Artykuły

Dziennik okrętowy Schillera

Są najpierw inscenizacje, codzienne potykanie się z tekstem dramatycznym, opornym i bezwładnym mechanizmem teatralnym - jak często instrument ten łamał się w niecierpliwych i nie uznających rozważnego zwlekania rękach Schillera! - z głupotą środowiska i jego kapłanów, z obojętnością i wrogą niechęcią karzełków. Potem zostaje trochę fotografii, egzemplarzy reżyserskich, utrwalone na piśmie i w uczniach cząstki artysty i człowieka, wspomnienia skrzywione kolejnymi nawarstwieniami doświadczeń epoki. Perspektywa czasu proponuje bardziej naturalne proporcje - i czeka na materiał konieczny dla rewizji historycznej. Gdy tego zabraknie, tworzy się legenda, obraz pięknieje, zaciera się, staje się jednocześnie przerażająco martwy, fałszywy. Lękajmy się tego najbardziej: niech Schiller nie stanie się nigdy tylko legendą.

Jest Leon Schiller wstydliwym wyrzutem sumienia współczesnego teatru polskiego. Nic prawie - a w każdym razie za mało, by warto się tym chwalić - nie zrobiona dla uchronienia tej postaci od pyłu bibliotecznego i lepkiej legendy. Rekonstrukcje - skądinąd bardzo potrzebne - przedstawień? Artykuły-laurki rocznicowe? Nazwanie imieniem Schillera szkoły łódzkiej, nagrody artystycznej, może kiedyś wreszcie jakiegoś teatru z prawdziwego zdarzenia? Zaklinanie się na imię Schillera, westchnienia nabożne o "wielkim Schillerze"? Połajanki, kto niszczył a kto ratował Schillera?

Bardzo potrzebny był ten "Teatr ogromny", przygotowany przez Zbigniewa Raszewskiego z przypisami Raszewskiego i Timoszewicza. Książka, która nie jest i być nie mogła traktatem o teatrze, ogłaszającym jednoznaczny program artystyczny, ani będąca summą doświadczeń człowieka teatru, który wierzy, że jego credo artystyczne będzie zbawieniem uprawianej przez niego dziedziny sztuki. Na to był chyba Schiller zbyt skromny i zbyt ambitny zarazem, z pokorą wielkiego artysty, który zrozumiał podstawowe prawidłowości historyczne i słyszał genialne tętno swoich czasów, oddał się cały "sprawie" teatru narodowego. Nie "reformuje", ale zbiera, nie wykreśla całych epok z księgi dziejów teatru, ale sumuje wszystko, co wartościowego odgrzebać się da z dawnych, ledwie pożytkowanych kiedyś zapasów, ociera się o "wielką reformę", wyrasta z niej, jest niewątpliwie jej najbardziej autentycznym twórcą i kontynuatorem, ale zadanie swe pojmuje znacznie szerzej i ambitniej: tworzy teatr dwudziestowieczny w kraju, który przez wiele pokoleń teatru własnego się wyrzekał czy był pozbawiony. Jest to nieco cnota z konieczności, zapewne: dzięki "konieczności" jednak mógł być czymś więcej niż zbuntowanym marzycielem - jak Craig. czymś więcej niż kilkusezonowym objawieniem publicystyczno-technicznym - jak Piscator. Schiller zasupłał węzeł, zbierający wszystkie niemal nici teatru polskiego wiodące w przeszłość - i wybiegając w przyszłość. Prawodawcą ani nawet kodyfikatorem nie był, raczej wykreślił grubą krechą kierunek, który - sądził - w sposób najbardziej naturalny godzi "staroświecczyznę" z "Zeittheater", monumentalny teatr romantyków z rodzajem widowiska pozbawionego "jaskrawych efektów zewnętrznych", które "interesuje raczej swą problematyką, konstrukcją dramatyczną, fakturą dialogu", w którym "cały kunszt reżysersko-aktorski polega na zgłębieniu utworu, na zbudowaniu kompozycji li-tylko na plamę treści, wreszcie na zatarciu wszelkich szwów kompozycyjnych", godzi świątynię i budę jarmarcznych linoskoczków, "łowi sumienia zbrodniarzy na wędkę i najcięższym grzechom z uśmiechem przebacza".

Książka jest więc wcale nie dokumentem okresu bohaterskiego teatru, w którym ten szukał lapidarnych formuł samookreślenia. Nie ma też w niej haseł i zawołań efektownych, o "reteatralizacji teatru", o antyiluzjonistycznej naturze sztuki scenicznej, o konieczności uśmiercenia aktora bądź o konieczności odrodzenia aktora, ani recept równie zawodnych co naiwnych, ani nawet nie ma w niej jakiegoś systemu konsekwentnego. "Zawiera - pisze skromnie we wstępie Raszewski - więcej przykładów niż norm i przypomina raczej dziennik okrętowy odkrywcy, aniżeli podręcznik sterowania". Zbył skromnie jest to powiedziane, dziennik: okrętowy Schillera wystarczy uważnie odczytać, by poznać położenie geograficzne portów, do których ten nawet nie zawijał. A na pewno nie tylko dla historyka prześledzenie opisanej tu trasy byłoby zbawiennym zajęciem.

Nie, książka nie jest dokumentem z przeszłości, trafia w sam środek najbardziej namiętnych sporów współczesnych - i jest jakże mądrzejsza od mej. Dostarczy argumentów każdej ze stron, obrońcy autonomicznej wartości sztuki teatralnej i "kameraliście literackiemu", rzecznikowi "Królowej przedmieścia" w Nowej Hucie i "Snu srebrnego Salomei", odkrywcy staropolszczyzny i nowinkarzowi modnego dramatu. Czy 'dziwić się temu? Pisujący "Schillerowską", rozbuchaną polszczyzną autor był mistrzem, który uformował więcej niż jedno pokolenie ludzi teatru. Do szkoły Schillerowskiej należy prawie wszystko, co wartościowego rodzi się w teatrze współczesnym. Chcą czy nie chcą, pokoleniem Schillerowskim jest Axer, Korzeniewski, Dejmek, Bardini, Zamkow, Skuszanka z Krasowskim, René. Wyszomirski, dziesiątki innych, których teatr mieści się bez reszty na scenie Schillera; a jeszcze scenografowie, by nazwać Daszewskiego, najbliższego, obok Pronaszki, współpracownika, czy - tym razem ucznia - Kosińskiego, a jeszcze aktorzy, a jeszcze historycy teatru: a realizowane po dziś plany wydawnicze teatraliów, a stowarzyszenie twórcze, a typy widowisk teatralnych, a słownictwo, a gesty: te dwa palce przy policzku, wzniesione oczy i "raczej..." - z Paradoksu pedagogicznego Axera(...)? Jak tu nie mówić o Schillerowskim teatrze polskim, o faktycznej - nie dla efektownej figury stylistycznej - stałej obecności Schillera w najbliższej epoce teatru współczesnego.

"Teatr ogromny" jest tym, co zwykło się określać mianem wydarzenia edytorskiego. Pomimo jawnych niedostatków wydawniczych (kto będzie pamiętał, że po spis inscenizacji wystarczy sięgnąć do Schillerowskiego numeru "Pamiętnika Teatralnego", że tam właśnie tylko można znaleźć tak ważne w książce tego typu zdjęcia z przedstawień, wprawdzie w formacie znaczka pocztowego, ale i to dobre...); wydarzeniem o znaczeniu moralnym przede wszystkim: zbyt wiele zawdzięcza Schillerowi dzień dzisiejszy teatru polskiego, aby stan dotychczasowy nie wywołał rumieńców zawstydzenia. Tylko że - jest wydarzeniem spóźnionym o kilka lat. Tom prezentuje czterdzieści procent puścizny pisarskiej Schillera, wybrane zostały rzeczy - sądzić można - najważniejsze; musiał jednak - to naturalne - pominąć niejedno, ogranicza się w zasadzie do tekstów już publikowanych. Za późno to przyszło, albo też za mało otrzymaliśmy tym razem do ręki. Z zażenowaniem chyba musieli autorzy przypisów notować, że to istnieje tylko w rękopisie, że owo leży w archiwum domowym, ze partytury teatralne, że kłopoty z ogłoszeniem, że wymogi publikacji jednotomowej. Tak, oczywiście - "Pisma wszystkie". Oby. Idzie w końcu o to, czy można przywyknąć na stałe do życia wyrzutami sumienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji