Artykuły

Tylko nudne romansidło

"Romeo i Julia" w insc. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Po rewelacyjnym "Fauście", po "Królu Ryszardzie III", po "Operze Kozła" - czekało się na "Romea i Julię" Janusza Wiśniewskiego jak na objawienie. Tymczasem spektakl, którego premiera odbyła się w sobotę, nie ma w sobie nic - literalnie: nic - z autorskiego rysu. A do tego jest śmiertelnie nudny.

Po prawdzie Wiśniewski deklarował, że nie chce udziwniać historii dwojga kochanków z Werony, miał zamiar ją po prostu opowiedzieć z całym przypisanym jej sztafażem: pojedynkami, scenami balkonowymi... Kłopot jednak w tym, że chyba za bardzo uwierzył, iż historia sama się opowie i powstało przedstawienie bez rytmu, bez stylu, bez konwencji. Jak szkolna, patetyczna sztampa, w której niewprawni aktorzy sięgają po przerysowane, "operowe" gesty, "przeżywają" zamiast grać i podnoszą głos zawsze wtedy, kiedy dobrze byłoby go ściszyć. Mamy więc naiwną do bólu (niczym w kiczowatej bajeczce) scenografię, która sprowadza się do zarysu architektonicznego z wiadomym balkonem w centrum, monstrualnego księżyca i gwiazdek na nieboskłonie oraz galeryjki wejść i zejść dla aktorów. Właśnie wchodzenie i schodzenie będzie głównym motywem przedstawienia. Mamy bardzo ładną, balladową muzykę Jerzego Satanowskiego - niemiłosiernie jednak poszatkowaną. Mamy strzępy choreografii Emila Wesołowskiego w statycznym i banalnym balu.

Mamy Romea (debiut Antoniego Pawlickiego), który wspina się z pasją po drabinie, żeby całować Julię tak namiętnie, że aż się chwieje malowana kamieniczka. Kiedy zaś kochanek monologując krąży po podwórku lubej, odbija się od jednej ściany do drugiej, bo rąk ma "za dużo", a przestrzeni "za mało". Mamy Julię (Paulina Chruściel - także debiut), która miota się po scenie w kolejnych paroksyzmach - złych i dobrych - gorących emocji. Trudno się obojgu młodym dziwić, bo lepszego pomysłu na ich aktorskie zadania jako żywo nie było. Mamy całą rzeszę aktorskiej młodzieży płci męskiej, która z impetem sięga po szpady, ale jest tak skupiona na trudnej sztuce walki, że na granie twarzą czy trzymanie frazy energii (albo skupienia) już jej nie wystarcza. Są wreszcie doświadczeni aktorzy Teatru Nowego, którzy zapakowani w sztywne kostiumy ograniczają się w zasadzie do mniej i bardziej podniosłego wygłaszania swoich kwestii zaprawionego tym, co każdy z nich na takie nieprzewidziane okazje w zanadrzu trzyma: a to grymasem, a to jękiem, a to zastyganiem w sztywnej pozie.

Na widowni z minuty na minutę dostrzec można coraz więcej - wcale nie dyskretnych - ziewnięć, wiec w zasadzie cieszy fakt, że finał sztuki niemal galopuje. Parys, niedoszły mąż martwej Julii, jej umiłowany Romeo, a także ojciec Laurenty, życzliwy sprawca niefortunnych śmierci - pojawiają się na scenie na mgnienie - jak w komiksie. Doprawdy trudno dociec, dlaczego właściwie młodych kochanków nie udało się uratować, bo ani brat Jan, ani Baltazar - nieudolni posłańcy - na scenie się nie pojawiają. Puenta sprowadza się do wrzaskliwego łkania księcia Escalusa (bardzo! dramatyczny Janusz Andrzejewski), który wymienia nazwiska dwóch wrogich rodów. Trudno tu powstrzymać uśmiech zażenowania. Po raz kolejny okazuje się bowiem tego wieczoru, że od patosu do groteskowej śmieszności droga bardzo krótka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji