyckiego deta­lu, furia mowy. Przypominają niezwykle fantazyjne gmachy, którym jednak nie dostaje solid­nych inżynieryjnych obliczeń. Wielkie i pokraczne; pną się ku niebu Poezji i Prawdy, nie zwa­żając na przyrodzony ciężar two­rzywa. I tyle budzą fascynacji, co i zakłopotania.

Jerzy Kreczmar, przekładając "Zborowskiego" na teatr, przede wszystkim zajął się inżynierią. Z bujającej bezkształtnie mgławicy dramatu usiłował zbudować ca­łość jasną i zborną. Kto "Zbo­rowskiego" czytał i błądził po je­go poetyckich meandrach, ten wie, że praca wydobycia z brulionu takiej struktury znaczącej nie jest wcale rzeczą łatwą. Co­kolwiek przedstawieniu zarzucił można, jednego niepodobna mu odmówić - jest ono konsekwent­ne. I chyba zrozumiałe.

Dzieli się na dwie części. Pierwsza - historią Helioną - traktuje o szaleństwach romantycznego poety, w którego charak­teryzacji są podobieństwa do portretu Słowackiego. Racje po­między trzeźwym otoczeniem, przerażonym dziwną chorobą po­ety, a jego świętym szaleństwem - zdają się być rozłożone bez uszczerbku dla godności poetyckie­go powołania. Widzenia swe ko­munikuje poeta z równą rzeczo­wością i wyczuciem konkretu, jak tamci swe lekarskie rady. Ale choć odrodzi się zapewne w no­wym wcieleniu, znów odnajdu­jąc swą towarzyszkę wędrówek po ścieżkach ducha, nie sądzę by romantyczne uroszczenia co do siły fatalnej poezji oraz na­stępstwa tychże wiele nas obchodziły. To już lamus idei - i re­kwizytornia poetyckiej wyobraźni.

Część druga przedstawienia, podo­bnie zresztą jak w tekście, gdzie łączność pomiędzy motywem Heliona i sprawą Zborowskiego jest wysoce niejasna - stanowi jak­by inny dramat. Prywatny mit Słowackiego, dotyczący roli poe­ty, przerósł w uogólniony mit je­dnostki, zbuntowanej przeciw nie­sprawiedliwości i przemocy - nawet tej jaką zdają się uzasad­niać racje tzw. wyższe. Nie wykluczone zresztą, że historyczny Zborowski był warchołem, a słu­szność mieli ci, którzy go dla po­wodów natury państwowej ścięli.

I nie wykluczone, że historiozofia Słowackiego, który w liberum veto dopatrywał się osobliwości Polski jako gwaranta pierwiastka indywidualnego w dziejach - budzić może wątpliwości, tym bardziej, że obiegowe pojęcia, ja­kimi karmi się całe pokolenia Polaków, każą w liberum veto widzieć przyczynę upadku kraju. A jednak interesujące i dające do myślenia jest to, że Kreczmar - za Słowackim - podejmuje spór z wyobrażeniami utartymi. W czasach dzisiejszych bowiem tru­dno powiedzieć, by nadmiar swobód jednostkowych dominował nad mocami agend zbiorowych. I ten proces rehabilitacyjny, w którym skazaniec paraduje z wła­sną uciętą głową w rękach...

Przedstawienie pchnięto ku ra­cjonalistycznej jasności i kon­kretności myśli. Tekst mówiony jest tak, jakby zbudowany był na znaczeniach logicznych. Insce­nizacja, prosta i równomierna w solennym tempie, przypomina oratorium poetyckie. Nawet w scenach zbiorowych, w układach o charakterze nieco wizyjnym, przeraża symetria. Przedstawienie jest jasne, ale zgubiło wizyj­ny rozmach, niepokojącą halucynacyjność, jaką wnosi Słowacki do polskiego dramatopisarstwa.

Jest to jedna z owych insceniza­cji romantycznego repertuaru, które polegają na wyłuskiwaniu zeń tzw. racjonalnego jądra. Budzi szacunek przez swe dążenie do klarowności. Klarowność tę jed­nak osiąga w drodze uniku: nie mierzy się wprost z szaleństwem romantycznej mistyki, tylko tak kluczy, by ją ominąć.

Była w tym przedstawieniu ro­la, naprawdę godna uwagi: Bukary w wykonaniu J. Zakrzeń­skiego. Uderzała w niej nie tylko czystość mówienia, brawura reto­ryczna w scenie sądu, ale i sku­pione przyczajenie myśli, które każe czekać na coraz to nowy sztych - i osobliwy uśmiech we­wnętrzny, którego chyba nauczyć się nie można. Na wyróżnienie zasługuje również W. Sadecki ja­ko Zborowski: w jego skargach brzmiała groźba. Co prawda, do jego wyrazistości przyczynił się scenograf: rozwiązanie postaci Zborowskiego, który zjawia się na sąd jako ścięty, stanowi jedy­ny w tym przedstawieniu tytuł scenografa do chwały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji