Artykuły

Wódka, kobiety i polityka

"Broniewski" Radosława Paczochy w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Kalina Zalewska, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Władysław Broniewski był sztandarowym poetą Peerelu, a jego wiersze deklamowano na szkolnych akademiach. Nowa epoka stopniowo odkrywała prawdziwe oblicze piewcy proletariackiej rewolucji, który w latach czterdziestych stawił czoła przesłuchaniom na Łubiance, ale dekadę później napisał poemat o Stalinie. Autorem wydanej w 2011 roku biografii poety, który namalował jego plastyczny portret na tle epoki jest Mariusz Urbanek.

Zatytułowany identycznie jak jego biografia, dramat Radosława Paczochy powstał, jak on sam zaświadcza w jednym z wywiadów, rok później. Wydaje się, że wiele książce Urbanka zawdzięcza, na co pierwszy zwrócił uwagę trójmiejski krytyk Jarosław Zalesiński, choć Paczocha twierdzi, że przeczytał ją dopiero po jego napisaniu. Trochę trudno w to uwierzyć, bo niektóre sceny wydają się identyczne, z kluczowym tu opracowaniem wątku lwowskiego aresztowania polskich literatów, potraktowanym przez Urbanka po swojemu, i dokładnie tak samo w dramacie. Wywiad z Paczochą tłumaczy jednak dlaczego tak się stało i czemu w programie spektaklu nie ma na ten temat żadnej informacji. Tekst sztuki był bowiem skracany i poważnie zmieniany przez reżysera, który czytał opracowania o Broniewskim, a następnie jeszcze raz przez autora. Ostateczny kształt scenariusza ulegał więc wielu modyfikacjom i chyba wielu wpływom.

Pytanie brzmi, czy nie należało bardziej go sproblematyzować, pokazując nie tyle całe życie, co zasadę działania bohatera, na przykład w decydujących momentach jego biografii? Janina Broniewska jest z pewnością niekonwencjonalną postacią, ale czy warto tak obszernie opowiadać o początkach pierwszego małżeństwa? Choć trzeba przyznać, że dzięki temu obserwujemy niejako narodziny bohatera, kobiece postaci wychodzą z cienia, a portret pierwszej żony odsłania postać kapitalną, nie wspominając o samym Broniewskim.

Spektakl grany jest na wielkiej, gołej scenie. Wszyscy aktorzy są na niej obecni, siedząc na ustawionych w głębi krzesłach i wstając do swoich scen. Jakby, w trybie niejako laboratoryjnym, próbowano powołać tamten świat, odegrać dzieje bohatera. Kostiumy są umowne, na ogół współczesne, mające oddać raczej charakter postaci niż realia historyczne. W centrum scenicznej akcji, na podłodze sceny, wyrysowano jedynie ogromnych rozmiarów krzyż Virtuti Militari, zdobyty przez poetę w wojnie z bolszewikami, wybrzuszający się w niektórych detalach w formie już nie płaskiej, a przestrzennej.

Teatralna opowieść dzieli się na dwie części. W pierwszej młodego Broniewskiego gra Michał Jaros, w drugiej, rozpoczynającej się powrotem do kraju z wojennej tułaczki, rolę przejmuje Robert Ninkiewicz. Ta decyzja ma swoje uzasadnienie. Jaros gra bohatera w biegu życia, Ninkiewicz - gorzkie spełnienie, kiedy poeta, który więzienia i wojenne trudy ma już za sobą, osiągnął wysoką pozycję społeczną i może niejako skonsumować swoje zwycięstwo, poniekąd także ideowe. Coraz bardziej pijący Broniewski siedzi, zatacza się albo wręcz pokłada na scenie, coraz częściej też zostaje na niej sam.

Michał Jaros kreśli sylwetkę niezwykle witalnego i emocjonalnie reagującego bohatera, który daje się emocjom prowadzić, w czym przypomina bohaterów Żeromskiego. Jego Broniewski spala się w kontaktach z ludźmi i rzeczywistością, starając się też tę emocjonalną prawdę uchwycić w swojej twórczości. Być może zresztą przesądza to o jej społecznym rezonansie. Wiersze Broniewskiego, skrótowe i esencjonalne jak wojskowe rozkazy, a zarazem nasączone emocjami, zdobywają serca słuchaczy i zapadają w pamięć. Słusznie stają się istotnym, "performatywnym" elementem scenicznej opowieści. Podejście bohatera do kobiet, od których wydaje się uzależniony jak od alkoholu, jednocześnie nie uwzględniając ich potrzeb, a jedynie "powierzając" siebie, też wypływa z przyznania prymatu emocjom i przeżyciom, rzecz jasna własnym. Rodzi się też pytanie czy oprócz pewnych wzorów, które narzuca epoka, osobowość poety nie była kształtowana przede wszystkim przez nałóg, najpierw przez wszystkich bagatelizowany, a potem stający się nie do opanowania? Bo przecież butelkę wódki stawia w tym spektaklu nawet matka, kiedy chce zatrzymać w domu młodego legionistę, ustawiając ją w centrum sceny.

Przedstawienie pyta też o wybory polityczne. Broniewski, który walczył w legionach, ale w sanacyjnej Polsce siedział w więzieniu za przekonania, był żołnierzem Andersa, ale po wojnie wrócił do ojczyzny i namawiał na to wielu innych - wikła się w zależności, kiedy staje się sztandarowym poetą, wspieranym przez ludową władzę. Dlaczego heros, który nie sypał w śledztwie prowadzonym przez radzieckich czekistów, przetrwał więzienny karcer przez kilka dni i nocy deklamując polskie wiersze (co wiadomo dzięki świadectwu siedzącego po sąsiedzku Aleksandra Wata), nie potrafił odmówić napisania poematu o Stalinie w warunkach stabilnej egzystencji i zamkniętego konkursu, do którego zaproszono najlepszych autorów? Czy nie skusiło go przypadkiem to, że był do tego autorem idealnym? Dobrze wiedzącym, że napisze najlepiej? I rzeczywiście zrobił to dobrze, pomijając fakt, że tego zadania nie należało podejmować. Ale zanim to nastąpi widzimy mniejsze kompromisy, jak tłumaczenie się przed jedną ze słuchaczek z dawania wyrazu w "proletariackich" wierszach własnym rozterkom. Przed wojną Broniewski posłałby rozmówczynię do wszystkich diabłów, broniąc swojej niezależności. Czy jednak poeta nie oszukiwał się już wtedy, znając los polskich komunistów, a swoich przyjaciół, Jasieńskiego, Standego, Wandurskiego, zamordowanych przez Stalina? Jak wiele można było wybaczyć przywódcy proletariackiej rewolucji?

Polscy pisarze i poeci są więc istotnymi postaciami w spektaklu. Przede wszystkim Wat (Piotr Witkowski), który po doświadczeniach w radzieckich więzieniach staje się ideowym oponentem Broniewskiego, porzucającym komunistyczne przekonania. Można było to jeszcze silniej akcentować, żeby głównemu bohaterowi było trudniej z wyborami Wata, ale prawdą jest też, że silna osobowość Broniewskiego skutecznie broniła się przed wszelkimi wpływami. Widoczną, ciekawą postacią jest Tuwim Cezarego Rybińskiego, w smokingu i paskach confetti, tanecznym krokiem przemierzający powojenną epokę, jakby bawił się na balu, budzony ze snu telefonami Broniewskiego żądającego wyznaczenia własnego miejsca w panteonie. Rybińskiemu udało się pokazać prawdę o postaci i stworzyć silny, teatralny znak. W dodatku lekko i z wdziękiem. Coraz wyraźniej widać też w zespole Wybrzeża Piotra Biedronia.

Bardzo silnie funkcjonują postaci kobiece. Inna rzecz, że Paczocha i Orzechowski zobaczyli je plastycznie, dając aktorkom pole do popisu. Matkę i trzecią żonę, Wandę Broniewską, gra wyraziście Sylwia Góra-Weber. Ubieranie się do roli żony to właściwie wdziewanie munduru przyszłej kustoszki muzeum poety, pokazujące jak osoby przeciętne walczą o własne miejsce w historii. Agata Bykowska tworzy silną, a przy tym niejednoznaczną postać Janiny Broniewskej, hartem ducha i człowieczeństwem dorównującą mężowi, a jednocześnie partyjną komunistkę, która na pogrzebie własnego dziecka intonuje "Międzynarodówkę". Ankę gra Dorota Androsz i ten portret także się pamięta jako postać z własnym klimatem, nawiązującą silny kontakt z ojcem. Marię Zarębińską, z którą poeta związany był najbardziej, tworzy Katarzyna Dałek, dając bohaterce liryzm i delikatność, a Magdalena Gajewska, autorka kostiumów i scenografii, ubiera ją w pięknie skrojony, czarny płaszcz i buty na obcasach, ekwiwalent rasowej kobiecości i przedwojennej elegancji.

Michał Jaros z energią prowadzi pierwszą część spektaklu. Robert Ninkiewicz pogłębia postać Broniewskiego pokazując jej upadek. Gra alkoholika, który stopniowo traci kontrolę nad własnym życiem. Los rozpada mu się w rękach, granice się zacierają, wszystko wokół staje się płynne. Śmierć Zarębińskiej, a potem jedynej córki to ciosy, po których już się nie wyprostuje. Powojenna rzeczywistość na pewno poecie nie pomaga, ale też nie oszukujmy się - Broniewski przegrywa przede wszystkim z nałogiem. I dość pouczające jest jak ten gigant, któremu nikt i nic nie dało rady, zostaje pokonany przez alkohol.

Spektakl Adama Orzechowskiego zdaje się sprzeciwiać metodzie, jaką wobec historii przyjęli Paweł Demirski i Monika Strzępka. Jakby jej na przekór reżyser tworzy spektakl niemal edukacyjny, krok po kroku podążający za bohaterem, pokazujący jego skomplikowane wybory. Jedyną oceną, za to radykalną, jest zniszczenie odznaczeń Broniewskiego, rozbijanych młotkiem na scenie, na której ocaleje jedynie Virtuti, podkreślające niepodważalny patriotyzm bohatera spektaklu. Efektownym petardom duetu w rodzaju przewrotnego portretu Dzierżyńskiego z Bitwy warszawskiej 1920, śpiewającego głębokim głosem Marcina Czarnika rapsody Norwida - Orzechowski przeciwstawia młotkowanie komunistycznych odznaczeń i spokojny namysł nad uwikłaniami Broniewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji