Artykuły

Jedno pytanie do Jerzego Stuhra

Życie nas kształtuje - można by stwierdzić całkowicie nie odkrywczo, a nawet banalnie - czy jest w Pańskim życiu takie wydarzenie lub przeżycie, które w sposób widoczny zmieniło Pańską drogę zawodową? Jerzego Stuhra pyta Maria Malatyńska w Gazecie Krakowskiej.

Jest takie, od którego wiele się zaczęło: był to czas tuż po zawale serca. A to jest szczególny okres, przecież nie wiesz, czy w ogóle będziesz mógł pracować, co dla młodego człowieka, a miałem wtedy 37 lat, jest ciężką sprawą. I pamiętam, co mi wtedy powiedział psycholog szpitalny: pan może robić wszystko, tylko nie może pan mieć nad sobą "kierownika". To zdanie pamiętam do dziś. Bo już wtedy zrozumiałem, że muszę zmienić swoje życie.

Ja mam naturę niesłychanie obowiązkową. Takie "austriackie" geny we mnie siedzą: co mi się zada, to ja to muszę "odrobić". I zrozumiałem, że mój stres na linii "teatr" i "wszystko inne" - polegał na tym, że nie potrafiłem poddać się tylko tej jednej, żelaznej i niezmiennej zasadzie: że teatrowi trzeba służyć. Na dobre i na złe. To Jurek Trela mówi: siedzieć i służyć. A nie biegać po świecie. Bo to się kłóci. Po rozmowie z psychologiem zrozumiałem, że muszę od teatru odejść. Muszę zmienić tryb życia. Wszak "nie mogę mieć nad sobą żadnego kierownika", a równocześnie nie mogę stać w jednym miejscu. I od tego czasu sam sobie wyznaczam zadania, sam sobą kieruję, znajduję dla siebie zajęcia, idę tam, gdzie mnie zainteresuje, czy zainspiruje świat. Gdy byłem w teatrze, przynosili mi w zębach nawet paszport - oczywiście były inne czasy, więc zaraz go zabierali, żebym się "nie zgubił". Nawet zbudzili człowieka, kiedy trzeba. Mogłeś tylko "wódkę pić i grać". A od tamtej chwili wszystko się zmieniło, bo wszystko wyznaczam sobie sam.

Współczynnik odpowiedzialności rośnie wtedy nieprawdopodobnie. Człowiek inaczej się czuje. Inny dostrzega świat. Innych ludzi. Co innego staje się inspiracją dla działań twórczych. Lubię np. wielogodzinne rozmowy z Polakami gdzieś na świecie, rozmowy z młodymi ludźmi, którzy w sporej już liczbie studiują za granicą, w programie Erazmus czy Socrates. Gdy pokazuję na świecie swoje filmy, to oni zawsze przybiegają na projekcje i na spotkanie ze mną - i często mówią o swoim dylemacie: zostać - nie zostać - zamienić się na człowieka Zachodu. Wtedy im mówię o nostalgii, przywołuję im przykład Tarkowskiego i jego film "Nostalgia" właśnie. Czemu np. nie nazwał on tego filmu "Nostalgie" czy "Nostalgija", choć robił to we Włoszech, tylko właśnie "Nostalgia"? Bo nostalgia to jest coś innego, to jest słowiańska choroba!

Pamiętam, jak dyskutowałem z Włochami w Montrealu, grałem tam po włosku "Kontrabasistę" i potem było spotkanie w Instytucie Kultury Włoskiej, ja ich tak naprowadzam, naprowadzam, i pytam: A wy tęsknicie za krajem? No tak - oni na to - bardzo nam brakuje Rai Uno, pomidory nie te, bazylia też sztuczna, nie tak pachnie... A ja tak słucham i myślę, to jednak nie jest "nostalgia", to jest właśnie ich "nostalgija". A moja córka, gdy była mała, a ja wziąłem ze sobą rodzinę do Wioch, byśmy po skończonym tournee mogli odpocząć jeszcze na Sardynii, a ona usiadła na takiej wypalonej trawie i rozbeczała się, że chce do domu, bo tam trawa jest inna. To były początki prawdziwej nostalgii. To jest obszar moich przebywań, moich obserwacji. Mojego otwarcia się na świat i na ludzi. I takie życie prowadzę i to mnie inspiruje. Teraz lecę do Holandii, bo tam jest taka organizacja "Scena Polska" i 10 lat temu, na jej otwarcie, puszczali "Spis cudzołożnic", a teraz na jubileusz chcą zobaczyć wszystkie moje filmy. Ale pamiętam, jak oni wspaniale reagowali na ten "Spis cudzołożnic". Jak dokładnie rozumieli choćby to, że ja nie potrafię Szwedowi wytłumaczyć, co -to jest barszcz. To był przecież i ich problem, bo to był także film o nieprzenikaniu się kultur.

To są takie drobiazgi nie do przetłumaczenia i wytłumaczenia. Teatr może oczywiście pomóc w przenikaniu się kultur, choć nie wszystko wytłumaczy. Rok temu widziałem w Paryżu, w Theatre du Soleil przedstawienie Adrianne Mnouschkin, nazywało się "Odyseja", o emigrantach. O ludziach, którzy całe życie są w ucieczce. Po tym spektaklu zrozumiałem ich lepiej, ten permanentny stres i odrzucenie. Tę świadomość, że jest się cały czas na marginesie. A to grali prawdziwi Afgańczycy, Ukraińcy. Może właśnie muszę wędrować, żeby zrozumieć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji