Artykuły

Scena daje energię, siłę i radość

- Ja w ogóle wielkich marzeń aktorskich nie miałam. Jako dziecko marzyłam o tym, że będę piosenkarką, i na tym skupiałam się najbardziej. Poważnie o aktorstwie zaczęłam myśleć dopiero po dostaniu się do szkoły teatralnej - mówi JOANNA KULIG, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Nie chciała być aktorką, bo marzyła o karierze piosenkarki. Równie długo uczyła się biegać z bronią, jak chodzić na obcasach.

W serialu "Zbrodnia" gra Pani posterunkową, bardzo ważną posłać w tej intrydze. Czy na planie biegała Pani z pistoletem?

- Biegałam. I pod koniec bardzo dobrze mi to wychodziło. Na początku jednak było różnie. Bo jak ten pistolet przypiąć do paska? Tu szlufka, tam szlufka, 10 minut kombinowałam, jak to zrobić, aż w końcu zgubiłam kajdanki. Pomyślałam sobie, że moja postać nie może być taka niepozbierana. Zawzięłam się i wyćwiczyłam to. Na koniec minuta, ciach, ciach, spluwa, kajdanki, odznaka i byłam gotowa do akcji.

Stawiałabym na to, że o pracy w mundurze marzą faceci, a kobietom chodzą raczej po głowie role kostiumowe. Jak to było z Panią?

- Ja w ogóle wielkich marzeń aktorskich nie miałam. Jako dziecko marzyłam o tym, że będę piosenkarką, i na tym skupiałam się najbardziej. Poważnie o aktorstwie zaczęłam myśleć dopiero po dostaniu się do szkoły teatralnej. A i wtedy też nie było to takie oczywiste. Najpierw przyszło zainteresowanie, potem fascynacja, ale w dalszej kolejności odrzucenie, aż w końcu powrót do aktorstwa. To były kolejne fazy mojego dojrzewania i szukania odpowiedzi, czy naprawdę chcę wykonywać ten zawód.

Sporo gra Pani współczesnych kobiet, ale miała Pani też role kostiumowe.

- Najmilej wspominam "Pamiętnik pani Hanki". Do tej roli przygotowywałam się sama przez półtora miesiąca: przyjechałam na Hel, do Jastarni, zabrałam książkę Tadeusza Dołęgi-Mostowicza i kostium Hanki. Wyprosiłam go od Magdy Biedrzyckiej, przekonując ją, że muszę poćwiczyć chodzenie w butach Hanki, bo ja prywatnie nie chodzę na obcasach. A skoro buty, to i reszta, żebym się mogła przyzwyczaić. Trochę to trwało, ale wreszcie się zgodziła. Potem wszyscy się śmiali, bo nawet na próby czytane przebierałam się za Hankę. Ten kostium miał tak duży wpływ na mnie, że gdy spektakl się skończył i oddałam wszystkie stroje, to odczułam dużą tęsknotę za nimi.

Pochodzi Pani z Beskidu Sądeckiego. To chyba wielkie szczęście dorastać w tak pięknych okolicach?

- Zawsze podkreślam, skąd pochodzę, bo jestem z tego dumna. Myślę, że zżycie się z naturą, dorastanie w takim pięknym miejscu bardzo uwrażliwia człowieka i daje silne podstawy. Tam ludzie są życzliwi, otwarci, gościnni.

Grała Pani u boku światowych gwiazd. Dostała Pani rolę nawet w koreańskim filmie!

- Dokładnie był to film koreańsko-francuski, z ekipą z Dominikany. Na planie posługiwano się aż pięcioma językami: hiszpańskim, koreańskim, polskim, francuskim i angielskim. Większą część zdjęć kręciliśmy w więzieniu dla kobiet na Dominikanie, które udawało francuskie na Martynice. Proszę sobie wyobrazić coś takiego: kręcimy i nagle rozlega się chór, który śpiewa: "Alleluja". Akurat były święta wielkanocne. Myślałam, że się popłaczę, bo takich świąt nigdy jeszcze nie przeżyłam.

Jak trafiła Pani do tego międzynarodowego towarzystwa?

- Ten film nie zdarzyłby się, gdyby nie "Sponsoring" Małgosi Szumowskiej. Zachwycili się moją rolą, a akurat poszukiwali aktorki do roli Słowaczki Yalki. Gdy zobaczyli film, stwierdzili, że chcą, abym to ja zagrała. Nawet na castingu prosili mnie o kilka słów wypowiedzianych moją gwarą. Miałam też użyć paru zwrotów po polsku, po francusku i angielsku.

Dodajmy, że casting odbywał się w dość oryginalnych warunkach.

- Przez skype'a! Tak się złożyło, że nie mogłam polecieć do Paryża, ponieważ w tym czasie miałam koncert w Lublinie dla Dwójki. Casting wyglądał tak, że gdy włączyłam skype'a, na monitorze komputera zobaczyłam twarze czterech Koreańczyków, wpatrujących się we mnie w bezruchu. Poprosili mnie, abym zagrała różne stany emocjonalne. A potem stwierdzili, że to jest właśnie ta energia, że czują, że to jest to, o co im chodzi.

Po pracy na planach filmowych wróciła Pani do teatru. Możemy oglądać Panią w warszawskim Ateneum.

- Bardzo cieszę się z tego powrotu. Teatr to jednak olbrzymia szkoła warsztatu. A dla mnie to też było wielkie szczęście, że mogę wstawać o tej samej godzinie. Potem szykuję się, idę na przystanek autobusowy, też zawsze o tej samej godzinie. Jestem na próbie przez 4 godziny, potem mam 20 minut przerwy. I tak przez dwa miesiące. Po pięciu latach bycia wolnym strzelcem to jest fascynujące, że wiedzie się takie uporządkowane życie. A do tego teatr to jednak coś trudnego do opisania. Pani Lusia, garderobiana, która zawsze powie mi coś miłego, opowiadała, że jedna z wielkich aktorek chodziła o kulach i o tych kulach podchodziła do sceny, ale na scenie występowała już bez nich. Bo na scenie wyzwala się w człowieku wielka siła, radość, a obecność publiczności daje taką energię, że nawet, gdy wydaje ci się, że nie dasz rady, to jednak wszystko się udaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji