Artykuły

Świeczka Fredry jeszcze nie zgasła

"Fredraszki" w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Jan Englert spektaklem "Fredraszki" w Narodowym inauguruje 250-lecie sceny publicznej w Polsce.

Tytuł "Fredraszki" może brzmieć dla smakosza jak fistaszki, bo ten spektakl to rodzaj przekąski teatralnej.

Jan Englert wraz z Tomaszem Kubikowskim przygotowywał recepturę takiego wypieku przed kilkoma sezonami z myślą o Andrzeju Łapickim. Artyście rozkochanym we Fredrze, identyfikującym się z jego spojrzeniem na świat, poczuciem humoru. Po śmierci Łapickiego, gdy w rolę Fredry wcielił się sam reżyser, scenariusz musiał ulec pewnym modyfikacjom.

Trudno bowiem mówić o Janie Englercie jako o ikonie mijającego świata. Prowadzony przez niego Teatr Narodowy dowodzi najlepiej otwartości dyrektora na nowe zjawiska i zainteresowania eksperymentem. Ale przede wszystkim zwraca uwagę na ciągłość kultury. Tradycję.

Może właśnie dlatego "Fredraszki" są nieoficjalnym spektaklem jubileuszowym Jana Englerta z okazji 50-lecia pracy artystycznej i 70. urodzin. W tym przedstawieniu jest on reżyserem i narratorem, wskrzesza świat Fredry, powołuje do życia postacie z jego najbardziej znanych sztuk.

Dowodzi też, że twórca "Zemsty", uznany powszechnie za ojca polskiej komedii, w swoich czasach był przedmiotem drwin, niezrozumienia. Zarzucano mu wsteczność w stosunku np. do Moliera, pytano, dlaczego nie wchodził w bezpośrednie spory polityczne. Nie dostrzegano, że stworzone przez niego typy ludzkie mają bliźnich w każdej epoce.

W scenariuszu "Fredraszek" oprócz cytatów z najbardziej znanych sztuk znalazły się fragmenty miażdżących opinii wygłaszanych przez współczesnych autorowi. Dziś brzmią wręcz groteskowo, ale sam Fredro traktował je na tyle poważnie, że na dziesięć lat zamilkł jako pisarz.

Jan Englert, rozpoczynając od Fredry obchody 250-lecia teatru publicznego w Polsce, zaprosił do współpracy m.in. grono swych utalentowanych uczniów. Stąd we fragmentach "Ślubów panieńskich" możemy obejrzeć m.in. Milenę Suszyńską i Grzegorza Małeckiego. Mateusz Rusin udowodnił, że nawet w tak "drewnianym" bohaterze jak Wacław z "Zemsty" można odnaleźć wrażliwość współczesnego człowieka. Tym bardziej że miał za partnerkę Paulinę Korthals jako Klarę. Bardzo naturalnie mówili Fredrą Beata Ścibakówna i Piotr Grabowski.

Katarzyna Gniewkowska była tak zmysłowa we fragmentach kwestii Podstoliny, że z przyjemnością obejrzałoby się z jej udziałem całą "Zemstę". Finezyjnie zaprezentował Papkina, jako przybysza z innego świata, Krzysztof Wakuliński. Śmiesznego, nieporadnego i tragicznego zarazem.

Bohaterem spektaklu jest oczywiście Jan Englert. Nie był on nigdy takim entuzjastą Fredry jak Andrzej Łapicki, ale grając i reżyserując jego sztuki, potrafił udowodnić, że autor "Dam i huzarów" poddawany był takiej presji jak współcześni ludzie teatru, a teksty jego utworów potrafią odwoływać się do dzisiejszej mentalności. Nawiązując do tytułu jego komedii, świeczka Fredry jeszcze nie zgasła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji