Artykuły

ŚWIĘTY GRZEGORZ W DŻINSACH czyli FELIETON O GNIEWIE NIEDOPIESZCZONYCH

"Istnieje niewątpliwie zamówienie społeczne na współczesną komedię...". Tak mógłby zacząć swój artykuł poważny działacz kulturalny,albo srogi krytyk,chcący udowodnić na przykładzie "Uczty morderców",że takowa dobrą komedią nie jest,że to jeszcze nie to i jeszcze nie teraz. Równocześnie jednak musiałby,jak zrobili prawie wszyscy recenzenci,wyrazić uznanie warszawskiemu Teatrowi Dramatycznemu za to,że w pełni sezonu ogórkowego wystąpił z premierą. Bo premiera w pustynnie głuchej Warszawie,w której zdziesiątkowani dygnitarze i rycerze prywatnej inicjatywy drzemią wieczorami przy telewizorach z braku innej rozrywki,to rarytas i delikates,wręcz garmażeria. Felietoniście jednakże nie wypada wygłaszać sądów oczywistych,które przystoją mędrcom. Od felietonisty publiczność oczekuje zgrabnego paradoksu albo nawet zuchwałej,byle błyskotliwej bzdury,te jednak nie rodzą się na kamieniu. Łatwiej je sprowokuje rzecz naprawdę udana albo zupełnie do niczego niż coś,co obok niewątpliwych zalet ma i widoczne gołym okiem wady,za co uważam sympatyczną Ucztę. Smakować ją można rozmaicie. Osobiście,na konto "Ma" zapisuję autorowi"Uczty morderców" przede wszystkim: obśmianie gruntowne paru przykrych,wyraziwszy się delikatnie,dolegliwości społecznych a zwłaszcza bezideowości,która sprawia,że młodzi ziewają czekając na nie wiadomo co,starzy zaś na głos z nieba i wygraną w toto-lotka;item obśmianie nieobyczajnych narowów,jak lekkomyślny wyrób dzieci przez starszych panów,indolentna pobłażliwość matron wobec mężów i dziatek oraz zuchwała ufność we własną gwiazdę tych ostatnich,pewność,że należy im się od życia jeszcze więcej niż mogą zmieścić w i tak dość zachłannych dłoniach; otwarte powoływanie się autora na mistrzów i korzystanie z doświadczeń cudzych. Tradycja literacka to nasz wspólny kapitał. Kto ma otwartą głowę i konto w banku a umie się podpisać na czeku - nie ma powodu zakładać mennicy;duże poczucie humoru,łatwość w szafowaniu dowcipem i nieprzeciąganie udanych scen komicznych. Po stronie "Winien" wystawianego przeze mnie konta znajdują się:nie całkiem przezwyciężone ciągotki autora do traktowania zbyt serio własnego utworu i siebie samego;nie dość precyzyjne wypracowanie literackie niektórych scen,które mogłyby być celniejsze.Tak więc mój bilans wypadł dla "Uczty morderców" dodatnio. Nic w tym dziwnego. Felietonista bliższy jest publiczności niż krytyk sensu stricte,nie zaprząta sobie zbytnio głowy egzegezą,natomiast lubi się bawić. Bo nie trzeba na to wielkiej filozofii ani sprytu żeby zauważyć,iż przyjęcie,z jakim spotkała się ostatnia premiera w Teatrze Dramatycznym było dość - rozmaite."Uczta morderców" bardzo podobała się publiczności - znacznie mniej krytyce. Większość zarzutów tej ostatniej mierzyła w formę literacką tekstu,a ściślej,w niekonsekwencję stylistyczną sztuki,która z "tragedii buffo" czy jak kto woli z tragifarsy,przechodzi chwilami w realistyczną komedię obyczajową. Oczywiście jedni woleliby w niej widzieć tradycyjną komedię bez przypraw "buffo",inni - samą bufonadę. Równocześnie wielu z dużymi zastrzeżeniami odniosło się do sposobu,w jaki autor potraktował wybrane przez siebie aktualne problemy obyczajowo-moralne,co można wyczytać między wierszami - niestety,tylko między wierszami. Odwrotnością hasła "świętości nie hańbić" byłoby w tym wypadku "nie śmiać się z hańby". Wydrzyński ją właśnie wyśmiewa.Nieudolne poróbstwo starszego pana(Horacego) w przeszłości - stwarza w teraźniejszości możliwość przeraźliwego kazirodztwa,jakim byłoby małżeństwo jego córki Alicji z synem Robertem. Wątpię bardzo,czy ta,lub inne tego rodzaju ukazane w tej sztuce możliwości(jak związek córki z ojcem) potraktowane realistycznie mogą być tworzywem współczesnej komedii. Obawiam się,że wypadłby z tego ponury melodramat,dość niesmaczny. Trudno:przywykliśmy oglądać Edypów na koturnach,w dżinsach - może i niesłusznie - ale nas rażą. Toteż autor wiedziony zdrowym instynktem,odrealnił swoją Ucztą spiętrzając do absurdu karkołomne pomysły kazirodczych związków. W dziejące się na scenie okropności i morderstwa nikt nie wierzy i tak jest chyba lepiej. Nie wiem czy tę żabę podaną na serio można by przełknąć. Odrealniona,kończąca się zdemaskowaniem postaci scenicznych jako aktorów "Uczta morderców" jest zabawna i lekkostrawna. Niedawno ukazał się polski przekład "Wybrańca" Tomasza Manna. Jest to pastisz średniowiecznego żywota świętego Grzegorza,papieża który był synem pary bliźniaków i mężem własnej matki. Mimo tej dość szczególnej okoliczności,która sama w sobie nie ma nic rozweselającego,"Wybraniec" jest jedną z najdowcipniejszych książek jakie zdarzyło mi się przeczytać w ostatnich dziesięciu latach.Nietrudno się domyślić,że "Wybraniec" nie jest opowieścią "realistyczna" w zwykłym tego słowa znaczeniu.I chociaż co najmniej nietaktem byłoby porównywanie precyzyjnie wykończonego arcydziełka Manna z miejscami wprost "puszczoną" literacko "Ucztą morderców" Wvdrzyńskiego - nasuwa się z tej analogii dość wyraźny wniosek,że najbardziej posępne kazirodztwa,o ile oczywiście nie traktować ich zanadto na serio,mogą być źródłem humoru. Otóż Wydrzyński,na szczęście,swoich pomysłów z tej beczki również nie traktuje na serio,co jest dla niego nie tylko ułatwieniem - jak twierdzi większość krytyków,ale co w ogóle,moim zdaniem,umożliwia im przyjęcie tej sztuki. Jako żartowniś - bawi. Jako kaznodzieja byłby nie do wytrzymania."Ucztę morderców" należy traktować lekko - tak jak została napisana,inaczej można się znaleźć w sytuacji pijaka z przedwojennego kawału z brodą,który wodząc ręką po okrągłym kiosku okrąża go i konstatuje ze smutkiem,że go zamknięto. Toteż większość zarzutów z jakimi spotkał się w recenzjach Andrzej Wydrzyński jest natury formalnej. Na pytanie "tatusiu,skąd się biorą dzieci" najłatwiej odpowiedzieć "trzymaj się prosto". Przykro by było przyznać się,że sam pomysł sztuki nie nadaje się dla komedii realistycznej,jeżeli się takową postuluje.Zresztą,moim zdaniem,i zwolennicy realizmu i tak zwani wyznawcy "nowoczesności" mają rację zarzucając sztuce stylistyczną niekonsekwencję;zarzut poważny,gdyż nie ma chyba nic mniej przyjemnego niż połączenie w jednym utworze paru z gruntu odmiennych konwencji. Nie trzeba też dodawać,że ze strony autora tego rodzaju kokieteria na dwie strony to gra nie całkiem fair;nie można też się dziwić,że zarówno realiści jak i "nowocześni" czują się niedopieszczeni.Komediowe, realistyczne sceny,a tu nagle głos z nieba albo andrusowski, pseudopirandelliczny grymas,którym nas poczęstował Wydrzyński w finale swojej Uczty. Deklarując się po stronie zwolenników czystej błazenady i tępicieli wyzierających tu i ówdzie w Uczcie możliwości brzydkiego melodramatu muszę zgłosić lekką pretensję do Wandy Laskowskiej.Dlaczego tak inteligentna reżyserka nie pomogła autorowi i nie wyzwoliła do reszty "Uczty morderców" z realistycznych obciążeń? Przecież wstęp i zakończenie sztuki,a także świetny głos z nieba,który dyktuje szczęśliwe liczby grającemu w toto-lotka tatusiowi,dawały jej podstawy większej swobody. Wydaje mi się też,że sztuka nic straciłaby na "aktualności",że jej wymowa społeczna jeszcze by się wzmocniła. Traktowanie,na przykład,konsekwentnie groteskowe całej sprawy wzmocniłoby satyrę a więc i krytykę społeczną zawartą w sztuce.Tym bardziej,że literacko "Uczta morderców" jest nierówna,miejscami po prostu szkicowa. Wystarczy wspomnieć chociażby znakomicie zresztą przyjmowany przez publiczność dialog Hanki z Tatusiem Horacym:ta scenka mogłaby być bardziej wypracowana i zabawniejsza.Swój sukces zawdzięcza ona przede wszystkim znakomitej Barbarze Krafftównie i ogromnej gotowości do śmiechu jaka charakteryzuje współczesnego widza bynajmniej nie zblazowanego nadmiarem dobrych,współczesnych komedii.A jeżeli już mowa o wykonawcach,to wszystkim należą się pochwały. Zwłaszcza Wandzie Łuczyckiej,która z najmniej może efektownej roli Kornelii wydobyła wiele dowcipu i ciepła,a nienaganną dykcją "dała szkołę" młodzieży.Elżbieta Czyżewska w roli Alicji miała dużo wdzięku - wytrzymanie tej roli to u młodej aktorki dobra zapowiedź na przyszłość. Wojciech Pokora jako Robert był zabawny,zwłaszcza w swojej "wielkiej scenie",w której mówi chuligańskim żargonem. Szkoda tylko,że trudniejsze,mniej zrozumiałe partie jego przemowy w uchu widza nienawykłego do tego stylu - zatracały się częściowo z powodu niezbyt starannej wymowy. Trzeba zresztą przyznać,że ta tyrada to nie był łatwy orzech do zgryzienia,choć bardzo smakowity. Pechowym Tatusiem-Horacym był Czesław Kalinowski. Ładna kolorystycznie scenografia Zofii Pietrusińskiej wraz z "przedmiotową" lecz bardzo nowoczesną rzeźbą daje pochlebne pojęcie o możliwościach tej artystki jako dekoratorki wnętrz użytkowych,w których chętnie mieszkaliby nawet znacznie możniejsi dyrektorzy niż Tatuś-Horacy,bohater toto-lotka i kucharek z pokolenia nowoczesnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji