Artykuły

Dialog o narodzie

Z teatralnego punktu widzenia sprawa wygląda mniej więcej tak: to wszystko, co w twórczości autora "Anhellego" najciekawsze, najbardziej płodne i prowokująca myślowo, należy do późnego okresu jego twórczość "który nie bez słuszności określają badacze słowem "mistyczny". Młodzieńczy dramat "Mindowe" (mimo, że próby takie podejmowano) naprawdę trudno wybronić scenicznie. "Balladyna" jest już tylko baśnią. Z "Lillą Wenedą" sprawa jeszcze bardziej skomplikowana. Nieznośny jest dziś patos i koturn tego dramatu. Nie bardzo wzrusza "Mazepa". Pozostaje oczywiście "Kordian", "Fantazy", "Horsztyński". Pozostają tez późniejsze próby: "Sen srebrny Salomei", "Złota czaszka", "Ksiądz Marek", "Samuel Zborowski"... Są to dramaty na pewno niejednolite ideowo, formalnie rozwichrzone, na domiar w większości nieukończone. Dlatego też każda realizacja dramatu Słowackiego z owego mistycznego okresu, staje się przygodą podwójną; teatralną i intelektualną.

Bez względu więc na wątpliwości, które zostaną zgłoszone, wypadnie stwierdzić, że ostatnia premiera Teatru Współczesnego - "Samuel Zborowski" - jest zjawiskiem ze wszech miar interesującym. Zasługa w tym przede wszystkim Andrzeja Falkiewicza, który tekst dramaturgicznie opracował, Andrzeja Witkowskiego inscenizatora i reżysera spektaklu oraz Jana Kosińskiego, którego scenografia będąc zupełnie autonomicznym walorem przedstawienia, pełni zarazem służebną rolą wobec koncepcji reżyserskich znakomicie je wspierając. Z dekoracjami współbrzmią zresztą także kostiumy projektowane przez Barbarę Jankowską.

Z oryginałem autorskim Andrzej Falkiewicz obszedł się dość bezceremonialnie. Punktem wyjścia stały się dla niego dwa ostatnie akty utworu. Właśnie ów sąd boży. Bogato inkrustował je zresztą najcenniejszymi partiami trzech poprzednich aktów. Czynił zresztą najsłuszniej. Udało mu się bowiem stworzyć, scenariusz teatralny, dramaturgicznie zwarty, eksponujący problem zasadniczy - dialog o narodzie.

Bardzo ładnie powiedział kiedyś Zygmunt Hübner: "chcę rozmawiać o sprawach Polaków". Dodajmy - takie rozmowy są potrzebne. Dobrze więc, że odczuwają to także twórcy wrocławskiego przedstawienia. Z tego też względu nie jest dla mnie w tej chwili najważniejsze czy historycznie rzecz biorąc tytułowy bohater dźwignąć może ciężar nałożony nań przez autora. Inaczej mówiąc: nie jest dla mnie najistotniejsze, czy prawdziwe dzieje Samuela Zborowskiego upoważniają do spostrzeżeń i stwierdzeń proponowanych przez autora z jednej a twórców widowiska z drugiej strony. Sprawa porządku i wolności, politycznej mądrości i rozwichrzenia, ba może nawet racji stanu w dziejach narodu - bo taki jest najogólniej sens dramatu i w tym kierunku poszedł opracowując scenariusz Andrzej Falkiewicz - są tu sprawą główną. Precyzyjne nakreślenie problemu w formie teatralnie sprawnej każe wysoko ocenić wysiłek adaptatora.

Andrzej Witkowski nie po raz pierwszy sięga po dzieło Słowackiego, które przez autora ostatecznie uformowane nie zostało. Przypomnijmy: po kilkuletnim remoncie scenę przy ulicy Rzeźniczej otwierano "Zawiszą Czarnym" w jego reżyserii. Było to przedstawienie ponad wszelką wątpliwość udane. Tę samą opinię odnieść można do "Samuela Zborowskiego". Widowisko jest zwarte, posiada specyficzny poetycki klimat, utrzymane przy tym w bardzo dobrym tempie. Dodajmy, że szereg inscenizacyjnych pomysłów Witkowskiego jest najwyższej próby. Zastanawiające - przynajmniej dla mnie - jest jednak to, że nawet wśród najlepszych prac reżyserskich Witkowskiego niewiele jest takich, które określić można słowem "znakomite". Rzecz w tym, że w każdej niemal inscenizacji obok pomysłów znakomitych i scen naprawdę świetnych są sytuacje i pomysły niższej rangi. Tak było i tym razem.

Drugą przyczyną, dla której niektóre prace Witkowskiego budzą wątpliwości, bywa aktorstwo - nie zawsze podporządkowane jednej idei nadrzędnej. Potwierdza to "Samuel Zborowski". Mogę jeszcze po części usprawiedliwić odtwórcę roli tytułowej Zdzisława Kuźniara, choć w poetycką wizję tego przedstawienia wniósł zbyt wiele rodzajowości. Naprawdę jednak trudno wybronić Bogusława Kierca.

Najtrudniejsze zadanie aktorskie stało niewątpliwie przed Edwardem Lubaszenką (Bukary - Ja - Adwokat). Był przecież nie tylko aranżerem widowiska, lecz także jego komentatorem. Przy tym zaś był to nie tylko komentarz romantyczny Słowackiego, lecz i współczesny - twórców widowiska. Z wszystkich tych zadań aktor wywiązał się bez zarzutu. Był dla mnie - a nie należę do wielbicieli jego talentu - prawdziwym zaskoczeniem; tym większa więc satysfakcja. Wypadnie tylko dodać, że prywatnie odniesiona kontuzja, że ręka na temblaku, przydawała postaci kolorytu i może warto to zachować nawet po, oby najrychlejszym, powrocie do normy. Bardzo pięknie i czysto podawała tekst Halina Dobrucka (Gwiazda). Eliasz Kuziemski (Kanclerz) dłużej stał na scenie niż działał i mówił, ole i jego propozycja aktorska liczy się bez wątpienia w tym przedstawieniu. Poza tym wystąpili Jerzy Z. Nowak (Brat Teolog), Zbigniew Horawa (Brat Logik), Marlena Milwiw (Mgła pierwsza), Eleonora Sowińska (Mgła druga), Jadwiga Hań-ska (Kobieta w czerni) oraz (cytuję program) "w obrazach": Jerzy Chudziński, Jerzy Jończyk, Kazimierz Ostrowicz, Medard Plawacki, Winicjusz Więckowski.

Mimo paru zastrzeżeń jest to przedstawienie, które się liczy w dziejach teatrów wrocławskich; które ze względu na autentyczne teatralne walory, trzeba i warto zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji