Artykuły

Od Jaśminy Polak do Jana Peszka. Ranking krakowskich aktorów

Co słychać u krakowskich aktorów? Którzy artyści pokazali się w zeszłym roku z dobrej strony, a którzy obniżyli loty? - ranking Łukasza Maciejewskiego, członka Europejskiej Akademii Filmowej i Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych Fipresci, a także wykładowcy na Wydziale Aktorskim PWSFTviT w Łodzi.

JAN FRYCZ - prezydent aktorstwa

Ostatnie sezony nie były dla aktora najlepsze. Najwyraźniej reżyserzy nie mieli pomysłu, w jaki sposób wykorzystać talent takiego giganta jak Frycz. Warto było jednak poczekać, żeby zobaczyć Frycza w kreacji, którą aż chciałoby się opatrzyć epitetem: genialna. Krakowski aktor jest najjaśniejszym punktem nowego, wybitnego przedstawienia Krystiana Lupy "Wycinka" według Bernharda. Jan Frycz stworzył kreację na miarę swoich największych dokonań. A chociaż pojawia się dopiero w drugim akcie, autoironiczny rys wpisany w jego rolę, megalomania bohatera Frycza przechodząca w finale "Wycinki" w przerażenie i osłupienie, robią ogromne wrażenie. Dzięki intelektualnej świadomości, ale i wrodzonemu dowcipowi aktora, jego bohater w "Wycince" jest tak bardzo śmieszny, że w końcu staje się straszny, a nawet tragiczny. To był w ogóle rok Frycza: był wspaniały w TVP w kryminalnych "Dawnych grzechach", za kreację Iwana Nikołajewicza Zachedrynskiego w telewizyjnym przeniesieniu przedstawienia Jerzego Jarockiego "Miłość na Krymie" wg Mrożka otrzymał zasłużoną nagrodę na festiwalu "Dwa Teatry", zagrał także niewielką rolę właściciela koncernu medialnego w "Służbach specjalnych" Patryka Vegi, w styczniu zaś odbędzie się premiera długo wyczekiwanej "Hiszpanki" Łukasza Barczyka z kreacją Frycza - Ignacego Jana Paderewskiego. Frycz: prezydent aktorstwa?

DOMINIKA BEDNARCZYK - aktorka myśląca

W przypadku kariery Dominiki Bednarczyk użyłbym określenia - "samotność długodystansowca".

Nie ma w artystycznej biografii Dominiki fajerwerków, które sprowokowałyby zachwyt połowy teatralnej Polski, są za to dziesiątki wspaniale zagranych i przemyślanych ról, granych przede wszystkim w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, którego Bednarczyk jest jedną z najjaśniejszych gwiazd. Jest aktorką myślącą. Jej każdy występ teatralny to efekt dialogu z reżyserem, ale także rozmowy z samą sobą na temat kreowanej postaci.

Dzięki temu nawet w słabszych przedstawieniach Dominice Bednarczyk wierzy się zawsze - i to wierzy bez zastrzeżeń. Po udanej roli Baronowej w "Maskaradzie" Nikołaja Kolady, w ostatnim sezonie stworzyła dwie ważne, wartościowe kreacje - w niedocenionym spektaklu Iwony Kempy - "Z miłości" według Turriniego oraz w "Narodzinach Fryderyka Demutha", autorskim spektaklu Macieja Wojtyszki na Scenie Miniatura.

W roli pani Engelsowej Dominika Bednarczyk nie pozwoliła zepchnąć się na margines w męskiej opowieści o relacji łączącej Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Jenny von Westphalen w interpretacji Dominiki Bednarczyk była czuła i wyniosła, zamknięta w sobie i rozbrajająco szczera.

I bardzo kobieca.

ZBIGNIEW W. KALETA - co się stało?!

Patrząc na ostatnie dokonania Zbigniewa W. Kalety w Starym Teatrze trudno uwierzyć, że aktor nie tak dawno był w stanie uwiarygodnić najbardziej złożone stany emocjonalne bohaterów, potrafił także temperować naturalne skłonności do swoistej fanfaronady, przesadzonej gestykulacji, nadmiernego zawierzenia przeciętnym możliwościom głosowym. Kiedy z zażenowaniem patrzyłem na aktorską katastrofę, jaką był tytułowy "Król Ubu" Kalety w spektaklu Jana Klaty, trudno było mi uwierzyć, że ten sam aktor grał Zaratustrę w "Zaratustrze II" wg Nietzschego, Paula w "Factory 2" czy Mistrza w "Mistrzu i Małgorzacie" - wszystkie spektakle w reżyserii Krystiana Lupy. Kiedy zabrakło Lupy w "Starym", podobnie jak spora część zespołu, Kaleta poczuł się osamotniony i zlekceważony. Niby gra sporo, ale stopień nowych aktorskich zadań ma się nijak do wcześniejszych dokonań. Mimo wszystko skala kompromitacji w Ubu Królu nieco dziwi. Przecież ten sam aktor zupełnie niedawno zagrał u Klaty Azję w "Trylogii", a wcześniej Barneya Mayersona w "Trzech stygmatach Palmera Eldritcha" wg Dicka. Tymczasem w "Królu Ubu" jest kompletnie bezradny wobec groteskowego tekstu Jarry'ego i przerysowanej koncepcji reżyserskiej . Jego król bez korony, król prymityw oraz władca-kabotyn miał być parodią wszystkich przetrąconych władców Polski i świata. Stał się parodią samego siebie i wzorcową lekcją nieudolnego aktorstwa.

KLARA BIELAWKA - błyskotliwość i autoironia

Wampirzyca Klary Bielawki w trzech odsłonach "Klątwy", w reżyserii Moniki Strzępki (koprodukcja nowohuckiej "Łaźni Nowej" i teatru IMKA w Warszawie), to obok ról Krzysztofa Dracza i Dobromira Dymeckiego najmocniejszy aktorsko fragment nie do końca spełnionego projektu, żeby zafundować widzom w teatrze serial.

Zamiast politycznie zaangażowanej wersji "Czystej krwi" "dostaliśmy w "Klątwie" kuplety rodem z nędznych kabaretów pokazywanych o każdej porze dnia i nocy w drugim programie TVP.

Scena rozświetlała się jednak zawsze, kiedy pojawiała się na niej Klara Bielawka. Z ogniem w oczach, z przynależnym wampirom seksualnym rozwydrzeniem, ale i w sukni pamiętającej jeszcze czasy chyba Elizy Orzeszkowej, wampirza matka w wykonaniu Bielawki daje popis błyskotliwości i autoironii.

Klara Bielawka, która jest absolwentką Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego w Krakowie (rocznik 2008), ma za sobą także dobry rok w kinie. Zagrała w "Księciu" - fabularyzowanym eseju Karola Radziszewskiego o Jerzym Grotowskim. Była świetną Hanką w "Moralności pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej, w reżyserii Marcina Wrony. Stworzyła także przejmujący portret zagubionej w wielkim mieście dziewczyny w nowelowym, debiutanckim projekcie filmowców związanych ze Szkołą Filmową Andrzeja Wajdy, "Stacja Warszawa".

JASMINA POLAK - rozkwita w kinie

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Jaśminę Polak w studenckiej etiudzie "Święto Zmarłych" Aleksandry Terpińskiej, poczułem od razu, że na naszych oczach rodzi się nowa, ciekawa osobowość aktorska.

W tym roku za rolę Oli w "Hardkor Disko" Krzysztofa Skoniecznego otrzymała nagrodę za aktorski debiut na Festiwalu Filmowym w Gdyni, ale w zasadzie cały rok należał właśnie do niej.

Jaśmina jest osobna i to jej największa wartość. Wyróżnia się na tle innych urodziwych blondynek, jej bohaterki wydają się czasami odklejone od rzeczywistości, innym razem zdroworozsądkowe i namiętne.

Jako Ewa zaznaczyła swoją obecność w głośnym "Mieście 44" Jana Komasy, była punktem odniesienia dla miłosno-patriotycznych perypetii Jerzego i Macieja Stuhrów w "Obywatelu", popularność u szerokiej widowni zyskała jako Agata w "Czasie honoru".

W Starym Teatrze zastąpiła Justynę Wasilewską w "Do Damaszku", zagrała także Kordelię / Błazna w "Królu Learze", wzięła udział w sztuce "Stara kobieta wysiaduje" według Różewicza.

Jej role teatralne są zagrane poprawnie, nie ma jednak żadnych wątpliwości, że prawdziwym żywiołem Jaśminy jest kino.

Tam rozkwita.

JAN PESZEK- żywioł

O ileż uboższy byłby pejzaż aktorskiego Krakowa bez Jana Peszka. Peszek to firma.

W jubileuszowym spektaklu "Podwójne solo" daje mistrzowski popis możliwości. Sprawność fizyczna w jego przypadku łączy się z wirtuozerskim opanowaniem emocjonalności: skrajnych, nie-umiarkowanych, nierzadko skręcających w stronę perwersji.

Takiego Peszka znamy od lat, takiego kochamy i podziwiamy.

Jest również jednym z najbardziej zapracowanych aktorów. Poza "Podwójnym solo" zagrał tytułowego "Edwarda II" w sztuce Christophera Marlowe'a w reżyserii Anny Augustynowicz, wystąpił również w. "Mszy" Artura Żmijewskiego w ramach "Krakowskich Reminiscencji Teatralnych".

Cały czas Jan Peszek jeździ po Polsce ze spektakl; mi Bogusława Schaeffera - "Scenariuszem dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego oraz "Kwartetem dla czterech aktorów".

Z impetem wrócił do kina, wkrótce zobaczymy Jana Peszka w "Hiszpance" (reżyseria Łukasz Barczyk "Królu życia" Jerzego Zielińskiego oraz w "Polsku gównie" w reż. Grzegorza Jankowskiego (scenariusz napisał Tymon Tymański).

Żywioł o nazwie Peszek.

KRZYSZTOF ZAWADZKI - przekonujący i przejmujący

Doktor Zawadzki w "Woyzecku" Georga Büchnera, w reżyserii Mariusza Grzegorzka, w Starym Teatrze - to jedna z najciekawszych, najgłębszych kreacji w minionym sezonie teatralnym.

Inaczej niż sugerowała tradycja grania tej postaci, Krzysztof Zawadzki nie stał się groteskowym szaleńcem, tylko bez mała romantycznym eksperymentatorem zafascynowanym tytułowym, nieprzeniknionym Woyzeckiem.

Chciałby być nim, stać się z Woyzeckiem jednym ciałem.

Dla jednego z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych aktorów krakowskich to był w ogóle ciekawy i urozmaicony sezon. Krzysztof Zawadzki był znakomity w oryginalnie, muzycznie pomyślanym "Królu Edypie" - moim zdaniem najlepszym spektaklu Jana Klaty w "Starym", przekonujący jako Leicester w "Edwardzie II", przejmujący jako Edgar w "Królu Learze".

Po rolach królewskich i kostiumowych, chyba jednak najwyższa pora, żeby zobaczyć tego wspaniałego aktora w czymś współczesnym i zadziornym. Może w kinie? (Pierwsze kroki na dużym ekranie stawiał w melodramacie Izabelli Cywińskiej "Kochankowie z Marony" w 2005 r. w roli pacjenta sanatorium zakochanego w wiejskiej nauczycielce, którą grała Karolina Gruszka (dop. red.).

JERZY STUHR - czy jeszcze do nas wróci?

Jerzy Stuhr sprawia ostatnio wrażenie wyroczni od wszystkiego, od każdego tematu i sytuacji.

Poucza i snuje rozmaite refleksje na łamach prasy, wywiadów rzek i podczas spotkań autorskich.

Jeżeli aktorowi i czytającym sprawia to przyjemność, nie widzę przeszkód, gorzej że cierpi na tym kino Stuhra, również aktorstwo.

Jego pierwsze filmy, z "Historiami miłosnymi" (reżyseria i scenariusz) z 1997 roku na czele, były nagradzane i dyskutowane również dlatego, że dawały bohaterom prawo do dylematów, pomyłki, błędów.

Takie było również aktorstwo samego Stuhra, ale od kilku sezonów do tej polifonii wkradł się przykry narcyzm, samozadowolenie, a nawet pycha. I natrętna potrzeba pouczania, moralizowania, zawsze gotowa teza.

"Obywatel" w jego reżyserii i z jedną z głównych ról był dla mnie jednym z największych rozczarowań ubiegłorocznego festiwalu w Gdyni.

Z kolei wyreżyserowany przez Stuhra w Teatrze Telewizji i pokazany pod koniec roku "Rewizor" Nikołaja Gogola to jedna z najsłabszych realizacji arcydzieła Gogola.

Kompletna pomyłka.

Oglądając niedawno "Spokój" Krzysztofa Kieślowskiego, pomyślałem: "Gdzie się podział tamten genialny - bo wątpiący Stuhr, i czy jeszcze do nas wróci?".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji