Artykuły

Opera Noir

- Zawsze staram się kształtować postaci tak, jakby były rozdarte pomiędzy swoimi namiętnościami, tajemnicami i zewnętrznym światem - z Mariuszem Trelińskim rozmawia John Allison na portalu www.operanews.com.

"Operuję światłem. Patrzę na świat okiem kamery odkąd skończyłem piętnaście lat, a może wcześniej, ponieważ zanim dzieci zaczną mówić, zafascynowane są otaczającymi ich obrazami. Obraz mieni się znaczeniami, nigdy nie jest tak jednoznaczny jak słowo - w tym sensie przypomina raczej muzykę. Zatem opowiadam historie obrazami, w pewien sposób bardziej maluję opery niż dodaję im psychologicznego znaczenia."

Mariusz Treliński, który rozpoczynał karierę jako reżyser filmowy pod koniec lat 80. po ukończeniu studiów w renomowanej Łódzkiej Filmówce, mówi o tym, jaki wpływ mają na jego produkcje operowe wcześniejsze filmowe doświadczenia. Filmy nadal inspirują jego operowe inscenizacje, chociażby "Manon Lescaut" zawierająca odniesienia do "Mrocznego przedmiotu pożądania", "Mullholland Driver" i "Blue Velvet". Z kolei "Latający Holender" nawiązuje do "Melancholii".

W przypadku "Jolanty" i "Zamku Sinobrodego", który będzie miał premierę 26 stycznia 2015 w Metropolitan Opera, Treliński cytuje "Rebekę:, pierwszy hollywoodzki film Hitchcocka. "Gdybym miał wymienić tylko jeden tytuł, to podałbym właśnie ten, choć dążyłem do tego, by przede wszystkim zbudować atmosferę typową dla thrillerów i horrorów, nie wspominając już o filmach noir. Zawsze fascynowały mnie filmy z lat 40. ze względu na ich aurę ukrytego erotyzmu. Ograniczenia narzucone w latach 30. przez Kodeks Hayesa zabraniały hollywoodzkim filmowcom pokazywania jakichkolwiek brutalnych lub erotycznych scen, choć tematy te często wrzały pod pokrywą. Moje inscenizacje jednoaktówek Czajkowskiego i Bartóka są czarno-białe, po części dlatego, że pozwalają operować światłocieniem, oraz że takie tło pozwala wyeksponować ich główne kobiece bohaterki."

"Zamek Sinobrodego" już od dawna znajdował się na reżyserskiej liście marzeń Trelińskiego, a jego podejście do tego tematu pokazuje, że przemyślał go dogłębnie. "Świat opery zna niewiele równie dwuznacznych dzieł, tak ciekawych w interpretacji, które zachwycają tak wieloma różnymi znaczeniami przy każdym nowym czytaniu." Jego marzenie spełniło się dopiero w grudniu 2013 roku w rodzimym Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, gdzie ponownie został dyrektorem artystycznym w 2008 roku i gdzie premiery miało wiele wystawianych potem przez niego na całym świecie oper. Treliński zestawił jedyną operę Bartóka z własną inscenizacją dzieła Czajkowskiego, którą postanowił teraz zmienić. Jego "Jolanta" oryginalnie była łączona z inną rosyjską jednoaktówką, "Aleko" Rachmaninowa. Powstały we współpracy Trelińskiego z Valerym Giergiewem; obie zaprezentowane z Anną Netrebko w roli Jolanty w Baden-Baden i w St. Petersburgu.

Z oczywistych powodów muzycznych, role Jolanty i Judyty wykonywane są przez różne solistki, jednak w swej podwójnej inscenizacji Treliński widzi je w pewien sposób jako te same kobiece bohaterki w różnych etapach ich życia. W perspektywie Trelińskiego, "Zamek Sinobrodego" jest przeciwieństwem "Jolanty", a jego anty-bohaterka Jolanta/Judyta rezygnuje z wolności, którą zdobyła poprzez odzyskanie wzroku, żeby ponownie wrócić do ciemności "Dla mnie los Judyty kontynuuje historię Jolanty. To mój sposób, by opowiedzieć historię zawierającą cały ludzki los, o odejściu i powrocie. "Jolanta" i "Zamek Sinobrodego" mają wiele wspólnych cech. Obydwie opowieści są zapożyczone z baśni. Opowiadają o kobiecie pozostającej w relacji z silnym, dominującym mężczyzną. Starałem się ulokować powiązania pomiędzy operami w relacji Jolanty z jej ojcem, która jest niezwykle silna, pełna zaborczości i nadopiekuńczości. Jolanta należy do Króla René, każdy kto przychodzi z zewnętrznego świata, zagraża ich relacji. Widzę to więc jako połączenie miłości i przemocy, czułości i brutalności. Ona kocha i jednocześnie boi się swego ojca.

"W finale opery Czajkowskiego, Jolanta/Judyta decyduje się uwolnić z tego świata i toksycznej relacji z ojcem, by wieść nieco bardziej normalne życie z Vaudémontem. Ale po wielu latach wraca do swego klaustrofobicznego świata. Jolanta/Judyta szuka Sinobrodego, otwiera pokoje jego zamku, by odkryć prawdę o sobie. Na końcu Judyta spotyka samą siebie, odkrywając coś, z czego nie zdawała sobie sprawy. Świadomie wpada w ramiona niebezpiecznego mężczyzny, wracając tym samym do traumy z dzieciństwa.

To jej powracający wewnętrzny przymus - fakt, że nigdy nie ucieknie od tego, co przeżyła w dzieciństwie. Jest uzależniona od tego rodzaju związku. Opowiedzenie historii z punktu widzenia Judyty pozwala nam spojrzeć w inny sposób na tę operę, zadać pytanie dlaczego Judyta przychodzi do domu Sinobrodego. Przecież rezygnuje z bezpiecznego świata, wybierając dobrowolną śmierć. Wie, że Sinobrody jest prawdopodobnie seryjnym mordercą - słyszała pogłoski o jego przestępczej przeszłości. Moim zdaniem słabym punktem większości inscenizacji opery Bartóka jest fakt, że historia opowiadana jest z perspektywy Sinobrodego. Jest to podobnie bezowocne, jak próby wyjaśnienia postaci Don Giovanniego."

Treliński opisuje operę Bartóka jako "utwór podszyty niesłychaną grozą. Ciemność, która nadciąga w finale to również historyczna ciemność. Opera ta powstała na początku XX wieku, z oczywistych powodów nie była wystawiana do roku 1918. Czuje się w niej rozpad wartości poprzedniego stulecia. Był to również czas Freuda, to właśnie on w znamienity sposób objaśnił, w jaki sposób ludzki narcyzm, ludzka pewność siebie otrzymała trzy bolesne ciosy - pierwszy zadał Kopernik, dowodząc, że wszechświat nie kręci się wokół człowieka; drugi - Darwin, odbierając mu centralne miejsce w porządku natury; trzeci - psychoanaliza, pokazując, że ludzie nie panują nad sobą, ale są podporządkowani nieznanym wewnętrznym siłom. Być może to właśnie miał na myśli Balázs, kiedy pisał swoje libretto. Ciekawe jest również dla mnie to, że Balázs był jednym z najciekawszych krytyków filmowych swoich czasów - pionierem nowego podejścia do kina, które uznawało w nim nową sztukę, nowy język. "Zamek Sinobrodego" jest dla mnie dziełem niezwykle kinowym."

Wydaje się, że przeznaczeniem Trelińskiego, urodzonego w 1962 roku w Warszawie, było trafić do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Były to burzliwe czasy. Studiując w trakcie stanu wojennego i reżyserując pierwsze filmy telewizyjne w czasach, gdy Polska wciąż była pod rządami komunistów, Treliński miał swój kinowy debiut już w innym świecie, było to "Pożegnanie jesieni" na podstawie powieści Witkiewicza, debiutujące na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Poprzez tę dekadę mieszał prace filmowe z teatralnymi, z których wiele odzwierciedlało zmieniający się wokół niego świat: w 2000 roku wywołał skandal swoim filmem "Egoiści", opowiadającym o współczesnych elitach Warszawy.

Treliński miał już wtedy za sobą debiut operowy. W 1995 roku podczas festiwalu Warszawska Jesień - jednego z najważniejszych w świecie muzyki współczesnej - powierzono mu reżyserię jednoaktówki Elżbiety Sikory "Wyrywacz serc", która później była wystawiana w Centrum Pompidou w Paryżu. Punktem zwrotnym jego kariery była jednak premiera opery "Madame Butterfly" w 1999 roku w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Wtedy po raz pierwszy nawiązał operową współpracę ze słowackim scenografem Borysem Kudličką, z którym współpracuje do dziś. W serii ich wspólnych wczesnych produkcji, wśród których znajduje się słynna inscenizacja "Don Giovanniego" i "Eugeniusza Oniegina", a także pierwsza z ich dwóch wersji "Króla Rogera" - ustanowili estetykę, która łączy w sobie ogromne lśniące powierzchnie i grę świateł. "Kluczową dla mnie sprawą jest wyjście poza czysty realizm. Scenografie Kudlički zawsze ukazują wewnętrzne krajobrazy postaci. To muzyka i emocje określają kształty i kolory tego, co widzimy na scenie. Powiedziałbym więc, że realność przestrzeni - niezależnie czy jest to pokój, czy ogród - jest o wiele mniej ważna. Istotne jest, czy ta przestrzeń jest klaustrofobiczna i despotycznie dominująca, czy otwarta i pełna światła. Są to sprawy subiektywne, ale nie potrafię być wierny realizmowi".

Jego międzynarodowa kariera zaczęła się, gdy po spektakularnym sukcesie "Butterfly" w Warszawie, Plácido Domingo zaprosił Trelińskiego do współpracy w Waszyngtonie i Los Angeles. "Od tamtego czasu "Butterfly" wystawiana była niemal na każdym kontynencie, i mogę śmiało powiedzieć, że odmieniła moje życie. Poświęciłem ostatnie piętnaście lat mojego życia operze." Pomimo faktu, że Polska może pochwalić się wieloma wspaniałymi reżyserami filmowymi i teatralnymi oraz wierną im publicznością, to estetyka operowa w tym kraju pozostawała w nieco staroświeckim stylu. Treliński rzucił wyzwanie, by odświeżyć świat polskiej opery. "Pojawiłem się na scenie operowej jako outsider, z wielkim podziwem dla dokonań muzycznych, nie akceptując jednak tego, co widziałem na scenie. Nie potrafiłem znieść konserwatyzmu ówczesnych inscenizacji - były bardzo tradycyjne, zapatrzone w siebie i pozbawione życia. Przez lata robiłem, co mogłem, by zmienić oblicze Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, starałem się przyciągać nową publiczność, ludzi którzy dotąd chodzili tylko do kina, teatru albo na wystawy sztuki współczesnej, ale zupełnie nie interesowali się operą. Poprzez zapraszanie innych outsiderów - projektantów mody, fotografów, artystów wideo i współczesnych choreografów - do pracy na naszej scenie, starałem się połączyć wysublimowaną muzykę operową z bardziej współczesną wrażliwością."

Pod artystycznym kierownictwem Trelińskiego, Teatr Wielki - Opera Narodowa przeszedł niezwykłe zmiany, wchodząc w koprodukcję z najważniejszymi scenami operowymi świata, w tym Metropolitan Opera. "Tym, co było dla mnie niezwykle ważne była aprobata polskiej publiczności. Mogę powiedzieć, że teraz przychodzą do nas w poszukiwaniu ekscytacji i zaskoczeń. Przez wiele lat, nasz teatr skupiał się na bardzo wąskim kanonie klasycznych dzieł, ale razem z naszym dyrektorem naczelnym, Waldemarem Dąbrowskim, poszerzyliśmy profil i po raz pierwszy w historii, nasz teatr wystawiał takich kompozytorów jak Dusapin, Rihm, Glass, Weinberg, Hosokawa a nawet Janáček, którego nigdy wcześniej tu nie grano."

Treliński znalazł w swoim grafiku pełnym nowych produkcji operowych - jego "Salome" właśnie wystawiana jest w Pradze - czas, by pomyśleć o powrocie do filmu. "Pracuję teraz nad nowym projektem o polsko-amerykańskim pisarzu, Jerzym Kosińskim, postaci kultowej, autorze powieści. Jego sława zaczęła się od "Malowanego Ptaka" w 1965 roku, którą szybko zagarnął amerykański świat wielkiej literatury. Na początku lat 80. Kosiński został niespodziewanie oskarżony o plagiat i zafałszowanie wielu elementów swojej biografii. Zaszczuty przez media popełnił spektakularne samobójstwo na Manhattanie. Będzie to film o autokreacji w sztuce. Z mojego punktu widzenia w sztuce chodzi właśnie o przekraczanie granic realizmu. Zawsze staram się kształtować postaci tak, jakby były rozdarte pomiędzy swoimi namiętnościami, tajemnicami i zewnętrznym światem."

***

John Allison jest redaktorem magazynu "Opera" oraz krytykiem muzycznym "London Telegraph".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji